Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie obiecasz, że nie będziesz więcej wygadywać tych cholernych kłamstw. Wbij to sobie dobrze do głowy! – Zbliżył się do niej. – Lepiej nie mów, że coś ci zrobiłem, jeżeli nie zrobiłem. Bo jak będziesz mówić, mogę się naprawdę zdenerwować i zrobić ci coś znacznie gorszego, a wtedy będzie ci bardzo przykro, słyszysz?

Bez słowa kiwnęła głową.

Wypuścił powietrze przez nos, patrząc na nią z niesmakiem.

– Wynoś się stąd. Spadaj.

Tego dnia wieczorem Ruth próbowała powiedzieć matce, co się stało.

– Mamo, boję się.

– Czemu boisz? – LuLing prasowała. W pokoju unosił się zapach rozgrzanej wody.

– Ten Lance był dla mnie niedobry…

Matka spochmurniała, a potem powiedziała po chińsku:

– Dlatego, że ciągle mu zawracasz głowę. Wydaje ci się, że ma ochotę z tobą bawić się – ale wcale nie ma! Dlaczego zawsze sprawiasz tyle kłopotów?…

Ruth zrobiło się niedobrze. Jej matka widziała niebezpieczeństwo tam, gdzie nie istniało. A gdy naprawdę zdarzyło się coś okropnego, była ślepa. Gdyby Ruth powiedziała jej całą prawdę, LuLing prawdopodobnie by oszalała. Powiedziałaby, że nie chce dłużej żyć. Zresztą co za różnica? Ruth była sama. Nikt nie mógł jej uratować.

Godzinę później, gdy LuLing robiła na drutach i oglądała telewizję, Ruth sama zdjęła z lodówki tacę z piaskiem.

– Droga Ciocia chce ci coś powiedzieć – rzekła.

– Ach! – LuLing natychmiast wstała, wyłączyła telewizor i niecierpliwie zasiadła przy stole kuchennym.

Ruth wygładziła piasek pałeczką. Zamknęła oczy, po chwili otworzyła i zaczęła.

Musicie się wyprowadzić, napisała. Zaraz.

– Wyprowadzić? – wykrzyknęła matka. – Aj-ja! Gdzie wyprowadzić?

Ruth nie zastanawiała się nad tym.

Daleko, zdecydowała w końcu.

– Jak daleko?

Ruth wyobraziła sobie odległość wielką jak ocean. Zatoka, most, długie podróże autobusem, podczas których zasypiała.

San Francisco, napisała wreszcie.

Matka wciąż wyglądała na zmartwioną.

– Która część? Gdzie dobrze?

Ruth zawahała się. Nie znała zbyt dobrze San Francisco, poza Chinatown i paroma innymi miejscami, parkiem Golden Gate, wesołym miasteczkiem w Land's End. I tak wpadła na pomysł, który szybko wprawił w ruch jej rękę. Land's End.

Ruth przypomniała sobie pierwszy dzień, gdy spacerowała po tej plaży. Było pusto, powierzchnia piasku przed nią – gładka, nietknięta ludzką stopą. Uciekła, żeby trafić do tego miejsca. Czuła, jak przenikliwie zimne fale chwytają ją za kostki, jakby chciały wciągnąć ją w wodę. Przypomniała sobie, jak krzyczała z ulgą, gdy wokół niej ryczały fale.

Teraz, trzydzieści pięć lat później, znów była tamtą jedenastoletnią dziewczynką. Wybrała życie. Dlaczego? Idąc brzegiem morza, odnajdywała ukojenie w stałości i przewidywalnym zachowaniu wody. Ilekroć fala się cofała, zmazywała wszystkie znaki pozostawione na brzegu. Ruth przypomniała sobie, jak stojąc na tej plaży po raz pierwszy, pomyślała, że piasek wygląda niby gigantyczna taca do pisania. Czysta, kusząca nieograniczonymi możliwościami. W tamtej chwili swego młodego życia jej serce odżyło nową żarliwą nadzieją. Nie musiała już wymyślać odpowiedzi. Mogła pytać.

I tak jak dawno temu, Ruth pochyliła się i podniosła ułamaną muszelkę. Wydrapała na piasku: NA POMOC. Potem przyglądała się, jak fale zabierają jej błaganie do innego świata.

Po powrocie do mieszkania LuLing Ruth zaczęła wyrzucać nagromadzone przez matkę rzeczy: brudne serwetki i plastikowe torebki, restauracyjne opakowania sosu sojowego i musztardy, jednorazowe pałeczki, zużyte słomki i nieważne kupony, waciki z fiolek z lekami i puste fiolki. Wyciągała z szafek kartony i słoiki z oryginalnymi etykietami. Zepsutym jedzeniem z lodówki i zamrażarki napełniła trzy duże worki na śmieci.

Sprzątając, miała wrażenie, jak gdyby usuwała rupiecie z umysłu matki. Otwierała kolejne szafki. Zobaczyła ręczniki z motywami ostrokrzewu, które LuLing dostała w prezencie bożonarodzeniowym i których nigdy nie używała. Włożyła je do torby z rzeczami przeznaczonymi dla biednych. Znalazła również szorstkie ręczniki i pościel kupioną na wyprzedaży, które pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Nowa bielizna pościelowa spoczywała wciąż w ozdobnych pudełkach, w jakie zapakowano jaw sklepie.

Sięgając po stare ręczniki, Ruth zdała sobie sprawę, że tak samo jak matka nie potrafi się ich pozbyć. W te przedmioty wsiąkło jej życie i przeszłość. Miały swoją historię, osobowość, łączyły się ze wspomnieniami. Na przykład ręcznik w fuksje, który teraz trzymała, kiedyś wydawał się jej piękny. Ruth owijała nim mokre włosy, udając królową w turbanie. Pewnego dnia wzięła go na plażę, a potem matka skrzyczała ją za to, że używa “najlepszych rzeczy" zamiast wziąć zielony ręcznik o postrzępionych brzegach. Z powodu swego wychowania Ruth nie potrafiła być taka jak Gideon, który co roku kupował włoską pościel za tysiące dolarów, a zeszłoroczną kolekcję wyrzucał z taką łatwością, jak gdyby był to numer “Przeglądu Architektonicznego" z zeszłego miesiąca. Nie była wprawdzie tak oszczędna jak matka, miała jednak świadomość, że mogłaby żałować jakiejś straty. Ruth weszła do sypialni LuLing. Na komodzie stało chyba dwadzieścia kilka buteleczek wody toaletowej w opakowanych w celofan pudełkach. Matka nazywała ją “śmierdzącą wodą". Ruth starała się kiedyś wytłumaczyć jej, że woda toaletowa to nie to samo, co woda w toalecie. Ale LuLing twierdziła, że ważna jest nazwa rzeczy, i uważała, że prezenty od GaoLing i reszty rodziny miały ją obrazić.

– Cóż, jeżeli ci się to nie podoba – powiedziała kiedyś Ruth – dlaczego zawsze powtarzasz, że chciałaś dostać właśnie coś takiego?

– A jak nie mam być uprzejma?

– Więc bądź uprzejma, ale potem wyrzuć, skoro tak bardzo ci to przeszkadza.

– Wyrzuć? Jak mogę wyrzucić? Strata pieniędzy!

– No to oddaj.

– Kto chce takie rzeczy? Woda toaletowa! Phi! Jakbym ich obraziła mocno.

Stało więc sobie dwadzieścia parę buteleczek, dwadzieścia kilka powodów do obrazy, niektóre od GaoLing, inne od córki GaoLing, ale ani jedna, ani druga nie miała pojęcia, że LuLing, wstając codziennie rano i widząc te fla – szeczki, zaczyna dzień z przeświadczeniem, że cały świat sprzysiągł się przeciw niej. Ruth z ciekawości otworzyła jedno pudełko, odkręciła wodę i powąchała. Śmierdziała! Matka miała rację. Zresztą jaka może być trwałość perfumowanej wody? Woda toaletowa raczej nie starzała się tak jak wino. Ruth zaczęła wkładać pudełka do torby z rzeczami do oddania, lecz po chwili zreflektowała się. Zdecydowanym ruchem przełożyła je do worka z rzeczami do wyrzucenia, mimo to nadal czuła się trochę zbyt rozrzutna. A co z pudrem? Otworzyła puzderko ze złotawego metalu, ozdobione motywem lilii burbońskiej. Miało chyba ze trzydzieści lat. Puder utlenił się, przybierając pomarańczową barwę, jak policzki kukiełek brzuchomówców. Substancja wyglądała, jakby mogła wywołać raka – albo chorobę Alzheimera. Wszystko na świecie, choćby wyglądało zupełnie niegroźnie, było potencjalnie niebezpieczne, kryjąc w sobie złośliwe toksyny, które mogły się ulotnić i zarazić człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Tego nauczyła ją matka.

Wyciągnęła puszek do pudru. Na brzegach był jeszcze porowaty, ale środek stał się zupełnie gładki od codziennego ślizgania się po twarzy LuLing. Wyrzuciła puderniczkę i puszek do śmieci. Chwilę później wyciągnęła z powrotem puzderko w panice, bliska łez. Przecież to część życia matki! No to co, że jest sentymentalna? Znów otworzyła puderniczkę i ujrzała w lusterku swoją skrzywioną cierpieniem twarz, a potem zatrzymała wzrok na pomarańczowym pudrze. Nie, to nie miało nic wspólnego z sentymentami. Było niezdrowe i niesmaczne. Wrzuciła puderniczkę z powrotem do śmieci.

Zanim zapadł zmierzch, w kącie salonu urosła góra przedmiotów, do których, zdaniem Ruth, matka nie powinna być zbyt przywiązana: stary aparat telefoniczny z tarczą, wzory do szycia, pliki starych rachunków, pięć półprzeźroczystych szklanek do mrożonej herbaty, kilka kubków do kawy z różnymi napisami w różnych kolorach, lampa na trzech nogach – jednej brakowało – stare, zardzewiałe krzesło ogrodowe w kształcie muszli, toster z przetartym przewodem, kształtem przypominający krągły zderzak starego buicka, zegar kuchenny z trzema wskazówkami w kształcie noża, widelca i łyżki, torba z robótkami wraz z zawartością, którą stanowiły do połowy zrobione włóczkowe kapcie, fioletowe, turkusowe i zielone, przeterminowane lekarstwa oraz kłąb splątanych wieszaków na ubrania, wyglądający jak wielki pająk.

Mimo późnej godziny Ruth czuła w sobie energię, mając konkretny cel. Rozglądając się po mieszkaniu, wyliczała na palcach naprawy, które trzeba przeprowadzić, by zapobiec ewentualnym wypadkom. Trzeba doprowadzić do porządku gniazdka w ścianach. Wymienić czujniki dymu.

Zmniejszyć moc grzałki w zbiorniku, żeby matka nie poparzyła się gorącą wodą. Czy ta brązowa plama na suficie to zaciek? Ruth sprawdziła miejsce, skąd mogła kapać woda, a jej bystre oko zatrzymało się na podłodze obok kanapy. Podbiegła tam, odchyliła dywan i spojrzała na deski podłogi. Była to jedna ze skrytek, w której matka zbierała kosztowności, jakie mogły się przydać na wypadek wojny albo, jak mawiała LuLing, “katastrofy, strasznej, że nie wyobrażasz sobie". Ruth nacisnęła koniec deski i proszę bardzo – uniósł się drugi koniec, jak na huśtawce. Aha! Złota bransoletka w kształcie węża! Ruth wydobyła ją i wybuchnęła beztroskim śmiechem, jak gdyby wybrała właściwą bramkę w teleturnieju. Matka zaciągnęła ją kiedyś do Royal Jadę House przy Jackson Street i kupiła tę bransoletkę za sto dwadzieścia dolarów, mówiąc Ruth, że jest z dwudziestoczterokaratowego złota i w razie nagłej potrzeby można ją zważyć i dostać za nią tyle, ile naprawdę jest warta.

A reszta skrytek LuLing? Ruth odstawiła na bok kosz z albumami fotograficznymi, który stał przy nieużywanym kominku. Podważyła obluzowaną cegłę, wyciągnęła ją i – oczywiście – nadal tkwiły tam cztery dolarowe banknoty, owinięte jednym dwudziestodolarowym. Nie do wiary! Ruth zakręciło się w głowie – znaleziony mały skarb był pamiątką z okresu jej dojrzewania. Kiedy się tu wprowadziły, LuLing włożyła pod cegłę pięć banknotów dwudziesto dolarowych. Zaglądając tam od czasu do czasu, Ruth zauważyła, że pieniądze cały czas są tak samo zwinięte w równiutki rulonik. Pewnego dnia położyła na nich włos; widziała tę sztuczkę w filmie o chłopcu – detektywie. Potem, ilekroć sprawdzała skrytkę, włos wciąż leżał w tym samym miejscu. Gdy Ruth miała piętnaście lat, zaczęła sobie pożyczać pieniądze ze schowka, żeby zaspokoić własne nagłe potrzeby – musiała mieć kilka dolarów na zakazane rzeczy: tusz do rzęs, bilet do kina, a trochę później na marlboro. Z początku bardzo się niepokoiła, dopóki nie wsunęła banknotu z powrotem na miejsce. Potem czuła ulgę i radość, że nie została przyłapana. Usprawiedliwiała się tym, że zasłużyła na pieniądze – za koszenie trawnika, zmywanie naczyń, za to, że matka krzyczała na nią bez powodu. Dwudziestki zastępowała dziesięciodolarówkami, potem piątkami, a w końcu w skrytce zostały same dolarówki, opakowane w ostatni banknot dwudziestodolarowy.

26
{"b":"94968","o":1}