Tego dnia Buchanan jak zwykle dostarczył biurom poselskim swoje informacje i podsumowania, których następnie sztaby będą mogły użyć do zapoznania członków Izby z danym tematem. Jeśli mieli jakieś pytania czy uwagi, Buchanan musiał znaleźć odpowiedź albo eksperta, który tę odpowiedź zna. Buchanan każde spotkanie kończył sakramentalnym pytaniem: „Kiedy będę mógł przyjść ponownie?” Gdyby nie ustalił dokładnej daty, nigdy nie miałby od nich żadnego sygnału. Zostałby zapomniany, a jego miejsce zajęłaby setka innych, z takim samym zaangażowaniem przekonujących na rzecz swoich klientów.
Późne popołudnie zajęła mu obsługa klientów, którymi normalnie zajmowała się Faith. Przepraszał i próbował wyjaśnić jej nieobecność. Cóż innego mógł zrobić?
Następnie powiedział kilka słów na sponsorowanym seminarium na temat światowego głodu, po czym wrócił do biura i odbył mnóstwo rozmów telefonicznych, poczynając od przypomnienia członkom sztabów o rozmaitych sprawach, a skończywszy na apelach o poparcie ze strony innych organizacji charytatywnych. Umówił się na kilka obiadów, zarezerwował kilka lotów za ocean, dopiął na ostatni guzik przygotowania do planowanej na styczeń wizyty w Białym Domu, gdzie osobiście miał przedstawić prezydentowi nowego przewodniczącego międzynarodowej organizacji praw dziecka. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę, Buchanan i jego organizacja mieli nadzieję stworzyć w ten sposób dobry klimat społeczny dla swojej sprawy. Cały czas potrzebne im było dodatkowe wsparcie. Faith była wyjątkowo dobra w wyszukiwaniu takich okazji. Dziennikarzy rzadko interesowali biedni ludzie z jakichś odległych krajów, ale wystarczało wciągnąć w akcję jakąś gwiazdę Hollywood, a konferencje prasowe były pełne pismaków. Takie jest życie.
Potem Buchanan przez jakiś czas pisał kwartalny raport na temat działań czynników zagranicznych, naprawdę nikomu do niczego nie potrzebny, zwłaszcza że każdą stronę uzgodnioną z Kongresem należało opieczętować złowrogim znakiem „propaganda zagraniczna”, jakby się było jakąś Tokio Rosę wzywającą do obalenia rządu Stanów Zjednoczonych, a nie osobą całkowicie zaangażowaną w zorganizowanie zboża i mleka w proszku.
Po kilku następnych rozmowach telefonicznych i przestudiowaniu kilkuset stron materiałów postanowił wreszcie zakończyć dzień. Fascynujący, typowy dzień z życia waszyngtońskiego lobbysty, który zazwyczaj kończy się padnięciem na łóżko. Dziś jednak Danny nie miał tego luksusu, bo musiał być tutaj, w hotelu w śródmieściu Waszyngtonu, na kolejnym politycznym przyjęciu. A to z powodu pewnego człowieka, który stał właśnie w odległym rogu pokoju, popijał białe wino i wyglądał na bezgranicznie znudzonego. Buchanan ruszył w jego stronę.
– Wyglądasz, jakbyś potrzebował czegoś mocniejszego od białego wina – powiedział.
– Danny. – Senator Russell Ward odwrócił się i uśmiechnął, gdy zobaczył Buchanana. – Jak to dobrze zobaczyć uczciwą twarz w tym morzu występku.
– To może przeniesiemy się stąd do Monocle?
– To najlepsza oferta dzisiejszego dnia. – Ward odstawił kieliszek na stół.