– Mam odebrać? – zapytał Chet, widząc wahanie kolegi.
– Nie, skoro tu jestem, mogę sam się tym zająć – odparł i cofnął się do biurka. Podniósł słuchawkę.
– Dzięki Bogu, jesteś tam! – usłyszał głos Teresy. Powiedziała to z wyraźną ulgą. – Bałam się, że cię nie zastanę, a przynajmniej nie na czas.
– A co się takiego wydarzyło? – zapytał. Czuł, że serce jak zaczęło mu bić szybciej. Z tonu głosu wyczuwał, że jest zdenerwowana.
– Katastrofa – odpowiedziała. – Muszę cię natychmiast widzieć. Czy mogę wpaść do ciebie do biura?
– Co się stało?
– Nie mogę teraz mówić. Po tym, co się stało, nie mogę ryzykować. Po prostu muszę się z tobą zobaczyć.
– Sami jesteśmy w dość krytycznej sytuacji – oznajmił Jack. – Właśnie wychodziłem z biura.
– To bardzo ważne. Proszę! – Nalegała. Jack zmiękł, szczególnie gdy przypomniał sobie troskliwość, z jaką Teresa potraktowała go w piątkowy wieczór.
– Dobrze. Skoro miałem wyjść, to wyjdę i spotkam się z tobą. Gdzie się umówimy?
– Jedziesz na północ czy południe miasta?
– Na północ.
– To w takim razie spotkajmy się w tej samej kawiarni, w której byliśmy w niedzielę.
– Zaraz tam będę – obiecał Jack.
– Cudownie! Będę czekać – oświadczyła i odłożyła słuchawkę.
Jack także odłożył słuchawkę i zaskoczony spojrzał na Cheta.
– Słyszałeś cokolwiek?
– Trudno było nie słyszeć. Jak sądzisz, co się stało?
– Nie mam zielonego pojęcia – odparł Jack.
Zgodnie z obietnicą od razu poszedł na umówione spotkanie. Po wyjściu z budynku medycyny sądowej złapał taksówkę. Pomimo popołudniowego ruchu stosunkowo szybko dostał się na miejsce.
Kawiarenka była zatłoczona. Dostrzegł Teresę siedzącą tyłem do sali. Usiadł obok. Nie wykonała najmniejszego ruchu, żeby wstać. Ubrana była jak zwykle w elegancką sukienkę. Szczęki miała zaciśnięte. Wyglądała na zagniewaną.
Pochyliła się w jego stronę.
– Nie uwierzysz – stwierdziła tajemniczym szeptem.
– Czyżby zarząd firmy odrzucił projekt kampanii? – zapytał Jack. Wyłącznie takie nieszczęście przyszło mu do głowy.
Teresa machnęła od niechcenia ręką.
– Zrezygnowałam z prezentacji.
– Dlaczego?
– Ponieważ miałam przeczucie i umówiłam się na wczesne śniadanie z kobietą, która ma dobre stosunki z National Health. Jest wiceprezesem od spraw marketingu. Miałam okazję studiować z nią w Smith College. Chciałam przez nią trafić z kampanią do naszych grubych ryb. Szłam na pewniaka. A ona tymczasem oznajmiła mi, że bez względu na wszystko kampania padnie.
– Ale dlaczego? – zapytał zaciekawiony Jack. Chociaż bardzo nie lubił reklam związanych z medycyną, to musiał przyznać, że pomysł Teresy był najlepszym w tej branży, z jakim się spotkał.
– Ponieważ National Health panicznie się boi wzmianki o infekcjach szpitalnych. – Znowu się pochyliła i szepnęła: – Podobno niedawno mieli jakieś swoje problemy.
– Jakie problemy?
– Nic podobnego do Manhattan General. Ale nie mniej poważne, zakończone również kilkoma zgonami. Jednak najbardziej rozzłościła mnie informacja, że ludzie z finansowego, a dokładniej Helen Robinson i jej szef Robert Baker, o wszystkim wiedzieli, a nie powiedzieli mi ani słowa.
– To sprzeczne z interesem firmy – zauważył Jack. – Myślałem, że wy, ludzie interesu, współpracujecie ze sobą dla wspólnego celu.
– Sprzeczne! – nieomal krzyknęła Teresa, zwracając na siebie uwagę bliżej siedzących gości. Zamknęła na chwilę oczy, aby się uspokoić.
– "Sprzeczne z interesem firmy" nie jest zwrotem, którego bym użyła – powiedziała, starając się trzymać emocje na wodzy. – Słowa, które byłyby właściwe, wywołałyby jednak ciemny rumieniec. Widzisz, to nie przeoczenie. Zostało to zrobione celowo. Chcieli, abym źle wypadła w czasie prezentacji.
– Przykro mi to słyszeć. Rozumiem, że mogło cię to zdenerwować.
– To jasne. Jeżeli w ciągu najbliższych kilku dni nie wymyślę czegoś nowego, moje marzenia o awansie zostaną pogrzebane raz na zawsze.
– Kilka dni? – zapytał Jack. – Z tego, co mi pokazałaś, wynikało, że wyprodukowanie czegoś podobnego jest niemal niemożliwe w kilka dni.
– No właśnie – potwierdziła Teresa. – Dlatego musiałam się z tobą zobaczyć. Potrzebuję nowego punktu zaczepienia. Ty wpadłeś na pomysł z infekcją, a przynajmniej byłeś dla mnie inspiracją. Nie mógłbyś wymyślić czegoś innego? Wokół czego zdołałabym opleść nową kampanię reklamową. Jestem naprawdę zdesperowana!
Jack zamknął oczy i zastanowił się. Nie opuszczało go uczucie, iż życie kpi sobie z niego. Sytuacja stawała się ironiczna – im bardziej gardził reklamą w medycynie, tym bardziej musiał wysilać umysł, by znaleźć pomysł na następną. Mimo wszystko chciał pomóc Teresie, przecież była mu tak życzliwa.
– Powodem, dla którego uważam reklamy medyczne za wyrzucanie pieniędzy, jest to, że koniec końców bazują na poważnych uproszczeniach. Problem w tym, że bez wskazania na jakość usług jako rezultat pracy wielkie spółki medyczne, jak AmeriCare czy National Health, czy jeszcze inne, nie różnią się od siebie.
– Nie dbam o to. Daj mi tylko punkt zaczepienia.
– Cóż, jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy, to czekanie.
– Co to znaczy "czekanie"?
– No wiesz, nikt nie lubi czekać na lekarza, a jednak każdy czeka. To jedna z tych dokuczliwych i powszechnie występujących przykrości.
– Masz rację! – zawołała podekscytowana Teresa. – Znakomite! Już widzę slogan reklamowy: "W National Health nie czekasz", albo lepiej: "Nie musisz na nas czekać, to my czekamy na ciebie!" Boże! To wspaniałe! Jesteś geniuszem. Chcesz zmienić pracę?
Jack zaśmiał się pod nosem.
– To by dopiero była przygoda. Ale na razie mam dość kłopotów z tą, którą wykonuję. Nowe nie są mi potrzebne.
– Jakieś poważne sprawy? Co miałeś na myśli, mówiąc, że jesteście w krytycznej sytuacji?
– W Manhattan General mają nowe zmartwienie. Tym razem pojawiła się choroba wywołana przez meningokoki. Mogą być wyjątkowo śmiercionośne i właśnie z takimi mamy tu do czynienia.
– Ilu chorych?
– Ośmioro. W tym dziecko.
– Okropne. – Teresę zatrwożyły wieści ze szpitala. – Uważasz, że to się może rozprzestrzenić?
– Początkowo się tego bałem – powiedział. – Myślałem, że będziemy mieli prawdziwą epidemię. Ale choroba nagle ustała. Jak dotąd, poza pierwszymi ofiarami nie ma dalszych przypadków.
– Mam nadzieję, że to nie będzie trzymane w tajemnicy, tak jak, cokolwiek to było, w przypadku National Health.
– Nie musisz się obawiać. To nie jest żadna tajemnica. Słyszałem, że szpital powoli opanowuje panika. Ale zapoznam się ze sprawą osobiście. Właśnie tam jadę.
– O nie, nie pojedziesz! – zarządziła Teresa. – Czyżby z twojej pamięci uleciał już piątkowy wieczór?
– Jakbym słyszał kolegów w pracy – skomentował jej reakcję. – Doceniam twoją troskę, lecz nie mogę pozostać na uboczu. Mam przeczucie, że ktoś celowo wywołuje kolejne śmiertelne infekcje, a sumienie nie pozwala mi tego przeczucia ignorować.
– A co z tymi, którzy cię napadli?
– Będę musiał być bardziej ostrożny.
Teresa prychnęła lekceważąco.
– Być ostrożnym to za mało, biorąc pod uwagę twój własny opis chuliganów, z którymi się spotkałeś.
– Muszę zaryzykować i improwizować. Jadę do Manhattan General i nie obchodzi mnie, kto co powie – zdecydował twardo Jack.
– Nie potrafię zrozumieć, co cię tak pociąga w sprawie owych zachorowań. Czytałam, że generalnie rzecz biorąc, notuje się wzrost zachorowań na takie choroby.
– To prawda, ale nie dotyczy to celowo rozsiewanych śmiertelnych bakterii. Dzieje się tak z powodu niewłaściwego stosowania antybiotyków, z powodu urbanizacji i inwazji bakteriologicznej z dziewiczych obszarów.
– Chwileczkę – przerwała Teresa. – Ja martwię się o ciebie, o to, że wpędzasz się w kłopoty albo jeszcze gorzej, a ty serwujesz mi wykład?
Jack wzruszył ramionami.
– Jadę do szpitala – powiedział.
– Świetnie, jedź! – Wstała od stolika. – Jesteś więc tym śmiesznym bohaterem, którego z obawą w tobie podejrzewałam. – Złagodniała nagle. – Rób, co musisz, ale jeżeli będziesz mnie potrzebował, zadzwoń.
– Na pewno – przyrzekł.
Patrzył za nią, gdy w pośpiechu opuszczała kawiarnię, zastanawiając się, jak niezwykłą mieszaniną ambicji i troskliwości była. Nic dziwnego, że w jej towarzystwie czuł się zakłopotany – w jednej chwili atrakcyjna nad miarę, w drugiej trudna do zniesienia.
Dopił kawę i wstał. Zostawił napiwek i także pośpieszył do swego celu.