W każdym razie Karpow obiecał dochować tajemnicy i Webb mu wierzył. Zdał sobie sprawę, że nawet nie wie, gdzie mieszka jego syn i czy w ogóle ma prawdziwy dom. Nie miał pojęcia, gdzie jest Joshua i co może teraz robić, i to go bolało. Odczuwał brak syna tak dotkliwie, jakby stracił nogę czy rękę. Chciał mu tyle powiedzieć, nadrobić tyle czasu… Cierpliwe czekanie było trudne i bolesne – nie wiedział nawet, czy Joshua jeszcze kiedykolwiek się pojawi.
Przyjęcie urodzinowe już się zaczęło. Dwadzieścioro dzieci bawiło się i wydzierało na całe gardło. Rej wodził Jamie, urodzony przywódca, w którego byli wpatrzeni inni chłopcy. Jego szczera twarz, tak podobna do twarzy Marie, promieniała szczęściem. Webb zastanawiał się, czy kiedykolwiek widział taką radość na twarzy Joshui. Jamie podniósł wzrok na ojca, jakby łączyła ich telepatyczna więź, i na widok jego spojrzenia uśmiechnął się szeroko.
Webb, który pełnił obowiązki witającego, po raz kolejny usłyszał dzwonek do drzwi. Za progiem stał kurier FedExu z paczką dla niego. Webb pokwitował odbiór, zszedł z przesyłką do piwnicy i otworzył pomieszczenie, do którego był tylko jeden klucz. W środku stał przenośny aparat rentgenowski dostarczony mu przez Conklina. Wszystkie paczki dla Webbów były tu prześwietlane w tajemnicy przed dziećmi.
Sprawdził, czy przesyłka jest bezpieczna, i ją otworzył. W środku była piłka bejsbolowa i dwie rękawice, jedna dla dorosłego, druga – w sam raz dla jedenastolatka. Rozłożył dołączoną kartkę i przeczytał: Dla Jamiego na urodziny – Joshua.
David Webb wpatrywał się w prezent, który znaczył dla niego więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Z góry dochodziła muzyka i śmiech dzieci. Myślał o Dao, Alyssie i Joshui zachowanych w strzępach jego pamięci i ten kalejdoskopowy obraz, wzmocniony ostrym zapachem natłuszczonej skóry, ożył. Dotknął miękkiego lica skóry i przesunął palcami po szwach. Co za wspomnienia się w nim kłębią! Uśmiechnął się gorzko, włożył większą rękawicę i wrzucił piłkę w jej kieszeń. Uwięził ją tam i trzymał mocno jak największy skarb.
Usłyszał lekkie stąpnięcie na szczycie schodów i głos wołającej go Marie.
– Już idę, kochanie – odpowiedział.
Siedział przez chwilę bez ruchu wśród wirujących wokół niego wydarzeń ostatnich dni. Potem odetchnął głęboko i przestał myśleć o przeszłości. Tuląc w dłoni prezent dla Jamiego, wbiegł po schodach i dołączył do swojej rodziny.
***