Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie chciałbym tłumaczyć słowa po słowie. Chcę nadać tekstowi bardziej naturalną formę, a jednocześnie mieć pewność, że to słowa pani matki, zapis dla pani, pani dzieci i następnych pokoleń. Trzeba to zrobić precyzyjnie, zgodzi się pani ze mną?

Kiedy pan Tang pracował nad przekładem, Ruth mieszkała w domu LuLing. Powiedziała o swojej przeprowadzce Artowi, gdy wrócił z Hawajów.

– Trochę to niespodziewane – zauważył, obserwując, jak Ruth się pakuje. – Jesteś pewna, że nie postępujesz zbyt pochopnie? Może lepiej zatrudnić kogoś do pomocy?

Czyżby bagatelizowała swoje kłopoty w ciągu ostatniego pół roku? A może Art po prostu nie zwrócił na nie uwagi? Poczuła rozgoryczenie na myśl, jak mało o sobie wiedzą.

– Chyba będzie prościej, jeśli zatrudnisz kogoś do pomocy i opieki nad dziewczynkami – odparła Ruth. Art westchnął.

– Przepraszam. Po prostu wszystkie gosposie, jakie uda mi się przyjąć, po kolei rezygnują, a nie mogę nakłaniać cioci Gal ani nikogo innego, żeby zajmowała się matką cały czas. Owszem, ciocia Gal może ją od czasu do czasu wziąć do siebie, ale tydzień, jaki z nią spędziła, był podobno gorszy od czasów, gdy jej wnuki były małe i musiała za nimi biegać. Przynajmniej wreszcie uwierzyła w diagnozę i już wie, że herbatka z żeń – szenia nie jest cudownym lekiem na wszystko.

– Na pewno nie chodzi o nic innego? – pytał, idąc za nią do Kącika.

– Co masz na myśli? – Brała z półek dyskietki i notatniki.

– Nas. Ciebie i mnie. Może powinniśmy porozmawiać o czymś więcej niż obumierający umysł twojej matki?

– Dlaczego tak sądzisz?

– Wydajesz się – nie wiem – chłodna, może nawet zła.

– Jestem spięta. W zeszłym tygodniu przekonałam się, jak naprawdę czuje się matka, i to mnie przeraziło. Jest niebezpieczna dla samej siebie. Jest z nią o wiele gorzej, niż myślałam. Przekonałam się, że choroba jest bardziej zaawansowana, niż mi się zdawało. Prawdopodobnie rozwija się od sześciu czy siedmiu lat. Nie wiem, dlaczego dotąd tego nie zauważyłam…

– Czyli twoja decyzja o mieszkaniu u matki nie ma nic wspólnego z nami?

– Nie – oświadczyła stanowczo Ruth. A po chwili powiedziała ciszej: – Nie wiem. – Po długim milczeniu dodała: – Pamiętam, jak zapytałeś mnie kiedyś, co zamierzam począć z moją matką. Zastanowiło mnie to. Tak, co ja zamierzam zrobić? Czułam się, jakby wszystko zależało tylko ode mnie. Próbowałam sobie ^ tym poradzić najlepiej, jak umiałam, i oto moje rozwiązanie. Być może moja wyprowadzka ma coś wspólnego z nami, ale teraz, jeśli nawet dzieje się między nami coś złego, ważniejsze jest to, co dzieje się z moją matką. Na razie potrafię się skupić tylko na tym.

Art miał niepewną minę.

– Cóż, kiedy będziesz gotowa, by porozmawiać… – Wycofał się.

Ruth wydał się tak nieszczęśliwy, że z trudem powstrzymała się, by go nie zapewnić, że wszystko jest w porządku.

LuLing także była podejrzliwa, gdy Ruth powiedziała, że musi z nią zamieszkać.

– Ktoś mnie prosił, żebym napisała książkę dla dzieci z obrazkami zwierząt – wyjaśniła Ruth. Przyzwyczaiła się już do kłamania bez wyrzutów sumienia. – Miałam nadzieję, że zgodzisz się zrobić rysunki. Jeżeli tak, łatwiej nam będzie pracować u ciebie, bez tych hałasów.

– Ile zwierząt? Jakie? – LuLing ożywiła się jak dziecko, któremu obiecano wycieczkę do zoo.

– Jakie chcemy. Ty zdecydujesz, co narysować, ma być w chińskim stylu.

– Dobrze. – Matka wydawała się zadowolona z myśli, że odegra istotną rolę w sukcesie córki.

Ruth westchnęła z ulgą, lecz smutek pozostał. Dlaczego wcześniej nie prosiła matki o wykonanie rysunków? Powinna to zrobić, kiedy jeszcze LuLing miała pewną dłoń i umysł. Żal ściskał jej serce, gdy widziała, jak ciężko i sumiennie matka pracuje, by udowodnić, że jest potrzebna.

Tak łatwo mogła ją uszczęśliwić. LuLing po prostu chciała być niezbędna, jak każda matka.

Matka codziennie siadała przy biurku i przez piętnaście minut rozcierała pałeczkę tuszu. Na szczęście wiele podobnych obrazów malowała wcześniej na zwojach – ryby, konie, koty, małpy, kaczki – robiła więc rysunki dzięki zapamiętanym ruchom ręki. Rezultatem były niewyraźne, lecz rozpoznawalne wizerunki zwierząt, które niegdyś wychodziły jej doskonale. Jednak w chwili, gdy LuLing próbowała nieznanego, jej dłoń drżała tak jak jej myśli, a Ruth cierpiała tak samo jak ona, choć starała się tego nie okazywać. Ilekroć LuLing kończyła rysunek, Ruth chwaliła ją, zabierała gotowy obrazek i proponowała nowe zwierzę.

– Hipopotam? – LuLing zastanawiała się nad usłyszanym słowem. – Jak to po chińsku?

– Nieważne – mówiła Ruth. – Może słonia? Zrób słonia, wiesz, takiego z długą trąbą i wielkimi uszami. LuLing jednak nadal marszczyła brwi.

– Czemu dajesz spokój? Coś trudnego może warte więcej niż łatwe. Hipopotam, jak wygląda? Ma róg tutaj? – Stuknęła się w czubek głowy.

– To nosorożec. Też dobry. W takim razie zrób nosorożca.

– Nie hipopotama?

– Nie przejmuj się hipopotamem.

– Ja nie przejmuję! Ty przejmujesz! Widzę. Zobacz swoją twarz. Nie umiesz ukryć, wiem. Jestem twoją matką! Dobrze, dobrze, nie przejmuj hipopotama, ja się przejmuję. Potem przypomnę sobie, powiem ci, będziesz zadowolona. Dobrze już? Już nie krzycz.

Matka umiała być cicho, kiedy Ruth pracowała. “Ucz się" – mówiła szeptem. Ale gdy Ruth oglądała telewizję, LuLing jak zawsze uważała, że nie robi nic ważnego. Matka zaczynała trajkotać o GaoLing, wracając do dawnych przykrości, jakich doznała od siostry w ciągu wielu lat.

– Chciała, żebym statkiem płynęła w rejs na Hawaje. Pytam, skąd takie pieniądze? Moje ubezpieczenie społeczne tylko siedemset pięćdziesiąt dolarów. Mówi, skąpa jesteś. Mówię, nie skąpa, tylko biedna. Ja niebogata wdowa. Hnh! Zapomina, sama chciała się żenić z moim mężem. Jak umarł, mówi mi, na szczęście wybrałam drugiego brata…

Czasem Ruth słuchała z zaciekawieniem, starając się ustalić, czy za każdym razem LuLing zmienia jakąś część opowieści, ale z ulgą stwierdzała, że kolejne wersje nie różnią się od siebie. Bywały chwile, że Ruth irytowała konieczność wysłuchiwania matki, i ta irytacja dawała jej dziwne poczucie zadowolenia – wszystko było tak jak przedtem, w porządku.

– Ta dziewczyna na dole prawie codziennie je popcorn! Dymi, włącza alarm pożarowy. Nie wie, że czuję! Śmierdzi! Tylko popcorn, nic więcej! Dlatego taka chuda. Potem mówi, to nie tak, tamto nie tak. Ciągle narzeka, grozi mi “proces za szkody", “naruszenie przepisów"…

Leżąc nocą w swym starym łóżku, Ruth miała wrażenie, jak gdyby wróciła do okresu dojrzewania w przebraniu dorosłej osoby. Była tą samą osobą, a jednocześnie inną. A może była dwiema wersjami samej siebie, Ruth '69 i Ruth!99 – jedna była niewinna, druga bardziej spostrzegawcza, jedna potrzebująca wsparcia, druga bardziej niezależna, lecz obydwie były pełne obaw. Była dzieckiem swojej matki, a jednocześnie matką dziecka, jakim stała się matka. Tyle kombinacji tych samych na pozór prostych elementów, które łączyły się na różne sposoby, jak w chińskich nazwach i znakach. To było łóżko z jej dzieciństwa i wciąż przeżywała w nim podobne chwile, co w młodości tuż przed zaśnięciem, kiedy cierpiała w samotności, zastanawiając się: co się stanie. I tak jak w dzieciństwie, słuchała własnego oddechu, bojąc się myśli, że oddech matki może pewnego dnia ustać. Kiedy to sobie uświadamiała, każdy wdech był dla niej wielkim wysiłkiem. Wydech był łatwiejszy, wystarczyło się rozluźnić. Ruth bała się stracić nad tym kontrolę.

Kilka razy w tygodniu LuLing i Ruth rozmawiały z duchami. Ruth zdejmowała starą tacę z piaskiem, która wciąż stała na lodówce i proponowała, że napisze do Drogiej Cioci. Matka reagowała uprzejmie, jak ktoś poczęstowany czekoladkami: “Och… nie wiem, może trochę". LuLing chciała wiedzieć, czy książka dla dzieci przyniesie Ruth sławę. Ruth kazała powiedzieć Drogiej Cioci, że to LuLing przyczyni się do tego.

LuLing pytała także o aktualne tendencje giełdowe.

– Dow Jones w górę czy w dół? – spytała któregoś dnia. Ruth narysowała strzałkę w górę.

– Sprzedać Intel, kupić Intel?

Ruth wiedziała, że śledzenie notowań jest dla matki głównie rozrywką. Nie znalazła u niej żadnej poczty, nawet przesyłek reklamowych od firm maklerskich. Kupić taniej, napisała w końcu.

LuLing skinęła głową.

– Och, zaczekać, aż pójdzie w dół. Droga Ciocia bardzo mądra.

Pewnego wieczoru, gdy Ruth trzymała w pogotowiu pałeczkę, by udzielać odpowiedzi z tamtego świata, LuLing zapytała nagle:

– Czemu kłócicie z Artiem?

– Nie kłócimy się.

– To czemu nie mieszkacie razem? Przeze mnie? Moja wina?

– Oczywiście, że nie. – Ruth powiedziała to odrobinę za głośno.

– Ja myślę, chyba tak. – Spojrzała na Ruth, jak gdyby nic nie można było przed nią ukryć. – Dawno temu, jak poznałaś go, mówię, czemu najpierw razem mieszkać? Zrobisz to, on nigdy nie ożeni się z tobą. Pamiętasz? Teraz myślisz, ach, matka miała rację. Mieszkać razem, teraz jak ostatni śmieć, łatwo wyrzucić. Nie wstydź się. Bądź szczera.

Ruth przypomniała sobie z rozgoryczeniem, że matka rzeczywiście tak mówiła. Chcąc zająć czymś ręce, zaczęła strzepywać ziarenka piasku z brzegów tacy. Była zaskoczona, że LuLing pamięta takie rzeczy, i wzruszona jej troską. To, co matka mówiła o Arcie, nie było do końca prawdą, ale dotknęła sedna – Ruth rzeczywiście czuła się niepotrzebna, jakby stała ostatnia w kolejce, czekając na porcję tego, co akurat podawano.

Coś w jej związku z Artem było nie tak. Czuła to dotkliwiej podczas próbnej separacji – czy chodziło właśnie o to, o czym mówiła matka? Zdała sobie sprawę ze swego nastawienia emocjonalnego, z tego, że próbowała przystosować się do niego, nawet gdy tego nie wymagał. Myślała kiedyś, że wszystkie pary, małżeńskie czy nie, dostosowują się do

siebie, z własnej woli lub niechętnie, z konieczności. Czy jednak Art także przystosował się do niej? Nawet jeśli tak, niczego nie zauważyła. Teraz, gdy byli z dala od siebie, czuła się wolna od pęt i ciężarów. Tak kiedyś wyobrażała sobie swoje prawdopodobne odczucia po stracie matki. Teraz pragnęła kurczowo trzymać się matki, jak gdyby ta była jej kołem ratunkowym.

60
{"b":"94968","o":1}