Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chan…

Miażdżące spojrzenie syna go zatrzymało. Patrzył przez szybę, jak Chan schodzi na dół. Na płycie podszedł do niego urzędnik imigracyjny. Chan pokazał mu paszport i wskazał samolot. Urzędnik ostemplował paszport i skinął głową.

Chan odwrócił się i wbiegł po schodkach. Podszedł przejściem między siedzeniami, wyciągnął spod kurtki kajdanki i przykuł się do Bourne'a.

– Nazywam się Chan LeMarc i jestem inspektorem Interpolu – oznajmił, wetknął laptopa pod pachę i zaczął prowadzić Bourne'a do drzwi. – Jesteś moim więźniem.

– A jak się nazywam? – zapytał Jason.

Chan wypchnął go na zewnątrz.

– Ty? Jesteś Jasonem Bourne'em, poszukiwanym przez CIA, Francuzów i Interpol za zabójstwo. To jedyny sposób, żeby ten gość wpuścił cię do Islandii bez paszportu. Jak wszyscy jego koledzy na świecie, czytał okólnik CIA.

Urzędnik imigracyjny cofnął się na bezpieczną odległość, gdy go mijali. Kiedy przeszli przez terminal, Chan natychmiast otworzył kajdanki. Przed budynkiem wsiedli do pierwszej taksówki w rzędzie i podali kierowcy adres niecały kilometr od hotelu Oskjuhlid.

Spalko siedział na miejscu pasażera w furgonetce ciepłowni i trzymał chłodziarkę między nogami. Czeczeński rebeliant jechał ulicami śródmieścia do hotelu Oskjuhlid. Zadzwonił telefon komórkowy Spalki. Wiadomość nie była dobra.

– Udało nam się zamknąć pokój przesłuchań, zanim do budynku we

zła policja i strażacy – zameldował z Budapesztu jego szef bezpieczeństwa. – Ale mimo dokładnego przeszukania całego gmachu nie znaleźliśmy Bourne'a ani Chana.

– Jak to możliwe? – zapytał Spalko. – Jeden był związany, a drugi uwięziony w pokoju wypełnionym gazem.

– Nastąpiła eksplozja- wyjaśnił szef bezpieczeństwa i opisał szczegółowo, co znaleźli.

– Niech to szlag! – W rzadkim wybuchu gniewu Spalko walnął pięścią

w tablicę rozdzielczą furgonetki.

– Rozszerzamy obszar poszukiwań.

– Dajcie sobie spokój – uciął Spalko. – Wiem, gdzie oni są.

Bourne i Chan szli do hotelu.

– Jak się czujesz? – zapytał Chan.

– W porządku – odrzekł Bourne trochę za szybko.

Chan zerknął na niego.

– Nie jesteś nawet zesztywniały i obolały?

– No dobra, jestem – przyznał Bourne.

– Antybiotyki, które dał ci Oszkar, są najwyższej klasy.

– Nie martw się – odparł Bourne. – Biorę je.

– Dlaczego myślisz, że się martwię? – Chan wskazał przed siebie. – Spójrz na to.

Hotel otaczał kordon miejscowej policji. Dwa punkty kontrolne obsadzone przez policjantów i siły bezpieczeństwa z różnych krajów były jedynymi drogami do budynku. Kiedy na to patrzyli, do punktu kontrolnego na tyłach hotelu podjechała furgonetka z ciepłowni.

– Możemy się dostać tylko tamtędy – powiedział Chan.

– Jest jeden sposób – odrzekł Bourne. Kiedy furgonetka przejechała przez punkt kontrolny, zobaczył dwóch wychodzących pracowników hotelowych. Wyłonili się zza niej.

Zerknął na Chana, który skinął głową. On też ich zobaczył.

– Co o tym myślisz? – zapytał Bourne.

– Wygląda na to, że skończyli dyżur – odparł Chan.

– Też tak myślę.

Pracownicy hotelowi rozmawiali z ożywieniem. Zatrzymali się tylko na moment przy punkcie kontrolnym, żeby pokazać identyfikatory. Normalnie zaparkowaliby swoje samochody w podziemnym garażu hotelowym, ale od przyjazdu służb bezpieczeństwa cały personel hotelu musiał parkować na ulicach wokół budynku.

Poszli jak cienie za dwoma mężczyznami. Skręcili za nimi w boczną ulicę, gdzie zniknęli z oczu policjantom i siłom bezpieczeństwa. Zaczekali, aż hotelarze podejdą do swoich samochodów, i zaatakowali z tyłu. Załatwili ich cicho i szybko. Zabrali im kluczyki, otworzyli bagażniki i władowali tam nieprzytomnych mężczyzn. Wzięli ich identyfikatory hotelowe i zatrzasnęli bagażniki.

Pięć minut później pojawili się przy punkcie kontrolnym od frontu budynku, żeby nie mieć kontaktu z policjantami i ludźmi z sił bezpieczeństwa, którzy wcześniej sprawdzali dwóch wychodzących hotelarzy.

Przeszli przez kordon bez przeszkód. Wreszcie dostali się do hotelu Oskjuhlid.

Czas rozstać się z Arsienowem, pomyślał Stiepan Spalko. Ten moment zbliżał się od dawna, odkąd Spalko zdał sobie sprawę, że nie może dłużej znieść słabości Arsienowa. Arsienow powiedział mu kiedyś: "Nie jestem terrorystą. Chcę tylko, żeby mój naród dostał to, co mu się należy". Taka dziecinna postawa to fatalna wada. Arsienow mógł się oszukiwać, jak długo chciał, ale bez względu na to, czy żądał pieniędzy, wypuszczenia więźniów czy zwrotu ziemi, nie cele, lecz metody określały go jako terrorystę. Jeśli nie dostawał tego, czego chciał, zabijał ludzi. Wrogów i cywilów; mężczyzn, kobiety, dzieci – to nie robiło mu różnicy. Siał terror i zbierał śmierć.

Spalko kazał mu zabrać Ahmeda, Karima i jedną z kobiet na dół do podstacji systemu klimatyzacyjnego, skąd napływało powietrze do sali obrad. To była drobna zmiana planu. Miał tam iść Mahomet z tą trójką. Ale Mahomet nie żył, a ponieważ zabił go Arsienow, przyjął zadanie bez pytań i narzekań. Musieli teraz ściśle trzymać się wyliczonego czasu.

– Mamy dokładnie trzydzieści minut – powiedział Spalko. – Potem, jak wiemy z poprzedniego razu, przyjdzie nas sprawdzić ochrona. – Spojrzał na zegarek. – Co oznacza, że mamy dwadzieścia cztery minuty na wykonanie zadania.

Kiedy Arsienow wyszedł z Ahmedem i pozostałą dwójką, Spalko odciągnął Zinę na bok.

– Wiesz, że ostatni raz widzisz go żywego?

Przytaknęła.

– Nie masz żadnych oporów? – spytał.

– Wręcz przeciwnie – odparła. – To będzie ulga.

Spalko skinął głową.

– Chodźmy. Nie ma czasu do stracenia.

Hasan Arsienow objął dowodzenie swoją małą grupą. Mieli do wykonania ważne zadanie i musiał być pewien, że je wykonają. Skręcili za róg i zobaczyli wartownika z sił bezpieczeństwa na stanowisku w pobliżu kraty wielkiego wywietrznika.

Poszli bez wahania w jego kierunku.

– Stać – rozkazał i wycelował w nich pistolet maszynowy.

Zatrzymali się przed nim.

– Jesteśmy z ciepłowni – powiedział Arsienow po islandzku i na widok tępej miny wartownika powtórzył to po angielsku.

Wartownik zmarszczył brwi.

– Tu nie ma przewodów grzewczych.

– Wiem- odrzekł Ahmed; złapał jedną ręką pistolet maszynowy wartownika, drugą walnął jego głową o ścianę.

Gdy wartownik zaczął osuwać się na ziemię, znów go uderzył, tym razem kolbą pistoletu.

– Pomóżcie mi tutaj – rozkazał Arsienow i wetknął palce w otwory kraty wywietrznika.

Karim i kobieta dołączyli do niego, ale Ahmed dalej okładał wartownika kolbą, choć było jasne, że mężczyzna jest nieprzytomny i prawdopodobnie nie ocknie się przez jakiś czas.

– Ahmed, oddaj mi broń! – krzyknął Arsienow.

Ahmed rzucił mu pistolet maszynowy, potem zaczął kopać leżącego wartownika w twarz. Popłynęła krew i w powietrzu zapachniało śmiercią.

Arsienow odciągnął Ahmeda od wartownika.

– Kiedy wydaję ci rozkaz, to go wykonuj, bo, na Allaha, skręcę ci kark! Ahmed ciężko dyszał. Zmiażdżył Arsienowa wzrokiem.

– Mamy wyliczony czas – przypomniał wściekle Arsienow. – To nie pora, żebyś się wyżywał.

Ahmed roześmiał się. Strząsnął z siebie rękę Arsienowa i poszedł pomóc Karimowi przy kracie. Władowali wartownika do przewodu wentylacyjnego, potem pojedynczo wpełzli za nim. Ahmed, jako ostatni wchodzący, umieścił kratę z powrotem na miejscu.

Musieli przeczołgać się po wartowniku. Kiedy przyszła kolej Arsienowa, przycisnął palce do jego tętnicy szyjnej.

– Nie żyje – oznajmił.

– I co z tego? – spytał zaczepnie Ahmed. – Niedługo wszyscy będą sztywni.

Posuwali się na czworakach przewodem wentylacyjnym, dopóki nie dotarli do rozgałęzienia. Dokładnie przed nimi był pionowy szyb. Wyjęli sprzęt. Umocowali aluminiową poprzeczkę w górnym otworze szybu, przyczepili do niej linę i zrzucili w dół. Arsienow schodził pierwszy. Owinął linę wokół lewego uda i przeciągnął nad prawym. Opuszczał się wolno, zmieniając ręce. Wyczuwał po lekkim drżeniu liny, kiedy dołączają do niego następni członkowie grupy.

Zatrzymał się tuż nad pierwszą skrzynką rozdzielczą. Włączył miniaturową latarkę i oświetlił ścianę szybu. Zobaczył pionowe kable elektryczne. W ich gąszczu lśniło coś nowego.

– Czujnik ciepła! – zawołał w górę.

Karim, ekspert od elektroniki, był tuż nad nim. Kiedy Arsienow oświetlał latarką ścianę, Karim wyjął szczypce i kawałek przewodu z zaciskami krokodylkowymi na końcach. Ominął ostrożnie Arsienowa i zawisł nieco powyżej zasięgu detektora. Wierzgnął jedną nogą, zbliżył się do ściany i chwycił kabel. Przebiegł palcami po przewodach, przeciął jeden i umocował na nim zacisk. Potem usunął izolację z innego przewodu i przyczepił do niego drugi zacisk.

– Droga wolna – powiedział cicho.

Opuścił się do poziomu czujnika, ale nie zabrzmiał alarm. Udało mu się obejść obwód. Według sensora, wszystko było w porządku.

Karim przepuścił Arsienowa i zeszli na dno szybu. Mieli w zasięgu serce podsystemu klimatyzacyjnego sali obrad.

– Naszym celem jest podsystem klimatyzacyjny sali obrad – powiedział Bourne, kiedy szli z Chanem przez hol hotelowy. Chan niósł pod pachą laptopa, który dostali od Oszkara. – To najlepsze miejsce do aktywacji ich dyfuzora.

O tak późnej porze w wysokim i zimnym holu nie było nikogo poza służbami bezpieczeństwa i pracownikami hotelu. Dygnitarze byli w swoich apartamentach. Spali lub przygotowywali się do rozpoczęcia szczytu, co miało nastąpić za kilka godzin.

– Ochrona niewątpliwie doszła do tego samego wniosku – odparł Chan – co oznacza, że kiedy zbliżymy się do podstacji, będą chcieli wiedzieć, co tam robimy.

– Pomyślałem o tym – odrzekł Bourne. – Czas, żebyśmy wykorzystali

mój stan zdrowia.

Przeszli bez przeszkód przez główną część budynku i znaleźli się na ozdobnym dziedzińcu wewnętrznym z geometrycznymi żwirowymi ścieżkami, wiecznie zielonymi krzewami i kamiennymi ławkami o futurystycznych kształtach. Po drugiej stronie była część konferencyjna. W środku zeszli po trzech kondygnacjach schodów. Chan włączył laptopa, sprawdzili rozkład pomieszczeń i upewnili się, że są na właściwym poziomie budynku.

82
{"b":"97655","o":1}