Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zawsze haruję – odparł Lindros. – A ty tylko przysporzyłeś mi niepotrzebnej roboty.

– Cieszę się. – Twarz Drivera niemal zaskrzypiała od wysilonego uśmiechu.

Lindros przestąpił z nogi na nogę.

– Dlaczego uważasz mnie za wroga?

– Pewnie dlatego, że nim jesteś. – Driver usiadł za swoim biurkiem ze stali i matowego szkła. – Jak inaczej nazwać kogoś, kto przychodzi rozkopać mój ogródek?

– Po prostu prowadzę śledztwo…

– Nie pieprz, Lindros! – Driver z pobielałą twarzą skoczył na równe nogi. – Polowanie na czarownice wyczuwam z daleka! Jesteś fagasem Starego. Nie oszukasz mnie. Tu nie chodzi o zabójstwo Aleksa Conklina.

– Czemu tak uważasz?

– Bo to śledztwo dotyczy mnie!

To ciekawe. Lindros zdawał sobie sprawę z uzyskanej przewagi i wykorzystał ją, uśmiechając się tajemniczo.

– Dlaczego mielibyśmy cię sprawdzać, Randy?

Starannie dobrał słowa, użył liczby mnogiej, by dać Driverowi do zrozumienia, że działa z pełnym poparciem dyrektora CIA, a imienia, żeby go całkiem wyprowadzić z równowagi.

– Dobrze wiesz dlaczego! – warknął Driver, wpadając w przygotowaną przez Lindrosa pułapkę. – Wiedziałeś to już za pierwszym razem, kiedy tu wpadłeś. Widziałem to w twojej twarzy, kiedy chciałeś rozmawiać z Feliksem Schifferem.

– Chciałem dać ci szansę na usprawiedliwienie, zanim pójdę z tym do dyrektora. – Bawiło go podążanie ścieżką wskazywaną przez Drivera, choć nie miał pojęcia, dokąd go zaprowadzi. Z drugiej strony musiał być ostrożny. Jeden fałszywy ruch, jeden błąd, a Driver połapie się w tym, że nic nie wie, i zamilknie, czekając na adwokata. – Jeszcze nie jest za późno.

Driver patrzył na niego przez chwilę, przyłożył dłoń do spoconego czoła, zgarbił się lekko i zapadł głębiej w fotel.

– Boże, co za syf- wymamrotał. Całe powietrze z niego uciekło, jakby dostał potężny cios w brzuch. Przesunął wzrokiem po reprodukcjach Marka Rothko na ścianie, jakby w nadziei, że w którejś z nich otworzy się przejście i będzie mógł uciec. Wreszcie pogodzony z losem spojrzał na mężczyznę stojącego cierpliwie przed nim.

Wskazał ręką krzesło.

– Siadaj, wicedyrektorze. – Jego głos był smutny. Kiedy Lindros usiadł, zaczął mówić: – Wszystko zaczęło się od Aleksa Conklina. Zawsze zaczynało się od Aleksa, prawda? – Westchnął, jakby nagle wzruszony nostalgią. – Jakieś dwa lata temu Alex przyszedł do mnie z propozycją. Za przyjaźnił się z naukowcem z Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych. Ich spotkanie było przypadkowe, choć, szczerze mówiąc, Alex miał takie kontakty, że wątpię, by cokolwiek w jego życiu było przypadkowe. Zapewne już domyśliłeś się, że naukowcem tym był Felix Schiffer.

Umilkł na chwilę.

– Zapaliłbym cygaro. Pozwolisz?

– Jasne, nie przeszkadzaj sobie – powiedział Lindros. To wyjaśniało zapach: odświeżacz powietrza. Budynek, jak wszystkie gmachy rządowe, objęty był całkowitym zakazem palenia.

– Zapalisz? – zapytał Driver. – Dostałem je od Aleksa.

Lindros odmówił, a Driver wysunął szufladę, wyjął cygaro z humidora i odprawił cały rytuał zapalania. Lindros wiedział, że w ten sposób uspokaja nerwy. Powąchał pierwszy kłębek dymu dryfujący przez pokój. Kubańskie.

– Alex przyszedł się ze mną spotkać – ciągnął Driver. – Nie, inaczej: zaprosił mnie na obiad. Powiedział, że poznał tego faceta z Agencji Projektów, Feliksa Schiffera, że gość nie znosi wojskowych stamtąd i chce odejść. Spytał, czybym mu nie pomógł.

– A ty po prostu się zgodziłeś?

– Oczywiście. Generał Baker, szef Agencji Projektów, w zeszłym roku podebrał jednego z moich ludzi. – Driver wypuścił kłąb dymu. – Lubię wyrównywać rachunki i chętnie skorzystałem z szansy, żeby dokopać nadętemu dupkowi Bakerowi.

Lindros poruszył się niespokojnie.

– Czy wtedy Conklin powiedział ci, nad czym pracował Schiffer?

– Jasne. Jego działką było manipulowanie nietrwałymi koloniami bakterii. Pracował nad sposobami oczyszczania pomieszczeń z zarazków.

Lindros wyprostował się.

– Na przykład z wąglika?

Driver kiwnął głową.

– Na przykład.

– Daleko w tym doszedł?

Driver wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

– Ale na pewno Schiffer informował cię o postępach, kiedy zaczął już pracować dla ciebie.

Driver zerknął na niego, po czym wystukał coś na klawiaturze. Obrócił monitor, żeby obaj coś zobaczyli. Lindros pochylił się do przodu.

– Dla mnie to jakiś bełkot, ale ja nie jestem naukowcem.

Driver popatrzył na końcówkę swojego cygara, jakby w chwili prawdy nie był w stanie spojrzeć na Lindrosa.

– To jest bełkot, w zasadzie.

Lindros zamarł.

– Co ty mówisz?

Driver wciąż wpatrywał się w koniuszek cygara.

– To nie może być to, nad czym pracował Schiffer, bo jest kompletnie bez sensu.

Lindros potrząsnął głową.

– Nie rozumiem.

Driver westchnął.

– Cóż, to oczywiście możliwe, że Schiffer nie jest wybitnym specjalistą.

Lindros poczuł, jak w brzuchu tworzy mu się lodowata kula przerażenia.

– Ale istnieje też druga inna możliwość, prawda?

– Tak, skoro już o tym wspomniałeś. – Driver oblizał wargi. – Możliwe, że Schiffer pracował nad czymś całkiem innym, o czym miała nie wiedzieć ani Agencja Projektów, ani my.

– Dlaczego go o to nie zapytałeś?

– Bardzo bym chciał. Problem w tym, że nie wiem, gdzie on jest.

– Skoro ty nie wiesz – odparł gniewnie Lindros – to kto ma, u licha, wiedzieć?

– Tylko Alex wiedział.

– Chryste, przecież Conklin nie żyje! – Lindros pochylił się gwałtownie i wytrącił Driverowi cygaro z ust. – Od kiedy nie ma Schiffera?

Driver zamknął oczy.

– Od sześciu tygodni.

Teraz Lindros zrozumiał, że kiedy przyszedł tu po raz pierwszy, Driver był taki wrogi wobec niego ze strachu; po prostu bał się, że agencja wie o jego rażącym naruszeniu zasad bezpieczeństwa.

– Jak mogłeś na to pozwolić?

Wzrok Drivera zatrzymał się na nim przez moment.

– To przez Aleksa. Ufałem mu. Dlaczego miałbym mu nie ufać? Znałem go od lat, był legendą agencji, na litość boską. I co nagle wykręca? Pomaga zniknąć Schifferowi.

Driver spojrzał na leżące na podłodze cygaro, jakby stało się czymś groźnym.

– Wykorzystał mnie, Lindros, zagrał mną jak pionkiem. Nie chodziło mu o to, żeby Schiffer był w moim wydziale, żebyśmy go mieli w agencji. Chciał go wyciągnąć z Agencji Projektów, żeby móc go potem ukryć.

– Dlaczego? – spytał Lindros. – Dlaczego miałby to zrobić?

– Nie mam pojęcia. Sam chciałbym wiedzieć.

Ból w głosie Drivera był niemal namacalny i po raz pierwszy Lindros współczuł mu. Wszystko, co kiedykolwiek słyszał o Alexandrze Conklinie, okazało się prawdą. Był mistrzem manipulacji, ukrywał jakieś ciemne tajemnice, nie ufał nikomu – nikomu poza Jasonem Bourne'em, swoim protegowanym. Rozważał przez chwilę, jak na taki obrót sprawy zareaguje dyrektor. Przyjaźnili się z Conklinem od lat, razem dorastali w agencji – to było ich życie. Polegali na sobie, wzajemnie sobie ufali, a teraz spotka go taki bolesny cios. Conklin złamał chyba wszystkie zasady postępowania w agencji, byle dostać to, czego chciał: doktora Feliksa Schiffera. Oszukał nie tylko Randy'ego Drivera, ale i samą agencję. Jak ochronić Starego przed takimi wieściami? Lecz nawet kiedy o tym rozmyślał, wiedział, że ma przed sobą pilniejszy problem.

– Conklin wiedział, nad czym naprawdę pracuje Schiffer, i chciał to mieć – powiedział. – Ale co to było, do diabła?

Driver spojrzał na niego bezradnie.

Stiepan Spalko stał na środku Kapisztran ter, nieopodal oczekującej limuzyny. Nad nim wyrastała wieża świętej Marii Magdaleny, jedyna pozostałość po trzynastowiecznym kościele franciszkanów, zniszczonym przez niemieckie bomby w czasie drugiej wojny. Gdy tak czekał, chłodny powiew unosił poły jego czarnego płaszcza i prześlizgiwał mu się po skórze.

Spojrzał na zegarek. Sido się spóźniał. Dawno temu nauczył się nie martwić na zapas, ale waga spotkania była tak wielka, że nic nie mógł poradzić na ukłucia niepokoju. Kurant na szczycie wieży wygrał kwadrans. Sido był bardzo spóźniony.

Patrząc na fale przechodniów, postanowił właśnie złamać zasady i zadzwonić do Sido na komórkę, kiedy ujrzał naukowca spieszącego w jego kierunku z przeciwległej strony. Miał ze sobą coś, co wyglądało jak walizka z próbkami biżuterii.

– Spóźniłeś się – powiedział Spalko lakonicznie.

– Wiem, ale nic nie mogłem zrobić. – Sido otarł czoło rękawem płaszcza. – Miałem problemy z wydostaniem tego z magazynu. W środku był personel i musiałem czekać, aż w chłodni będzie pusto, żeby nie wzbudzać…

– Nie tutaj!

Spalko miał ochotę uderzyć doktora za mówienie o interesach publicznie, ale tylko chwycił go mocno za ramię i niemal zaciągnął w odludny cień rzucany przez posępną barokową wieżę.

– Zapomniałeś trzymać język za zębami wśród obcych, Peter – powiedział. – Jesteśmy częścią elitarnej grupy, ty i ja. Już ci to mówiłem.

– Wiem – odparł nerwowo Sido – Ale trudno mi…

– Nietrudno ci brać moją forsę, co?

Sido uciekł spojrzeniem.

– Tu jest produkt – powiedział. – Wszystko, o co prosiłeś, i jeszcze trochę. – Podał walizkę. – Ale miejmy to już za sobą. Muszę wracać do laboratorium. Kiedy zadzwoniłeś, byłem właśnie w trakcie ważnych chemicznych obliczeń.

Spalko odsunął jego rękę.

– Zatrzymaj to, Peter, przynajmniej jeszcze przez chwilę.

Szkła okularów Sido błysnęły.

– Przecież powiedziałeś, że potrzebujesz tego teraz, natychmiast. Mówiłem ci, po włożeniu do pojemnika materiał jest żywy jeszcze tylko przez czterdzieści osiem godzin.

– Pamiętam o tym.

– Nie rozumiem cię. Podjąłem wielkie ryzyko, wynosząc to z kliniki w godzinach pracy. Teraz muszę już wracać, bo…

Spalko uśmiechnął się i mocniej ścisnął jego ramię.

– Nie wracasz, Peter.

– Co?

– Wybacz, że nie wspomniałem o tym wcześniej, ale cóż, za sumę, którą ci płacę, chcę nie tylko samego produktu. Chcę również ciebie.

65
{"b":"97655","o":1}