Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pracowali do zmroku. Przesłuchali właścicieli wszystkich firm dostarczających świeże warzywa i wysłali własny personel na inspekcję magazynów, kontenerów i samochodów dostawczych każdej firmy, łącznie z Hafnarfjordur Fine Fruits amp; Vegetables. Nie znaleziono nic podejrzanego. Po upływie wielu godzin musieli przyznać, że nie są bliżej wykrycia źródła choroby, niż byli na początku.

Tuż po dziewiątej wieczorem urzędnicy Ministerstwa Zdrowia podali do wiadomości publicznej, jaka jest sytuacja: w Reykjaviku panuje wirusowe zapalenie wątroby typu A, a że jeszcze nie ustalono źródła choroby, obejmują miasto kwarantanną. Zawisło nad nimi widmo epidemii na pełną skalę. Nie mogli sobie na to pozwolić w momencie rozpoczęcia szczytu antyterrorystycznego, kiedy uwaga całego świata była skierowana na stolicę ich kraju. W wywiadach radiowych i telewizyjnych zapewniali zaniepokojoną opinię publiczną, że robią wszystko, by opanować sytuację. Powtarzali, że Ministerstwo Zdrowia kieruje cały swój personel do czuwania nad bezpieczeństwem publicznym.

Dochodziła dziesiąta wieczorem, kiedy mocno zaniepokojony Jamie Hull szedł korytarzem hotelowym do prezydenckiego apartamentu. Najpierw nagły wybuch wirusowego zapalenia wątroby typu A, potem to nieoczekiwane wezwanie.

Rozejrzał się i zobaczył agentów Secret Service strzegących prezydenta. Dalej w korytarzu byli Rosjanie z FSB i Arabowie chroniący swoich przywódców, których dla bezpieczeństwa ulokowano w jednym skrzydle budynku.

Wszedł do apartamentu drzwiami pilnowanymi przez dwóch wielkich i nieruchomych jak sfinksy agentów Secret Service. Prezydent spacerował nerwowo tam i z powrotem i dyktował przemówienie stenografom. Sekretarz prasowy robił pospieszne notatki laptopie. W pogotowiu stali jeszcze trzej agenci Secret Service. Odgradzali prezydenta od okien.

Hull czekał cierpliwie, dopóki prezydent nie odprawił ludzi z prasy. Przebiegli jak myszy do drugiego pokoju.

– Jamie – powiedział prezydent z szerokim uśmiechem i wyciągnął rękę. – Miło z twojej strony, że przyszedłeś.

Uścisnął mu dłoń, wskazał miejsce i usiadł naprzeciwko.

– Liczę na twoją pomoc. Chciałbym, żeby szczyt przebiegł bez zakłóceń.

– Mogę pana zapewnić, panie prezydencie, że wszystko jest pod kontrolą.

– Karpow też?

– Słucham?

Prezydent uśmiechnął się.

– Słyszałem, że ty i pan Karpow potraficie się dogadać.

Hull przełknął z trudem. Zastanawiał się, czy został wezwany, żeby się dowiedzieć, że jest zwolniony.

– Były drobne tarcia – odrzekł na próbę – ale to już przeszłość.

– Miło mi to słyszeć – powiedział prezydent. – Mam wystarczająco dużo kłopotów z Aleksandrem Jewtuszenką. Nie chcę, żeby się na mnie wkurzył z powodu lekceważenia jego szefa bezpieczeństwa. – Klepnął się w uda i wstał. – Przedstawienie zaczyna się jutro o ósmej rano. Jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. – Wyciągnął rękę, kiedy Hull również wstał. – Jamie, nikt nie wie lepiej niż ja, jak niebezpieczna może się stać sytuacja. Ale chyba jesteśmy zgodni, że teraz nie ma już odwrotu.

Kiedy Hull był na korytarzu, zadzwonił jego telefon komórkowy.

– Jamie, gdzie jesteś? – warknął Stary.

– Właśnie wyszedłem od prezydenta. Był zadowolony, gdy usłyszał, że wszystko jest pod kontrolą, łącznie z towarzyszem Karpowem.

Ale zamiast zadowolenia, w głosie dyrektora zabrzmiało naglące napięcie.

– Słuchaj uważnie, Jamie. Jest jeszcze jeden aspekt tej sytuacji. Tylko do twojej wiadomości.

Hull rozejrzał się odruchowo i odszedł poza zasięg słuchu agentów Secret Service.

– Doceniam pańskie zaufanie do mnie, panie dyrektorze.

– Chodzi o Jasona Bourne'a – wyjaśnił Stary. – Nie zginął w Paryżu.

Hull na moment stracił zimną krew.

– Co?! Bourne żyje?!

– Żyje i wierzga. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, tej rozmowy nigdy nie było. Jeśli kiedykolwiek komuś o niej wspomnisz, wyprę się, że w ogóle miała miejsce, i dobiorę ci się do dupy, jasne?

– Tak jest.

– Nie mam pojęcia, co Bourne teraz kombinuje, ale zawsze podejrzewałem, że skieruje się w twoją stronę. Może nie zabił Aleksa Conklina i Mo Panova, ale jest jasne jak cholera, że wykończył Kevina McColla.

– Jezu… Znałem McColla.

– Wszyscy go znaliśmy, Jamie. – Stary odchrząknął. – Nie możemy tego puścić płazem.

Wściekłość Hulla natychmiast zniknęła. Zastąpiło ją podniecenie.

– Niech pan to zostawi mnie.

– Bądź ostrożny, Jamie. Przede wszystkim masz chronić prezydenta.

– Oczywiście. Rozumiem. Ale może pan być pewien, że jeśli Jason Bourne zjawi się tutaj, już nie wyjdzie z tego hotelu.

– Mam nadzieję, że go wyniosą- odparł Stary. – Nogami do przodu.

Dwaj Czeczeni czekali przed furgonetką ciepłowni, kiedy zza rogu wyjechał samochód służby zdrowia wysłany do hotelu Oskjuhlid. Furgonetka była zaparkowana w poprzek ulicy, wokół rozstawili plastikowe pomarańczowe pachołki i wyglądali na bardzo zajętych.

Samochód służby zdrowia zatrzymał się gwałtownie.. – Co wy robicie?! – zawołał jeden z pracowników służby zdrowia. – Mamy sytuację alarmową.

– Pierdol się, człowieku! – odkrzyknął po islandzku jeden z Czeczenów.

– Co powiedziałeś? – Wkurzony pracownik służby zdrowia wysiadł z samochodu.

– Ślepy jesteś? Mamy tu pilną robotę- wyjaśnił Czeczen. – Pojedź inną drugą, kurwa.

Drugi pracownik służby zdrowia wyczuł, że sytuacja może się zrobić niebezpieczna, i też wysiadł. Arsienow i Zina wyskoczyli uzbrojeni z tylnych drzwi furgonetki i zapędzili przerażonych pracowników służby zdrowia do środka.

Potem wraz z trzecim członkiem grupy podjechali porwanym samochodem pod hotelowe wejście dla dostawców. Czwarty Czeczen prowadził furgonetkę elektrociepłowni, żeby zabrać Spalkę i resztę.

Byli ubrani jak pracownicy państwowi i pokazali identyfikatory Ministerstwa Zdrowia, które zdobył Spalko. Arsienow odpowiedział na pytanie po islandzku, a kiedy amerykańscy i arabscy wartownicy nie zrozumieli go, przeszedł na kulawy angielski. Wyjaśnił, że przysłano ich, by się upewnili, czy w kuchni hotelowej nie ma źródła wirusowego zapalenia wątroby typu A. Nikt – zwłaszcza służby bezpieczeństwa – nie chciał, żeby któryś z dygnitarzy padł ofiarą groźnego wirusa. Wpuszczono więc ich i skierowano do kuchni. Członkowie grupy poszli tam, ale Arsienow i Zina zamierzali dotrzeć gdzie indziej.

Bourne i Chan wciąż studiowali schematy różnych podsystemów hotelu Oskjuhlid, kiedy pilot oznajmił, że lądują na lotnisku Keflavik. Bourne, który spacerował po pokładzie, podczas gdy Chan siedział z laptopem, wrócił niechętnie na swoje miejsce. Był cały obolały i w ciasnym fotelu lotniczym nie mógł siąść wygodnie. Starał się nie poddawać uczuciom związanym z odnalezieniem syna. Ich rozmowy były niezręczne i miał wrażenie, że Chan instynktownie broniłby się przed okazywaniem silnych emocji.

Proces pojednania był trudny dla nich obu. Ale Bourne podejrzewał, że gorszy dla Chana. To, czego syn potrzebuje od ojca, jest dużo bardziej skomplikowane niż to, czego ojciec potrzebuje od syna, żeby go bezwarunkowo kochać.

Bourne musiał przyznać, że boi się Chana. Nie tylko tego, co z nim zrobiono, kim się stał, ale również jego odwagi, inteligencji i sprytu. Uciekł z zaryglowanego pomieszczenia, jakby dokonał cudu.

Była jeszcze jedna, najistotniejsza przeszkoda na drodze do ich wzajemnej akceptacji i ewentualnego pojednania. Żeby zaakceptować Bourne'a, Chan musiał zrezygnować ze wszystkiego, czym było jego życie.

Odkąd usiadł obok ojca na staromiejskiej parkowej ławce w Alexan- drii, był w stanie wojny z samym sobą. Zmieniło się tylko to, że teraz ta wojna toczyła się otwarcie. Chan widział wszystkie okazje do zabicia Bourne'a, jakby patrzył w lusterko wsteczne. Ale dopiero teraz rozumiał, że nie skorzystał z nich rozmyślnie. Nie mógł skrzywdzić Bourne'a, ale nie mógł też otworzyć przed nim serca. Pamiętał desperacki impuls, żeby rzucić się na ludzi Spalki na tyłach kliniki w Budapeszcie. Powstrzymało go tylko ostrzeżenie Bourne'a. Wtedy myślał, że kieruje nim żądza zemsty na Spalce. Teraz wiedział, że to było zupełnie inne uczucie: przywiązanie jednego członka rodziny do drugiego.

A jednak uświadamiał sobie ze wstydem, że boi się Bourne'a. To był przerażający człowiek o wielkiej sile, odporności i intelekcie. Chan czuł się przy nim gorszy, jakby nie dokonał w życiu niczego ważnego.

Wylądowali z krótkim piskiem opon. Samolot pokołował z ruchliwego pasa startowego w stronę odległego krańca lotniska, gdzie kierowano wszystkie prywatne maszyny. Chan wstał i ruszył przejściem między siedzeniami do drzwi.

– Chodźmy – powiedział. – Spalko ma nad nami co najmniej trzy godziny przewagi.

Bourne zagrodził mu drogę.

– Nie wiadomo, co nas czeka na zewnątrz. Wyjdę pierwszy.

Chan wybuchnął tłumionym dotąd gniewem.

– Powiedziałem ci już, żebyś mi nie mówił, co mam robić! Mam własny rozum i sam podejmuję decyzje. Tak było zawsze i tak będzie.

– Masz rację. Nie chcę ci nic narzucać. – Jason powiedział to z sercem w gardle. Ten obcy był jego synem. Wszystko, co Bourne mówił i robił, mogło mieć za jakiś czas przykre konsekwencje. – Ale zauważ, że dotąd byłeś sam.

– A czyja to wina? Jak myślisz?

Trudno było przełknąć obrazę, lecz Bourne zmusił się do zignorowania oskarżenia.

– Nie ma sensu rozmawiać o winie – odrzekł spokojnie. – Teraz pracujemy razem.

– I mam ci się po prostu podporządkować? – odparował Chan. – Dlaczego? Uważasz, że na to zasługujesz?

Byli już prawie przy terminalu. Bourne zrozumiał, jak kruche jest odprężenie między nimi.

– Byłbym głupi, gdybym uważał, że zasługuję na coś z twojej strony. – Zerknął przez okno na jasne światła terminalu. – Chodziło mi o to, że jeśli pojawi się jakiś problem, jeśli wpadniemy w zasadzkę, to ja, a nie

ty…

– Czy nie słuchałeś niczego, co ci mówiłem? – zapytał Chan i przepchnął się obok Bourne'a. – Nie liczy się dla ciebie nic, co zrobiłem?

Pojawił się pilot.

– Otwórz drzwi – rozkazał mu Chan. – I zostań na pokładzie. Pilot posłusznie otworzył drzwi i opuścił schodki na płytę lotniska. Bourne zrobił krok wzdłuż przejścia między siedzeniami.

81
{"b":"97655","o":1}