Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sido potrząsnął głową.

– To niemożliwe. Wiesz o tym!

– Nic nie jest niemożliwe.

– Ale to jest – odparł twardo Sido.

Z czarującym uśmiechem Spalko wyjął z kieszeni płaszcza fotografię.

– Jak to mówią, nie uwierzysz, póki nie zobaczysz – powiedział, podając mu zdjęcie.

Sido spojrzał na nie i przełknął gwałtownie ślinę.

– Skąd masz zdjęcie mojej córki?

Uśmiech nie znikł z twarzy Spalki.

– Zrobił je jeden z moich ludzi. Zwróć uwagę na datę.

– Wczoraj. – Doktorem owładnęła nagła pasja i podarł zdjęcie na strzępy. – W dzisiejszych czasach z fotografią można robić cuda – powiedział głucho.

– Owszem. Ale zapewniam, że ta nie była montowana.

– Kłamiesz! Odchodzę! – powiedział Sido. – Puść mnie.

Spalko puścił jego rękę, a kiedy Sido ruszył, krzyknął do niego:

– Nie chciałbyś porozmawiać z Rozą? – Wyjął telefon komórkowy. – Właśnie teraz?

Sido zatrzymał się w pół kroku, odwrócił się do Spalki, a jego twarz pociemniała z gniewu i słabo maskowanego strachu.

– Powiedziałeś, że jesteś przyjacielem Feliksa; myślałem, że także moim przyjacielem.

Spalko nadal trzymał komórkę w wyciągniętej ręce.

– Roza chciałaby z tobą mówić. Jeśli odejdziesz… – Wzruszył ramionami. Jego milczenie kryło w sobie groźbę.

Powoli, ociężale Sido podszedł do niego z powrotem. Wziął telefon wolną ręką i przytknął do ucha. Jego serce biło tak głośno, że nie był w stanie myśleć.

– Roza?

– Tatuś? Tatusiu! Gdzie ja jestem? Co się dzieje?

Panika w głosie córki przebiła doktora ostrzem grozy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się bał.

– Kochanie, co się stało?

– Jacyś ludzie przyszli do mojego pokoju, zabrali mnie, nie wiem dokąd, założyli mi kaptur na głowę i…

– Wystarczy – powiedział Spalko, wyjmując aparat ze zdrętwiałych palców naukowca. Rozłączył się i schował telefon.

– Co jej zrobiliście? – Głos Sido drżał.

– Jeszcze nic – odparł Spalko. – I nic się jej nie stanie, Peter, dopóki będziesz mnie słuchał.

Doktor Sido przełknął ślinę, gdy Spalko znów chwycił go za ramię.

– Dokąd… Dokąd idziemy?

– Jedziemy na wycieczkę. – Spalko skierował go w stronę oczekującej limuzyny. – Pomyśl o tym jak o wakacjach, zasłużonym urlopie.

Rozdział 24

Klinika Eurocenter Bio- I zajmowała nowoczesny budynek barwy ołowiu. Bourne wszedł do niego szybkim i pewnym krokiem kogoś, kto wie, dokąd i po co idzie.

Wnętrze kliniki świadczyło o pieniądzach, i to dużych pieniądzach. Hol wyłożono marmurem, między klasycystycznymi kolumnami stały figury z brązu, w ścianach znajdowały się zwieńczone łukami nisze, a w nich popiersia historycznych półbogów biologii, chemii, mikrobiologii i epidemiologii. Szpetna bramka wykrywacza metali wydawała się szczególnie nie na miejscu w tak dostojnym i bogatym otoczeniu. Za nią stał wysoki kontuar, za którym siedziały trzy wyglądające na poirytowane recepcjonistki.

Bourne przeszedł przez wykrywacz bez kłopotu, ceramiczny pistolet nie włączył alarmu. Przy kontuarze przybrał zdecydowaną pozę.

– Alexander Conklin do doktora Sido – powiedział tak szorstko, że zabrzmiało to niemal jak rozkaz.

– Poproszę o dowód tożsamości, panie Conklin – powiedziała jedna z recepcjonistek, nieświadomie reagując i wykonując polecenie.

Bourne podał jej swój fałszywy paszport, na który rzuciła okiem, szybko porównała fotografię z jego twarzą i zwróciła go. Wręczyła mu białą plastikową plakietkę.

– Proszę to zawsze nosić, panie Conklin.

Jego ton i zachowanie sprawiły, że nawet nie zapytała, czy Sido go oczekuje, biorąc za pewnik, że "pan Conklin" ma umówione spotkanie. Bourne posłuchał jeszcze jej wskazówek i ruszył.

"Żeby wejść do części, gdzie pracuje Sido, trzeba mieć specjalny identyfikator, biały dla gości, zielony dla lekarzy, niebieski dla asystentów i personelu pomocniczego", powiedziała mu Eszti Sido, więc następnym zadaniem było znalezienie odpowiedniego pracownika.

W drodze do Oddziału Epidemiologicznego minął czterech mężczyzn, ale żaden nie miał podobnej do niego sylwetki. Potrzebował kogoś o zbliżonej posturze. Idąc, sprawdzał wszystkie drzwi, które nie były oznaczone jako biuro lub laboratorium, szukał pomieszczeń magazynowych i innych miejsc, do których personel medyczny zaglądał rzadko. Nie przejmował się ekipą sprzątającą, bo raczej nie pojawiała się przed wieczorem.

W końcu zobaczył mężczyznę mniej więcej jego wzrostu i wagi. Nosił zieloną plakietkę, z której wynikało, że to doktor Lenz Morintz.

– Przepraszam, doktorze Morintz – powiedział Bourne z nieśmiałym uśmiechem – czy mógłby mi pan wskazać drogę do Oddziału Mikrobiologicznego? Obawiam się, że zmyliłem drogę.

– W rzeczy samej – odparł Morintz. – Zmierza pan wprost do Oddziału Epidemiologicznego.

– Ojej, całkiem zabłądziłem.

– Bez obaw. Teraz musi pan pójść…

Kiedy się odwrócił, żeby wskazać kierunek, Bourne uderzył go kantem dłoni, chwycił upadającego i trochę go niosąc, a trochę wlokąc, dotarł do najbliższego składziku, nie zwracając uwagi na palący ból połamanych żeber.

W środku włączył światło, zdjął kurtkę i upchnął ją w rogu. Zdjął Morintzowi kitel i identyfikator. Związał mu ręce za plecami znalezionym plastrem, obwiązał nogi w kostkach i na koniec zakleił usta. Zaciągnął ciało w róg i ułożył je za stertą kartonów. Wrócił do drzwi, zgasił światło i wyszedł na korytarz.

Przez jakiś czas po przyjeździe do kliniki Eurocenter Bio- I Annaka siedziała w taksówce z włączonym licznikiem. Stiepan jasno dał do zrozumienia, że wkroczyli w końcową fazę misji. Każda decyzja, każdy podjęty krok były najwyższej wagi, najmniejszy błąd mógł doprowadzić do katastrofy. Bourne czy Chan? Nie wiedziała, który jest większą niewiadomą, poważniejszym zagrożeniem. Bourne był wytrwalszy, ale za to Chan nie miał skrupułów. Nie mogła nie zauważyć ironii w jego podobieństwie do siebie.

A jednak odkryła ostatnio, że różni ich więcej, niż kiedyś przypuszczała. Po pierwsze, Chan nie potrafił zabić Bourne'a, choć twierdził, że pragnie jego śmierci. Równie zadziwiające było jego zachowanie, kiedy pochylił się, by pocałować ją w kark. Od chwili gdy go rzuciła, zastanawiała się, czy rzeczywiście coś do niej czuł. Teraz wiedziała, że Chan miał uczucia; potrafił przy odpowiedniej motywacji budować więzi emocjonalne. Szczerze mówiąc, nigdy by w to nie uwierzyła, znając jego przeszłość.

– Proszę pani? – Pytanie taksówkarza przerwało jej rozmyślań. – Czy jest tu pani z kimś umówiona, czy mam panią zawieźć gdzieś jeszcze?

Pochyliła się do przodu i wcisnęła mu zwitek banknotów.

– Reszty nie trzeba.

Nie wysiadła jednak, rozglądając się dokoła i zastanawiając, gdzie podział się Kevin McColl. Łatwo było siedzącemu bezpiecznie w biurze Humanistas Stiepanowi mówić jej, żeby nie przejmowała się agentem CIA, ale to ona znajdowała się w terenie z dobrze wyszkolonym niebezpiecznym zabójcą i z ciężko rannym człowiekiem, którego ten pierwszy miał zabić. Kiedy padną strzały, to ona będzie na linii ognia.

W końcu wysiadła, nerwowo rozglądając się za obtłuczonym zielonym oplem. Kiedy się na tym przyłapała, z pomrukiem irytacji weszła przez główne drzwi.

W środku wszystko wyglądało tak, jak jej opisał Bourne. Zachodziła w głowę, jak udało mu się zdobyć tę wiedzę w tak krótkim czasie. Trzeba mu przyznać: miał niezwykłą zdolność znajdowania informacji.

Po przejściu przez wykrywacz musiała się zatrzymać i pokazać ochronie zawartość torebki. Wiernie wypełniając instrukcje Bourne'a, podeszła do marmurowego kontuaru i uśmiechnęła się do jednej z recepcjonistek, która podniosła wzrok na tyle długo, żeby ją zauważyć.

– Nazywam się Annaka Vadas – powiedziała. – Czekam na przyjaciela.

Recepcjonistka kiwnęła głową i wróciła do swojej pracy. Pozostałe dwie odbierały telefony lub wprowadzały dane do komputera. Po chwili zadzwonił kolejny telefon i kobieta, która uśmiechnęła się do Annaki, podniosła słuchawkę. Rozmawiała przez moment, po czym, o dziwo, przywołała ją.

Kiedy Annaka podeszła, recepcjonistka powiedziała:

– Pani Vadas, doktor Morintz oczekuje pani. – Pobieżnie spojrzała na jej prawo jazdy i wręczyła białą plakietkę. – Proszę to cały czas nosić, doktor czeka na panią w swoim laboratorium.

Pokazała jej drogę i zadziwiona Annaka poszła we wskazanym kierunku. Gdy dotarła do prostopadłego korytarza, skręciła w lewo i wpadła na mężczyznę w białym kitlu.

– Przepraszam! Co…? – Podniosła wzrok i zobaczyła twarz Jasona Bourne'a. Do fartucha miał przypięty zielony identyfikator z nazwiskiem doktora Lenza Morintza. Roześmiała się. – Miło mi pana poznać, doktorze Morintz. – Spojrzała z ukosa. – Całkiem nie przypomina pan swojej fotografii.

– Wiesz, jak to jest z tymi tanimi aparatami – powiedział Bourne, ujął ją za ramię i zaprowadził z powrotem za róg. – Nigdy się dobrze nie wy chodzi. – Wyjrzał. – No proszę, jest i CIA, zgodnie z rozkładem.

Annaka zobaczyła Kevina McColla pokazującego legitymację jednej z recepcjonistek.

– Jak przedostał się z bronią przez wykrywacz metali? – zapytała.

– Nie przedostała się – odparł Bourne. – Jak sądzisz, czemu cię tu zaprosiłem?

Wbrew sobie spojrzała na niego z podziwem.

– To pułapka. McColl jest tutaj bez broni.

Rzeczywiście był sprytny i wzbudziło to w niej cień obawy. Miała nadzieję, że Stiepan wiedział, co robi.

– Słuchaj, odkryłem, że były współpracownik Schiffera, Peter Sido, pracuje tutaj, a jeśli ktokolwiek wie, gdzie jest Schiffer, to właśnie Sido. Musimy z nim pomówić, ale najpierw załatwmy raz na zawsze sprawę McColla. Gotowa?

Annaka spojrzała raz jeszcze na McColla i z lekkim drżeniem przytaknęła.

Chan skorzystał z taksówki, by pojechać za zielonym poobijanym oplem; wolał nie używać wynajętej skody, na wypadek gdyby podłożono mu pluskwę. Poczekał, aż Kevin McColl wjedzie na parking, kazał taksówkarzowi jechać dalej, a gdy agent wysiadł ze swojego opla, zapłacił kierowcy i ruszył za tamtym piechotą.

66
{"b":"97655","o":1}