– Ach, grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją półgłosem matka. – Wyśpisz się, lepiej niedługo poczujesz.
Po południu Ruth usłyszała na podjeździe warkot samochodu. Ukradkiem wyjrzała przez okno. Lance z ponurą miną wynosił z domku jakieś pudła, dwie walizki i kota. Potem wyszła Dottie, wycierając nos chusteczką. Ani razu nie spojrzawszy na siebie, odjechali. Po godzinie pontiac wrócił, lecz wysiadł z niego tylko Lance. Co Dottie mu powiedziała? Dlaczego musiała się wyprowadzić? Czy teraz Lance przyjdzie do nich, powie matce, co Ruth zrobiła, i każe im się natychmiast wynosić? Ruth była pewna, że Lance jej nienawidzi. Wcześniej zdawało się jej, że najgorszą rzeczą, jaka mogła się jej w życiu przytrafić, jest ciąża. Teraz było jednak znacznie gorzej.
W poniedziałek nie poszła do szkoły. LuLing coraz bardziej się bała, że to duch próbuje odebrać jej córkę. Jak inaczej wytłumaczyć złe samopoczucie Ruth? LuLing plotła coś o obnażonych zębach małpiej szczęki. Droga Ciocia wiedziała, mówiła. Wiedziała o klątwie. Miała to być kara za coś, co dawno temu zrobiła jej rodzina. Matka postawiła tacę z piaskiem na krześle obok łóżka Ruth, czekając.
– Obie umrzemy? – zapytała. – Czy tylko ja?
– Nie – napisała Ruth. – Wszystko dobrze.
– Jak “dobrze"? To czemu chora, bez powodu?
We wtorek Ruth nie mogła już dłużej znieść troskliwości matki. Powiedziała, że czuje się dobrze i może iść do szkoły. Przed wyjściem wyjrzała przez okno, a potem zerknęła na podjazd. O nie, pontiac dalej stał. Zaczęła się okropnie trząść, jakby zaraz miały się jej połamać wszystkie kości. Nabrawszy głęboko powietrza, wyskoczyła z domu, puściła się pędem skrajem podjazdu jak najdalej od domu Lace'a i Dottie, a potem ostrożnie przemknęła obok samochodu. Skręciła w lewo, mimo że do szkoły szło się w prawo.
– Hej, szkrabie! Czekałem na ciebie. – Lance palił na werandzie papierosa. – Musimy pogadać. – Ruth stanęła jak wryta na chodniku, niezdolna do najmniejszego ruchu. – Powiedziałem, że musimy pogadać. Nie sądzisz, że jesteś mi to winna?… Chodź. – Rzucił niedopałek na trawnik.
Ruth niepewnie postąpiła naprzód na drżących nogach. Miała wrażenie, jakby połowa jej ciała nadal uciekała. Gdy dotarła na werandę, była zupełnie zdrętwiała. Uniosła głowę.
– Przepraszam – pisnęła. Broda zaczęła się jej trząść, Ruth otworzyła usta i zaczęła głośno szlochać.
– Hej, hej – odezwał się Lance. Nerwowo wyjrzał na ulicę. – Daj spokój, nie rób tego. Chciałem z tobą porozmawiać, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie chcę, żeby coś takiego się powtórzyło, w porządku?
Ruth kiwnęła głową, pociągając nosem.
– No, już dobrze. Uspokój się. Nie bój się, nie jestem przecież taki straszny.
Ruth starła łzy z twarzy rękawem swetra. Najgorsze już miała za sobą. Ruszyła w stronę schodów.
– Hej, dokąd to? Ruth znieruchomiała.
– Mówiłem, że musimy porozmawiać. Odwróć się. – Jego głos brzmiał trochę mniej łagodnie, Ruth zauważyła, że otworzył drzwi do domu. – Wejdź – rozkazał.
Przygryzła wargi i wolno zawróciła, prześlizgując się obok niego. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi, a w pokoju zrobiło się trochę ciemniej.
Salon był przesiąknięty zapachem alkoholu i papierosów. Zasłony były zasunięte, na stoliku piętrzyły się puste tacki po mrożonych posiłkach.
– Siadaj. – Lance wskazał drapiącą kanapę. – Chcesz oranżady?
Pokręciła głową. Jedynym źródłem światła w pokoju był włączony telewizor, w którym leciał stary film. Ruth cieszyła się, że panuje hałas. Potem zobaczyła na ekranie reklamę – jakiś mężczyzna sprzedawał samochody. W ręce trzymał atrapę szabli.
– Obcięliśmy ceny – zajrzyj więc do Chevroleta Rudy'ego i zapytaj o tego, co tnie najlepiej!
Lance usiadł na kanapie, lecz nie tak blisko jak tamtego wieczoru. Wyjął jej książki z rąk. Ruth poczuła się zupełnie bezbronna, przez łzy wszystko widziała niewyraźnie, starając się jednocześnie tak płakać, by nie wydać żadnego dźwięku.
– Zostawiła mnie, wiesz?
Z piersi Ruth wyrwało się głośne łkanie. Próbowała powiedzieć, że bardzo jej przykro, ale była w stanie tylko pociągać nosem i spazmatycznie chlipać jak przestraszone zwierzątko.
Lance zaśmiał się.
– Właściwie sam ją wyrzuciłem. Tak, w pewnym sensie oddałaś mi przysługę. Gdyby nie ty, nie dowiedziałbym się, że rżnie się z innymi. Jasne, przez chwilę coś podejrzewałem. Ale powiedziałem sobie: stary, musisz jej ufać. I widzisz – ona mi nie ufała. Uwierzyłabyś – mnie nie ufała! Coś ci powiem, bez zaufania nie ma małżeństwa. Wiesz, co mam na myśli? – Spojrzał na nią.
Ruth zrozpaczona pokiwała głową.
– E, chyba nie wiesz i nie dowiesz się przez najbliższe dziesięć lat. – Zapalił następnego papierosa. – Za dziesięć lat popatrzysz za siebie i powiesz: “Rany, ale kiedyś miałam pojęcie o robieniu dzieci!" – Parsknął i przekrzywił głowę, obserwując jej reakcję. – Nie śmiejesz się? Mnie się wydaje, że to śmieszne. Tobie nie? – Pogładził ją po ręce, a Ruth wzdrygnęła się bezwiednie. – O co chodzi? A… tylko mi nie mów, że ty też mi nie ufasz. Co, jesteś taka jak ona? Po tym, co zrobiłaś i czego ja nie zrobiłem, uważasz, że zasługuję na takie traktowanie?
Ruth milczała przez dłuższą chwilę, starając się zmusić własne usta do właściwego ułożenia. Wreszcie powiedziała urywanym głosem:
– Ufam ci.
– Tak? – Znów pogładził ją po ręce i tym razem nie szarpnęła się tak głupio jak poprzednio. Mówił dalej znużonym, ale dodającym otuchy głosem. – Posłuchaj, nie będę na ciebie wrzeszczał i tak dalej. Możesz się uspokoić. Dobrze? Hej, pytam cię – dobrze?
– Dobrze.
– No to się uśmiechnij.
Z trudem uniosła kąciki ust.:
– O, proszę! Oto uśmiech. Znowu zniknął! – Lance zgasił papierosa. – To co, znowu jesteśmy przyjaciółmi? – Wyciągnął do niej rękę. – Świetnie. Źle by było, gdybyśmy nie mogli zostać przyjaciółmi, przecież mieszkamy obok siebie.
Uśmiechnęła się do niego i tym razem wyglądało to naturalnie. Starała się oddychać przez zapchany nos.
– Jako sąsiedzi powinniśmy sobie nawzajem pomagać, a nie oskarżać niewinnych ludzi o złe uczynki…
Ruth skinęła głową, uświadamiając sobie w tym momencie, że wciąż zaciska palce nóg. Rozluźniła się. Niedługo wszystko się skończy. Dostrzegła na twarzy Lance'a ciemne cienie pod oczami i zmarszczki biegnące od nosa do szczęki. Zabawne. Wyglądał o wiele starzej, niż się jej ostatnio zdawało, już nie był taki przystojny. Zrozumiała, że to dlatego, że już go nie kocha. Dziwne. Myślała, że to była miłość, ale nie. Przecież prawdziwa miłość jest wieczna.
– Teraz już wiesz, jak się naprawdę robi dzieci, tak? Ruth wstrzymała oddech. Odchyliła głowę.
– Wiesz czy nie wiesz?; Szybko skinęła głową.
– Jak? Powiedz.
Wierciła się, opanowując rozbiegane myśli. Przed oczyma stanęły jej okropne sceny. Z brązowego hot doga tryska żółta musztarda. Znała słowa: penis, sperma, pochwa. Jak mogła je jednak wypowiedzieć? Wówczas on także zobaczyłby ten brzydki obraz.
– Wiesz przecież – chlipnęła.
Spojrzał na nią surowo. Jak gdyby umiał ją prześwietlić na wskroś wzrokiem.
– Tak – powiedział w końcu. – Wiem. – Przez kilka sekund milczał, po czym dodał życzliwszym tonem: – Rany, ale byłaś niemądra. Dzieci i sedes, Jezu.
Ruth miała spuszczoną głowę, ale zerkała na niego. Lance uśmiechał się.
– Mam nadzieję, że pewnego dnia lepiej nauczysz swoje dzieci życia. Sedes! Siusiu? A siusiaj sobie! Ruth zachichotała.
– Ha! Wiedziałem, że umiesz się śmiać. – Połaskotał ją palcem pod pachą.
Zapiszczała przez grzeczność. Znów ją połaskotał, tym razem między żebrami, a Ruth zareagowała paroksyzmem śmiechu. Nagle Lance wepchnął jej rękę pod drugą pachę i poczuła się bezbronna, za bardzo przestraszona, żeby mu powiedzieć, aby przestał, nie mogąc jednak opanować śmiechu. Jego palce przebiegały po jej plecach i brzuchu. Zwinęła się jak stonoga i zsunęła na dywan, wstrząsana atakami chichotu, który pozbawiał ją tchu.
– Pewnie dużo rzeczy cię śmieszy, co? – Przebierał palcami po jej żebrach jak po strunach harfy. – Tak, teraz widzę. Opowiedziałaś to wszystkim koleżankom? Ha, ha! Prawie wsadziłam faceta do więzienia.
Próbowała krzyknąć, nie, przestań, ale niepohamowany śmiech nie pozwalał jej zaczerpnąć tchu, nie panowała nad ruchami rąk i nóg. Spódniczka się jej zawinęła, ale Ruth nie umiała jej wygładzić. Jej ręce przypominały ręce marionetki drgające, posłuszne dotknięciom Lance'a. Starała się osłaniać przed jego palcami brzuch, piersi, pupę. Na policzkach czuła spływające łzy. Szczypał jej sutki.
– Jesteś tylko małą dziewczynką – dyszał. – Nie masz jeszcze nawet cycków. Dlaczego miałbym się z tobą zadawać? Cholera, założę się, że nawet nie masz włosów na dupci…
I kiedy jego dłonie powędrowały ku jej majteczkom w kwiatki, żeby je zdjąć, nagle odzyskała głos, wydając z siebie skrzekliwy wrzask. Przeraźliwy, przeciągły dźwięk dobywał się z nieznanego miejsca, jak gdyby odezwała się w niej jakaś inna osoba.
– Ho! Ho! – Uniósł ręce jak ktoś, kogo właśnie okradają. – Co ty wyprawiasz? Opanuj się… Uspokój się, na litość boską!
Dalej wyła jak syrena, odsuwając się od niego na pupie, podciągając majteczki i opuszczając spódniczkę.
– Nie robię ci krzywdy. Nie robię ci krzywdy! – powtarzał, dopóki jej krzyk nie przeszedł w łkanie i rzężenie. Po chwili słychać już było tylko jej przyśpieszony oddech.
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Czy mi się wydaje, czy jeszcze przed chwilą się śmiałaś? Raz się bawimy, a zaraz potem zachowujesz się jak… nie wiem, może mi powiesz. – Spojrzał na nią z ukosa. – Wiesz co, chyba masz poważny problem. Najpierw sobie ubzdurasz, że ludzie robią ci coś złego, a potem, zanim zrozumiesz, jak jest naprawdę, oskarżasz ich, wpadasz w szał i niszczysz wszystko dookoła. Mam rację?
Ruth wstała. Trzęsły jej się nogi.
– Pójdę już – szepnęła. Z trudem podeszła do drzwi.