– Muszę po prostu dalej szperać. Nadal jest ci obojętne, gdzie znajduje się doktor Schiffer?
– A jak my mielibyśmy go znaleźć? – Odwróciła się i podeszła do fortepianu, jakby był amuletem, który ochroni ją przed złem.
– Czyżbyś powiedziała "my"?
– To przejęzyczenie.
– Najwyraźniej Freudowskie przejęzyczenie.
– Przestań! – rzuciła ostro.
Poznał ją już na tyle, by wiedzieć, że mówi poważnie. Podszedł do sekretarzyka i usiadł przed komputerem. Spostrzegł kabel sieciowy łączący laptop z Internetem.
– Mam pomysł – zaczął, lecz właśnie wtedy ujrzał zadrapania. Słońce padało na wypolerowaną powierzchnią stołka od fortepianu, ujawniając świeże ślady. Ktoś był w mieszkaniu podczas ich nieobecności. Ale po co? Rozejrzał się za innymi oznakami czyjejś bytności.
– Co jest? – spytała Annaka. – Co się stało?
– Nic – odparł. Zauważył jednak, że poduszka leży w nieco innej pozycji, niż ją zostawił, trochę przesunięta w prawo.
– Jaki masz pomysł? – nalegała, wsparłszy rękę na biodrze.
– Najpierw muszę coś zabrać z hotelu – zaimprowizował. Nie chciał jej zaalarmować, ale musiał zrobić możliwie dyskretne rozpoznanie. Bardzo prawdopodobne, że ktoś, kto tu był, nadal kręci się w pobliżu. W końcu ktoś ich śledził w mieszkaniu Laszló Molnara. Ale jak, u licha, trafił tutaj za nimi? Przecież zachował najwyższą ostrożność. Istniała jedna prosta
odpowiedź: to Chan go znalazł.
Bourne złapał skórzaną kurtkę i ruszył do wyjścia.
– Zaraz wracam, słowo. Jeśli chcesz mi pomóc, wejdź tymczasem na tę stronę www, może odkryjesz coś więcej.
Jamie Hull, szef amerykańskiej ochrony szczytu antyterrorystycznego w Reykjaviku, miał obsesję na punkcie Arabów. Nie lubił ich i nie ufał im. Oni nawet nie wierzą w Boga – przynajmniej w tego właściwego – a co dopiero w Chrystusa Zbawiciela, myślał cierpko, przemierzając hol ogromnego hotelu Oskjuhlid.
Był jeszcze jeden powód, by ich nie lubić: kontrolowali trzy czwarte światowych złóż ropy. Bo w końcu gdyby nie to, nikt nie zwracałby na nich uwagi, a oni sami wyrżnęliby się nawzajem w rozmaitych wojnach plemiennych. Nic dziwnego, że powołano odrębne zespoły ochrony dla delegacji każdego z obecnych na szczycie krajów arabskich. Na szczęście pracę wszystkich koordynował Fejd al- Saud.
Jak na Araba Fejd al- Saud nie był taki zły. Był Saudyjczykiem… czy może sunnitą? Hull potrząsnął z rezygnacją głową. Nie miał pojęcia. No proszę, kolejny powód, by ich nie lubić, nigdy nie wiadomo, kim, do diabła, są i komu odrąbaliby rękę, gdyby dać im sposobność. Jednak Fejd al- Saud odebrał nawet zachodnią edukację – gdzieś w Londynie, w Oksfordzie… a może w Cambridge? Zresztą bez różnicy! Rzecz w tym, że można z nim było rozmawiać po angielsku, a on nie patrzył na człowieka, jakby mu właśnie wyrosła druga głowa.
I wydawał się Hullowi rozsądny – ktoś, kto zna swoje miejsce. Kiedy szło o potrzeby i zachcianki prezydenta, prawie we wszystkim ustępował Hullowi, czego nie można było powiedzieć o tym komunistycznym sukinsynu Borysie Iljiczu Karpowie. Gorzko żałował, że poskarżył się na niego Staremu i został złajany, ale Karpow był najbardziej irytującym skurwielem, z jakim Hull miał nieszczęście pracować.
Wszedł do sali konferencyjnej, w której miał odbyć się szczyt. Pomieszczenie było idealnie owalne, sufit pokrywały niebieskie faliste panele stanowiące ekran akustyczny. Za panelami znajdowały się ogromne przewody wentylacyjne, doprowadzające powietrze przefiltrowane przez skomplikowany system klimatyzacji, całkowicie niezależny od klimatyzacji hotelu. Ściany wykonano z polerowanego drzewa tekowego, fotele miały niebieską tapicerkę, a blaty wykonano albo z brązu, albo z przydymionego szkła.
To tu właśnie każdego ranka spotykał się ze swymi dwoma partnerami w celu omówienia szczegółów organizacyjnych ochrony szczytu. Po południu zaś każdy z nich spotykał się z kolei na odprawie ze swym personelem i przekazywał mu informacje o najnowszych procedurach. Odkąd przybyli, hotel był zamknięty dla gości, by można było go przeszukać i upewnić się, że jest odpluskwiony i całkowicie bezpieczny.
Kiedy wszedł do jasno oświetlonego forum, ujrzał swoich odpowiedników: Fejda al- Sauda, szczupłego i ciemnookiego, z orlim nosem, o niemal królewskiej postawie, i Borysa Iljicza Karpowa, szefa elitarnej jednostki Alfa należącej do KGB, krzepkiego niczym byczek, o szerokich ramionach i wąskiej talii. Jego płaska tatarska twarz pod grubymi brwiami i gęstymi ciemnymi włosami emanowała brutalną siłą. Hull nigdy nie widział, żeby Karpow się uśmiechał, a jeśli chodzi o Fejda al- Sauda, to chyba nie wiedział nawet, jak to się robi.
– Dzień dobry, koledzy – odezwał się Borys Iljicz Karpow ze śmiertelną powagą, przywodzącą Hullowi na myśl spikera z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. – Zostały zaledwie trzy dni do rozpoczęcia szczytu, a przed nami jeszcze wiele pracy. Możemy zaczynać?
– Jak najbardziej – odparł Fejd al- Saud, zajmując swoje zwykłe miejsce na podwyższeniu, gdzie już niedługo przywódcy czołowych państw arabskich mieli zasiąść ramię w ramię z mieszkańcami Stanów Zjednoczonych i Rosji, aby wypracować pierwszą wspólną arabsko- zachodnią inicjatywę przeciwdziałania międzynarodowemu terroryzmowi. – Otrzymałem instrukcje od moich kolegów reprezentujących pozostałe narody islamskie i z przyjemnością wam je przedstawię.
– Chyba żądania – warknął Karpow. Wciąż nie mógł się pogodzić z decyzją, by spotkania prowadzić po angielsku, ale został w tej kwestii prze głosowany dwa do jednego.
– Dlaczego masz do wszystkiego takie negatywne podejście? – zaprotestował Hull.
Karpow się najeżył. Hull wiedział, że Rosjanin nie znosi amerykańskiej bezpośredniości.
– Żądania mają charakterystyczny smród, panie Hull- oznajmił, znacząco stukając palcem w czubek czerwonego nochala. – I właśnie go czują.
– Dziwi mnie, że możesz cokolwiek wyczuć po tylu latach picia wódki.
– Picie wódki robi z nas prawdziwych mężczyzn! – Karpow drwiąco skrzywił usta. – Nie takich jak wy, Amerykanie.
– Myślisz, że będę cię słuchał, Borys? Ciebie, Rosjanina? Twój kraj to obraz nędzy i rozpaczy. Komunizm okazał się tak przeżarty korupcją, że wasze imperium zawaliło się pod własnym ciężarem. Jesteście duchowy mi bankrutami!
Karpow poderwał się z miejsca z policzkami płonącymi czerwienią równie intensywną jak nos i usta.
– Mam dość twoich obelg!
– Szkoda. – Hull wstał gwałtownie, przewracając krzesło i całkiem zapominając o przestrogach dyrektora CIA. – Bo ja się dopiero rozgrzewam.
– Panowie, panowie! – Fejd al- Saud rozdzielił przeciwników, przemawiając spokojnym, wyważonym głosem. – Kłócicie się jak dzieci. To nam nie pomoże wykonać powierzonych zadań – strofował ich, spoglądając to na jednego, to na drugiego. – Każdy z nas wiernie służy głowie swojego państwa, prawda? Musimy służyć im najlepiej, jak potrafimy. – Nie odpuścił, póki obaj nie przyznali mu racji.
Karpow usiadł i założył ręce na piersi. Hull uniósł krzesło, przystawił je oparciem do stołu i opadł na nie z cierpkim wyrazem twarzy.
– Możemy się nie lubić, ale musimy nauczyć się współpracować – oznajmił Fejd al- Saud.
Hull niejasno zdawał sobie sprawę, że prócz agresywnego nieprzejednania coś jeszcze drażniło go w Karpowie. Musiał się chwilę zastanowić, aby odkryć źródło tej irytacji, ale w końcu zrozumiał. Karpow, ze swym bezczelnym samozadowoleniem, przypominał mu Davida Webba – albo raczej Jasona Bourne'a, jak kazano go nazywać wszystkim pracownikom agencji. To Bourne stał się chłoptasiem Aleksa Conklina, mimo wszystkich demagogicznych sztuczek i subtelnych intryg, których próbował Hull, nim wreszcie dał sobie spokój i przeszedł do Centrum Antyterrorystycznego. Na swoim nowym stanowisku bez wątpienia odniósł sukces, nigdy jednak nie zapomniał, co stracił przez Bourne'a. Conklin był w agencji legendą. Praca z nim stanowiła jedyne marzenie Hulla, od kiedy wstąpił do CIA dwadzieścia lat temu. Dziecięce marzenia łatwo porzucić. Ale marzenia dorosłego to całkiem inna sprawa. Dla Hulla gorycz niespełnienia nigdy nie minęła.
Prawdę powiedziawszy, ucieszył się, kiedy Stary go poinformował, że zdrajca mógł dążyć do Reykjaviku. Na myśl, że Bourne zwrócił się przeciw swemu mentorowi i wszedł na drogę zbrodni, aż krew mu zawrzała. Gdyby Conklin wybrał mnie, pomyślał, żyłby do dziś. Świadomość, że to on mógłby wykonać wydany przez agencję wyrok na Bourne'a, dodawała mu sił. Ale wkrótce otrzymał wiadomość o śmierci Bourne'a i jego euforia zmieniła się w rozczarowanie. Stał się niezwykle drażliwy, irytowali go nawet agenci operacyjni Secret Service, z którymi musiał utrzymywać bliskie relacje. Teraz, z braku innego celu, wbił mordercze spojrzenie w Karpowa, a Rosjanin odpowiedział mu tym samym.
Wyszedłszy z mieszkania Annaki, Bourne nie wsiadł do windy, tylko wspiął się po krótkich schodach awaryjnych prowadzących na dach. Dotarł na górę i szybko i skutecznie poradził sobie z systemem alarmowym.
Silny wiatr przygnał ciemnoszare chmury, przysłaniając popołudniowe słońce. Bourne popatrzył na południe, ku czterem kopułom tureckiej Łaźni Kiralya. Podszedł do parapetu i wychylił się niemal w tym samym miejscu, które niecałą godzinę wcześniej zajmował Chan.
Ze swego punktu obserwacyjnego przepatrywał ulicę, sprawdził, czy ktoś nie stoi w podcieniu bramy i czy któryś z przechodniów nie porusza się zbyt powoli albo nie stoi. Zauważył spacerujące razem dwie młode kobiety, matkę z wózkiem oraz starca, któremu przyjrzał się szczególnie uważnie, pamiętając, że Chan to prawdziwy mistrz kamuflażu.
Nie dostrzegłszy niczego podejrzanego, skupił uwagę na zaparkowanych samochodach, szukając czegokolwiek niezwykłego. Wszystkie samochody wypożyczane na Węgrzech muszą mieć nalepkę identyfikacyjną. W dzielnicy takiej jak ta wynajęty samochód byłby czymś podejrzanym.
I rzeczywiście – czarna wypożyczona skoda stała przecznicę dalej, po drugiej stronie ulicy. Dokładnie przyjrzał się jej pozycji. Osoba siedząca za kierownicą miałaby dobry widok na bramę domu pod numerem 106/ 108. Jednak w tej chwili ani za kierownicą, ani na innym siedzeniu samochodu nie było nikogo.