Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odwrócił się i ruszył z powrotem przez dach.

Chan, przyczajony na klatce schodowej, obserwował, jak Bourne zbliża się do niego. Wiedział, że teraz ma szansę. Jego przeciwnik, bez wątpienia zajęty sprawdzaniem okolicy, niczego nie podejrzewał. Niczym we śnie – we śnie, który śnił przez dziesiątki lat – zobaczył, jak zamyślony Bourne idzie prosto w jego kierunku. Chana ogarnął gniew. Oto człowiek, który siedział obok niego i nie rozpoznał go, który nawet wówczas, gdy Chan powiedział mu, kim jest, nie chciał w to uwierzyć. To tylko umocniło w nim przekonanie, że Bourne nigdy go nie chciał, umiałby uciec i zostawić go na pastwę losu.

Dlatego gdy poderwał się z miejsca, wezbrała w nim furia. Kiedy Bourne wszedł w podcień bramy, Chan uderzył czołem w grzbiet jego nosa. Popłynęła krew. Zaatakowany zatoczył się do tyłu. Chan, wykorzystując swą przewagę, ruszył na niego, lecz Bourne odpowiedział kopniakiem.

– Cze- sa! – wydyszał.

Chan sparował uderzenie i przycisnął lewe ramię do jego tułowia, zamykając w kleszczach kostkę Bourne'a. I wtedy Bourne go zaskoczył. Zamiast stracić równowagę, zaparł się plecami i pośladkami o stalowe drzwi i boleśnie kopnął prawą stopą w prawy bark Chana, zmuszając go do puszczenia kostki.

– Mi- sa! – krzyknął cicho.

Ruszył na Chana, który udał, że zwija się z bólu, by po sekundzie wyprowadzić cios wyprostowaną dłonią w splot słoneczny Bourne'a. Natychmiast chwycił głowę Jasona i uderzył nią o drzwi na dach. Bourne'owi oczy zaszły mgłą.

– Co kombinuje Spalko? – rzucił ostro Chan. – Wiesz, prawda? Bourne'owi od bólu i szoku zakręciło się w głowie. Próbował jednocześnie skupić wzrok i oczyścić umysł.

– Kim jest… Spalko? – Zdawało mu się, że jego głos dobiega gdzieś z oddali.

– Przecież wiesz.

Bourne potrząsnął głową i poczuł, jak przenikają ją sztylety bólu. Pod jego wpływem zacisnął powieki.

– Myślałem… myślałem, że chcesz mnie zabić.

– Słuchaj mnie!

– Kim jesteś? – wyszeptał ochryple Bourne. – Skąd wiesz o moim synu? Skąd wiesz o Joshui?

– Słuchaj mnie! – Chan zbliżył głowę do głowy Bourne'a. – Stiepan Spalko to facet, który zlecił zabójstwo Aleksa Conklina, facet, który cię wrobił… który wrobił nas obu. Czemu to zrobił, Bourne? Ty to wiesz, a ja się muszę dowiedzieć!

Bourne poczuł się, jakby uwiązł między krami lodu. Wszystko wokół poruszało się nieskończenie powoli. Nie mógł zebrać myśli. Nagle coś zobaczył. Zaskakujący widok wyrwał go z bezwładu. Coś tkwiło w prawym uchu Chana. Co to jest? Udając straszliwy ból, przechylił lekko głową i dostrzegł miniaturową słuchawkę.

– Kim jesteś? – wykrztusił. – Kim jesteś, do cholery?!

Wydawało się, że prowadzą jednocześnie dwie rozmowy, niczym ludzie z dwóch różnych światów, żyjący odrębnym życiem. Mówili coraz głośniej, krzyczeli pod wpływem emocji – a im bardziej krzyczeli, tym bardziej się od siebie oddalali.

– Przecież ci powiedziałem! – Ręce Chana pokryte były krwią z nosa Bourne'a, która już krzepła mu w nozdrzach. – Jestem twoim synem!

Te słowa przełamały impas i ich światy znów się zderzyły. Wściekłość, podobna do tej, jaką Bourne poczuł podczas rozmowy z dyrektorem hotelu, sprawiła, że krew znów zadudniła mu w uszach. Z krzykiem rzucił się na Chana, spychając go ku drzwiom i dalej na dach.

Nie bacząc na przeraźliwy ból głowy, zahaczył Chana nogą i podciął go. Chan padając, pociągnął go za sobą. Uderzając plecami o dach, uniósł stopy, ściął z nóg Bourne'a i mocnym kopniakiem odrzucił go od siebie.

Bourne zwinął się i przetoczył przez bark, tłumiąc impet uderzenia. Obaj jednocześnie zerwali się i wyciągnęli przed siebie rozczapierzone dłonie. Bourne błyskawicznie opuścił ręce i uderzył Chana w nadgarstki, wytrącając go z równowagi. Potem rąbnął go czołem w splot nerwowy pod uchem. Lewa strona ciała Chana zwiotczała. Korzystając z chwilowej przewagi, Bourne wtłoczył mu pięść w twarz.

Pod Chanem ugięły się kolana, ale jak bokser zamroczony ciosem, starał się nie upaść. Bourne, niczym rozjuszony byk, zasypywał go uderzeniami, coraz bardziej spychając na krawędź dachu. W zapamiętałej furii popełnił jednak błąd, dopuścił Chana zbyt blisko i przeciwnik zaskoczył go, gdy zamiast cofnąć się pod kolejnym ciosem, zaatakował, rzucając się do przodu i w pół drogi przenosząc cały ciężar ciała na drugą nogę. Uderzył Bourne'a tak mocno, że zadzwoniły mu zęby i stracił grunt pod nogami.

Jason padł na kolana, a Chan walnął go nad żebrami. Przewróciłby się, ale Chan złapał go za gardło i ścisnął.

– Gadaj – warknął. – Gadaj, co wiesz.

– Idź do diabła! – wydyszał Bourne.

Chan uderzył go w szczękę kantem dłoni.

– Czemu mnie nie słuchasz?

– Spróbuj bić trochę mocniej – powiedział Bourne.

– Oszalałeś!

– To jest twój plan, prawda? – Bourne z niedowierzaniem pokręcił głową. – Ta chora historia, że jesteś Joshuą…

– Jestem twoim synem!

– Posłuchaj siebie samego – nie potrafisz nawet wymówić jego imienia. Daruj sobie tę farsę, już nic w ten sposób nie osiągniesz. Jesteś światowej klasy zabójcą nazwiskiem Chan. Nie chcę cię zaprowadzić do tego Spalki, czy kogo tam chcesz dorwać. Nie chcę, żeby ktokolwiek mną manipulował.

– Nie wiesz, co robisz. Nie wiesz… – Chan urwał, gwałtownie potrząsając głową i zmienił taktykę. Wolną ręką podsunął Bourne'owi przed nos mały posążek Buddy wyrzeźbiony w kamieniu. – Spójrz na to! – Wy pluwał słowa, jakby były zatrute. – Spójrz!

– Każdy może kupić taki talizman w południowo- wschodniej Azji…

– Ale nie ten. Ty mi go dałeś. Tak, ty. – W oczach Chana rozgorzały płomienie, a w głosie dało się słyszeć drżenie, którego nie potrafił opanować. – A potem mnie porzuciłeś, żebym zginął w dżungli…

Kula z pistoletu odbiła się rykoszetem od dachówek, tuż obok jego prawej nogi. Chan puścił Bourne'a i odskoczył. Druga kula niemal trafiła go w bark, ale zdołał się ukryć za ceglaną ścianą szybu windy.

Bourne odwrócił głowę i zobaczył Annakę, która przykucnęła u szczytu schodów, ściskając oburącz broń. Ostrożnie ruszyła do przodu, rzucając przelotne spojrzenie w kierunku Bourne'a.

– Wszystko w porządku? – spytała.

Kiwnął głową, ale w tym samym momencie Chan, dojrzawszy dogodną sposobność, wyskoczył z kryjówki, podbiegł do krawędzi dachu i przeskoczył na dach sąsiedniego budynku. Zamiast strzelać, Annaka opuściła broń i odwróciła się do Bourne'a.

– Jak to wszystko w porządku, skoro jesteś cały we krwi?! – spytała.

– To tylko rozbity nos. – Usiadł, ale poczuł silny zawrót głowy, i jakby w odpowiedzi na jej powątpiewające spojrzenie, dodał: – Wygląda okropnie, ale to nic takiego.

Znów zaczął krwawić, więc przyłożyła mu do nosa zwitek chusteczek.

– Dziękuję.

– Mówiłeś, że potrzebujesz czegoś z hotelu – przerwała mu ostro. – Po co tu przyszedłeś?

Powoli wstał z jej pomocą.

– Zaraz, zaraz… – Spojrzała w kierunku, w którym uciekł Chan, i znów odwróciła się do Bourne'a, jakby ją olśniło. – To ten, który nas obserwował, prawda? To on zadzwonił na policję, kiedy byliśmy w mieszkaniu Laszló Molnara.

– Nie wiem.

Potrząsnęła głową.

– Nie wierzę ci. To jedyne rozsądne wytłumaczenie tego, że mnie okłamałeś. Nie chciałeś mnie zaalarmować i powiedziałeś, że tu jesteśmy bezpieczni. Co się stało?

Zawahał się, ale wiedział, że nie ma wyboru – musi powiedzieć prawdę.

– Kiedy wróciliśmy z kawiarni, zauważyłem świeże zadrapania na stołku od fortepianu.

– Nie rozumiem? – Otworzyła szeroko oczy i pokręciła głową.

Bourne przypomniał sobie o słuchawce w uchu Chana.

– Chodź do mieszkania. Pokażę ci.

Ruszył ku otwartym drzwiom, ale Annaka się zawahała.

– No nie wiem…

Odwrócił się.

– Czego nie wiesz? – zapytał znużonym głosem.

Jej twarz stężała i pojawił się na niej wyraz rezygnacji.

– Okłamałeś mnie.

– Chciałem cię chronić, Annako.

Ogromne oczy dziewczyny nabiegły łzami.

– Jak mogę ci teraz zaufać?

– Annako…

– Powiedz mi, naprawdę chcę to wiedzieć. – Nie ruszyła się z miejsca, a on wiedział, że nie zrobi nawet kroku w kierunku schodów. – Potrzebuję odpowiedzi, w którą mogłabym uwierzyć.

– Ale co mam powiedzieć?

Uniosła ramiona i pozwoliła im opaść w geście rezygnacji.

– Widzisz, co robisz? Przez cały czas odwracasz sens tego, co mówię. – Potrząsnęła głową. – Gdzie się tego nauczyłeś? Sprawiasz, że człowiek czuje się jak śmieć.

– Nie chciałem, żeby ci się coś stało – powtórzył. Głęboko go zraniła i podejrzewał, że choć stara się zachować kamienną twarz, wiedziała o tym. – Myślałem, że postępuję właściwie. Nadal tak uważam, choćby to oznaczało, że muszę na chwilę ukryć przed tobą prawdę.

Przyglądała mu się w milczeniu. Wiatr rozwiał jej miedziane włosy na podobieństwo ptasiego skrzydła. Z ulicy dały się słyszeć głosy ludzi, którzy chcieli wiedzieć, co to za hałasy – strzelający gaźnik czy coś innego? Nie otrzymawszy odpowiedzi, ucichli i w końcu słychać było tylko szczekanie psa.

– Myślałeś, że sobie poradzisz ze wszystkim… że poradzisz sobie z nim.

Bourne na sztywnych nogach podszedł do parapetu i wychylił się, by spojrzeć w dół. Wypożyczony samochód nadal stał pusty. Może nie należał do Chana, a może Chan go porzucił. Bourne wyprostował się z trudem. Ból przeszywał go falami, coraz mocniej wbijając się w świadomość, w miarę jak mijało działanie endorfin uwolnionych przez szok. Zdawało mu się, że boli go każda kostka, ale najbardziej szczęka i żebra.

W końcu odpowiedział szczerze:

Myślę, że tak.

Odgarnęła włosy z policzka. – Kto to jest, Jasonie?

Pierwszy raz wymówiła jego imię, ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Bezskutecznie próbował znaleźć odpowiedź, która i jego by zadowoliła.

Chan rozpłaszczył się na schodach budynku, na którego dach przeskoczył, i bezmyślnie wpatrywał się w sufit klatki schodowej. Czekał, aż Bourne po niego przyjdzie. Jego myśli błądziły bezładnie. A może, zastanawiał się, czekam, aż Annaka Vadas wyceluje we mnie pistolet i pociągnie za spust? Powinienem już być w samochodzie i odjeżdżać – a jednak tkwię tu, jak mucha w sieci pająka.

51
{"b":"97655","o":1}