Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tędy – powiedział Chan, zamknął komputer i ruszyli dalej.

Ale oddalili się tylko trzydzieści metrów od schodów, kiedy szorstki głos ostrzegł ich:

– Jeszcze jeden krok i obaj jesteście martwi.

Na dnie szybu wentylacyjnego czeczeńscy rebelianci czekali przykucnięci, z nerwami napiętymi do granic wytrzymałości. Czekali na ten moment od miesięcy. Byli gotowi, rwali się naprzód. Drżeli z podniecenia i chłodu – im głębiej pod hotelem, tym było zimniejsze. Musieli tylko przeczołgać się krótkim przewodem wentylacyjnym, by dotrzeć do przekaźników systemu klimatyzacyjnego, ale od celu odgradzały ich służby bezpieczeństwa w korytarzu na zewnątrz kraty. Czeczeni byli unieruchomieni, dopóki tamci nie pójdą na obchód.

Ahmed spojrzał na zegarek. Zostało im czternaście minut na wykonanie zadania i powrót do furgonetki. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Spocił się też pod pachami. Strugi potu spływały mu po ciele i drażniły skórę. Miał sucho w ustach i oddychał płytko. Zawsze tak było w akcji. Waliło mu serce i drżał na całym ciele. Jeszcze nie ochłonął po naganie od Arsienowa. Dostał ją przy innych, co było podwójnie obraźliwe. Kiedy teraz wytężał słuch, patrzył na Arsienowa z pogardą. Po tamtej nocy w Nairobi stracił dla niego cały szacunek. Nie tylko dlatego, że Arsienow został rogaczem; również dlatego, że nie miał o tym pojęcia. Ahmed wykrzywił w uśmiechu grube wargi. Przyjemne uczucie, mieć przewagę nad Arsienowem.

W końcu usłyszał, że głosy się oddalają. Skoczył naprzód, gotów na spotkanie ze swoim przeznaczeniem, ale potężne ramię powstrzymało go boleśnie.

– Jeszcze nie – syknął.

– Przecież odeszli – odparował Ahmed. – Tracimy czas.

– Ruszymy, kiedy wydam rozkaz.

Następny afront, pomyślał Ahmed. Tego już za wiele. Splunął z pogardliwą miną.

– Dlaczego mam słuchać twoich rozkazów? Ja czy ktokolwiek z nas? Nie potrafisz nawet utrzymać swojej kobiety tam, gdzie jej miejsce.

Arsienow rzucił się na niego. Walczyli przez chwilę, ale siły były równe. Reszta stała z boku. Bali się wtrącić.

– Nie będę dłużej tolerował twojej bezczelności – ostrzegł Arsienow. – Albo słuchasz moich rozkazów, albo już po tobie.

– Więc mnie zabij – odparł Ahmed. – Ale wiedz jedno: w Nairobi, tam tej nocy przed demonstracją, Zina poszła do pokoju Szejka, kiedy spałeś.

– Łżesz! – odparował Arsienow, myśląc o obietnicy, którą on i Zina złożyli sobie w kryjówce. – Zina nigdy by mnie nie zdradziła.

– Przypomnij sobie, gdzie był mój pokój. Ty je przydzielałeś. Widziałem ją na własne oczy.

W oczach Arsienowa błysnęła nienawiść, ale puścił Ahmeda.

– Zabiłbym cię na miejscu, gdyby nie to, że wszyscy mamy do odegrania ważne role w tej operacji. – Skinął na innych. – Idziemy.

Karim, ekspert od elektroniki, ruszył pierwszy, za nim poszła kobieta i Ahmed. Arsienow zamykał tyły. Karim wkrótce podniósł rękę i zatrzymał ich.

Arsienow usłyszał jego cichy głos:

– Czujnik ruchu.

Zobaczył, że Karim kuca i przygotowuje swój sprzęt. Był wdzięczny za obecność tego speca. Ileż bomb skonstruował dla nich Karim przez lata… Wszystkie zadziałały bezbłędnie, nigdy się nie pomylił.

Jak przedtem, Karim wyjął kawałek przewodu z zaciskami krokodylkowymi na końcach. Ze szczypcami w jednej ręce odszukał właściwe przewody w instalacji elektrycznej, oddzielił je, przeciął jeden i przyczepił zacisk do odsłoniętej miedzianej końcówki. Potem usunął izolację z innego przewodu i założył drugi zacisk, tworząc obejście obwodu.

– Droga wolna – oznajmił i weszli w zasięg czujnika ruchu.

Włączył się alarm. Przeraźliwy dźwięk w korytarzu ściągnął służby bezpieczeństwa. Wartownicy nadbiegli z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału.

– Karim! – krzyknął Arsienow.

– To pułapka! – jęknął Karim. – Ktoś zamienił przewody!

Chwilę wcześniej Bourne i Chan odwrócili się wolno i zobaczyli amerykańskiego wartownika. Był w mundurze wojsk lądowych i miał sprzęt do tłumienia zamieszek: Zrobił krok naprzód i spojrzał na ich identyfikatory. Odprężył się trochę i opuścił pistolet maszynowy, ale wciąż żywił pewne podejrzenia.

– Co tu robicie na dole, koledzy?

– Jesteśmy z obsługi technicznej – wyjaśnił Bourne. Pamiętał furgonetkę z ciepłowni wjeżdżającą do hotelu i coś w materiale, który Oszkar załadował do laptopa. – Padł system ogrzewania. Mamy pomóc ekipie przysłanej z ciepłowni.

– Jesteście w złej części budynku – powiedział wartownik i wskazał właściwy kierunek. – Musicie wrócić tak, jak tu przyszliście, i dwa razy skręcić w lewo.

– Dzięki – odrzekł Chan. – Widocznie zabłądziliśmy. Normalnie pracujemy w innej części hotelu.

Kiedy się odwrócili, żeby odejść, pod Bourne'em ugięły się nogi. Jęknął i upadł.

– Co jest, do cholery? – zapytał wartownik.

Chan przyklęknął obok Bourne'a i rozpiął mu koszulę.

– Jezu Chryste – powiedział wartownik, kiedy się pochylił i zobaczył poraniony tors Bourne'a. – Co mu się stało, do cholery?

Chan sięgnął w górę, złapał go za mundur, szarpnął mocno w dół i walnął jego skronią o betonową podłogę. Kiedy Jason wstał, Chan rozebrał wartownika.

– To bardziej twój rozmiar niż mój – powiedział i wręczył ojcu mundur. Bourne włożył go szybko, a Chan odciągnął nieprzytomnego żołnierza

pod ścianą.

W tym momencie zabrzmiał alarm włączony przez czujnik ruchu i wystartowali biegiem w kierunku podstacji.

Siły bezpieczeństwa były dobrze wyszkolone i – co chwalebne – Amerykanie i Arabowie, którzy pełnili służbę na tej zmianie, współpracowali ze sobą bezbłędnie. Każdy rodzaj czujnika miał alarm o innym dźwięku, więc od razu rozpoznali, że zadziałał czujnik ruchu, i wiedzieli dokładnie, gdzie jest. Tak blisko rozpoczęcia szczytu byli w stanie podwyższonej gotowości i mieli rozkaz najpierw strzelać, potem zadawać pytania.

Otworzyli ogień w biegu i posiekali kratę seriami z broni automatycznej. Połowa z nich opróżniła magazynki, ostrzeliwując podejrzaną strefę. Druga połowa została w rezerwie, inni wyważyli łomami zdemolowaną kratę. Znaleźli trzy ciała – dwóch mężczyzn i kobietę. Jeden z Amerykanów zawiadomił Hulla, jeden z Arabów skontaktował się z Fejdem al- – Saudem.

Na miejsce przybyły służby bezpieczeństwa z innych sektorów piętra, żeby udzielić kolegom wsparcia.

Dwaj ludzie z sił trzymanych w rezerwie weszli do przewodu wentylacyjnego i kiedy się upewnili, że nie ma innych przeciwników, zabezpieczyli strefę. Pozostali wyciągnęli na zewnątrz trzy podziurawione pociskami ciała, przybory Karima do omijania czujników i urządzenie wyglądające na pierwszy rzut oka na bombę zegarową.

Jamie Hull i Fejd al- Saud zjawili się na miejscu niemal jednocześnie. Hull rzucił okiem na sytuację i połączył się przez sieć bezprzewodową ze swoim szefem sztabu.

– Od tej chwili obowiązuje alarm czerwony. Przeniknięto przez ochronę. Mamy troje martwych intruzów, powtarzam, troje martwych intruzów. Zaniknąć szczelnie cały hotel, nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać. – Wydawał rozkazy i wysyłał swoich ludzi na zaplanowane stanowiska alarmowe. Potem skontaktował się z agentami Secret Service, którzy byli z prezydentem i jego sztabem w skrzydle dla dygnitarzy.

Fejd al- Saud przykucnął i przyglądał się zwłokom. Ciała były zmasakrowane, ale zakrwawione twarze pozostały nietknięte. Wyjął latarkę ołówkową i oświetlił jedną z twarzy. Potem wyciągnął rękę i dotknął palcem wskazującym oka jednego z martwych mężczyzn. Koniec palca nabrał niebieskiej barwy; tęczówka trupa była ciemnobrązowa.

Ktoś z FSB musiał wezwać Karpowa, bo dowódca jednostki Alfa przybiegł niezdarnymi susami. Nie mógł złapać tchu i Fejd al- Saud domyślił się, że biegł całą drogę.

Fejd al- Saud i Hull zrelacjonowali Rosjaninowi, co się stało. Arab uniósł palec.

– Nosili kolorowe szkła kontaktowe. I proszę spojrzeć tutaj. Ufarbowali sobie włosy, żeby uchodzić za Islandczyków.

Karpow miał ponurą minę.

– Znam go – powiedział i kopnął ciało jednego z zabitych mężczyzn. – Nazywa się Ahmed. To jeden z najwyższych stopniem oficerów Hasana Arsienowa.

– Przywódcy czeczeńskich terrorystów? – zapytał Hull. – Lepiej poinformuj o tym swojego prezydenta, Borys.

Karpow wyprostował się z pięściami na biodrach.

– Chciałbym wiedzieć, gdzie jest Arsienow.

– Wygląda na to, że się spóźniliśmy – powiedział Chan zza metalowej kolumny, skąd obserwował przybycie dwóch szefów sił bezpieczeństwa. – Ale nie widzę Spalki.

– Może wolał nie ryzykować i nie ma go w hotelu – odrzekł Bourne.

Chan pokręcił głową.

– Znam go. Jest jednocześnie egoistą i perfekcjonistą. Musi tu gdzieś być.

– Najwyraźniej nie tutaj – zauważył w zamyśleniu Bourne. Patrzył, jak do Jamiego Hulla i szefa arabskich sił bezpieczeństwa podbiega Rosjanin. Było coś znajomego w tej tępej, brutalnej twarzy z wypukłym czołem i krzaczastymi brwiami. Kiedy usłyszał głos tamtego, odezwał się: – Znam tego człowieka. Tego Rosjanina.

– Nie dziwię się- odparł Chan. – Ja też go poznaję. To Borys Iljicz Karpow, szef Alfy, elitarnej jednostki FSB.

– Chodzi mi o to, że znam go osobiście.

– Skąd?

– Nie mam pojęcia – odrzekł Bourne. – Nie wiem, czy to wróg czy przyjaciel. – Uderzył się pięściami w czoło. – Nie mogę sobie przypomnieć.

Chan odwrócił się do niego i wyraźnie zobaczył udrękę. Poczuł niebezpieczny impuls, żeby chwycić Bourne'a za ramię i pocieszyć go. Niebezpieczny, bo nie wiedział, do czego doprowadziłby taki gest, ani nawet tego, co by oznaczał. Poczuł dalszą dezintegrację swojego życia, która zaczęła się w momencie, gdy Bourne usiadł obok niego i zapytał: "Kim jesteś?" Wtedy Chan znał odpowiedź na to pytanie; teraz nie był pewien. Czy to możliwe, żeby wszystko, w co wierzył, było kłamstwem?

Chan uwolnił się od tych niepokojących myśli, powracając do tego, co on i Bourne znali najlepiej.

– Dręczy mnie tamten obiekt – powiedział. – To bomba zegarowa. Mówiłeś, że Spalko planuje użyć biodyfuzora doktora Schiffera.

Bourne przytaknął.

83
{"b":"97655","o":1}