– Cóż zatem mam odpowiedzieć Włochom?
– Zawiadomiłem ich, że podam nowy termin dostawy, gdy tylko sam go będę znał – odrzekł Papagopulos. – Proszę zdać się na mnie. Będę obie firmy informować na bieżąco.
– Świetnie. Do widzenia.
Dziwne, pomyślał Pedler, odkładając słuchawkę. Wyjrzał przez okno i stwierdził, że wszyscy robotnicy już odjechali. Na parkingu służbowym stał tylko jego mercedes i volkswagen sekretarki. Cholera, czas wracać do domu. Włożył płaszcz. Uran był ubezpieczony. Odzyska pieniądze, nawet gdyby ładunek zginął. Zgasił światło w gabinecie, podał sekretarce płaszcz, po czym wsiadł do auta i pojechał do domu, do żony.
***
Suza Ashford nie zmrużyła oka przez całą noc. Życie Nata Dicksteina znów było w niebezpieczeństwie. I znów tylko ona mogła go ostrzec. Tym razem nie będzie szukać czyjejś pomocy. Musi to zrobić sama.
To proste. Pójdzie do kabiny radiowej “Karolinki”, pozbędzie się Aleksandra i nawiąże łączność z “Coparellim”. Nigdy tego nie dokonam, pomyślała. Na statku pełno KGB. Aleksander to kawał chłopa. Chcę spać. Całą wieczność. To niemożliwe. Nie podołam temu. Och, Nathanielu.
O czwartej nad ranem włożyła dżinsy, sweter, buty i sztormiak. Do kieszeni sztormiaka wsunęła wziętą z mesy “na sen” butelkę wódki.
Musiała znać pozycję “Karolinki”. Weszła na mostek. Pierwszy oficer powitał ją uśmiechem.
– Nie może pani spać? – zapytał po angielsku.
– Źle znoszę niepewność – odparła. Wielki firmowy uśmiech stewardesy. Czy pas zapięty, sir? Ot, drobne zakłócenia, nie ma się czym przejmować.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała pierwszego.
Pokazał jej na mapie pozycję “Karolinki” i domniemaną pozycję “Coparellego”.
– A konkretnie w liczbach?
Podał jej współrzędne, kurs i prędkość “Karolinki”. Powtórzyła je raz na głos i dwa razy w myśli, żeby jak najmocniej wryły się jej w pamięć.
– To fascynujące – orzekła lekkim tonem. – Każdy na statku ma jakąś specjalność… Sądzi pan, że przechwycimy “Coparellego” w terminie?
– Och, tak – odrzekł. – A potem bum!
Wyjrzała na zewnątrz. Było zupełnie ciemno, ani gwiazd, ani światła statku w zasięgu wzroku. Pogoda się psuła.
– Drży pani – powiedział pierwszy oficer. – Zimno?
– Tak – odparła, choć nie chłód był przyczyną dreszczy. – Kiedy wstaje pułkownik Rostow?
– Budzę go o piątej.
– Chyba spróbuję się jeszcze zdrzemnąć godzinkę.
Zeszła do kabiny radiowej. Był tam Aleksander.
– Pan też nie może zasnąć?
– Tak, odesłałem do łóżka zastępcę.
Ogarnęła spojrzeniem sprzęt radiowy.
– Nie słucha pan już “Stromberga”?
– Sygnał się urwał. Albo znaleźli nadajnik, albo zatopili statek. Sądzimy, że raczej zatopili.
Suza usiadła i wyjęła butelkę wódki. Odkręciła.
– Proszę się napić. – Podała mu butelkę.
– Zimno pani?
– Trochę.
– Drży pani ręka. – Ujął butelkę, przyłożył do ust i pociągnął spory haust. – Ach, wielkie dzięki.
Oddał jej butelkę. Wypiła łyczek na odwagę. Była to mocna, paląca gardło rosyjska wódka, ale przyniosła oczekiwany skutek. Suza zakręciła butelkę i czekała, aż Aleksander odwróci się tyłem.
– Proszę mi opowiedzieć o życiu w Anglii – powiedział tonem lekkiej rozmowy. – Czy to prawda, że biedni głodują, a bogaci obrastają tłuszczem?
– Głoduje niewielu – odparła. Odwróć się, do cholery, odwróć się wreszcie. Nie mogę tego zrobić patrząc ci w oczy. – Ale są ogromne nierówności.
– Czy bogatych i biednych obowiązują inne prawa?
– Jest takie powiedzenie: “Tak biednym, jak i bogatym prawo zabrania kraść chleb i sypiać pod mostem”.
Aleksander wybuchnął śmiechem.
– W Związku Radzieckim wszyscy są równi, ale niektórzy mają przywileje. Czy teraz zamieszka pani w Rosji?
– Nie wiem. – Suza odkręciła butelkę i znów podała ją Aleksandrowi.
Pociągnął solidnie i oddał.
– W Rosji nie będzie pani miała takich ciuchów.
Czas uciekał zbyt szybko, musiała to zrobić natychmiast. Wstała, by odebrać butelkę. Sztormiak miała rozpięty. Stojąc przed nim przechyliła głowę do tyłu, by napić się z butelki; wiedziała, że zagapi się na jej sterczące piersi. Pozwoliła mu się napatrzeć do syta, chwyciła lepiej butelkę i z całych sił opuściła ją na czubek głowy Aleksandra.
Trzasnęło obrzydliwie. Aleksander wytrzeszczył na Suzę nieprzytomne oczy. Pomyślała: Miałam ci rozwalić łeb! Oczy mu się nie zamykały. Co robić? Zawahała się, po czym zacisnęła zęby i uderzyła po raz drugi. Zamknął oczy i zwiotczał na krześle. Suza złapała go za nogi i pociągnęła. Spadając z krzesła uderzył głową o pokład. Suza drgnęła, ale pomyślała: Nie szkodzi, trochę dłużej pośpi.
Zaciągnęła go do szafy ściennej. Oddychała szybko ze strachu i z wysiłku. Z kieszeni dżinsów wyjęła znaleziony na rufie długi kawałek konopnego sznurka. Skrępowała Aleksandrowi nogi, a potem przewróciła go na brzuch i związała mu dłonie na plecach.
Musiała wcisnąć go do szafy. Zerknęła na drzwi. O, Boże, żeby nikt teraz nie wszedł. Wsunęła jego nogi do szafy, okrakiem stanęła nad bezwładnym ciałem i spróbowała je dźwignąć. Aleksander był ciężkim mężczyzną. Zdołała go posadzić, ale przy próbie podciągnięcia do szafy wysunął się jej z rąk. Teraz spróbowała od tyłu. Wsunęła mu ręce pod pachy i dźwignęła. Tak szło lepiej: mogła go o siebie oprzeć i chwycić inaczej. Znów go zdołała posadzić, splotła ręce na jego piersiach i cal po calu przesuwała bokiem do szafy. Musiała wejść do szafy razem z nim, a potem wysunąć się spod niego. Był w pozycji siedzącej: stopy miał oparte o jedną ścianę szafy, kolana ugięte, a plecy oparte o przeciwległą ściankę. Sprawdziła więzy: trzymały mocno. Ale nadal mógł krzyczeć! Rozejrzała się za czymś, czym by mogła zatkać i zakneblować mu usta. Niczego. Nie mogła wyjść z kabiny, aby czegoś poszukać, bo tymczasem mógł dojść do siebie. Jedyną rzeczą, jaka przyszła jej do głowy, były rajstopy. Zdawało się, że to trwa wieki. Musiała zdjąć pożyczone gumowce i dżinsy, ściągnąć rajstopy, potem na powrót włożyć spodnie i buty, a wreszcie zwinąć nylonowe rajstopy w kłębek i wcisnąć go między bezwładne szczęki Aleksandra.
Drzwi szafy nie dawały się zamknąć. – O Boże! – powiedziała Suza na głos. Przeszkadzał łokieć Aleksandra. Jego skrępowane dłonie dotykały dna szafy, a ramiona bezwładnie rozsunęły się na boki.
Z całej siły pchała i dociskała drzwi, ale łokieć nie pozwalał ich zaniknąć. Wreszcie musiała po raz wtóry wleźć do szafy i trochę odwrócić Aleksandra bokiem, opierając go o narożnik. Łokieć przestał zawadzać.
Popatrzyła na niego jeszcze chwilę. Jak długo trwa ogłuszenie? Nie miała pojęcia. Wiedziała, że powinna przyłożyć mu jeszcze raz, lecz bała się go zabić. Wyszła z szafy, wzięła butelkę i uniosła ją nad głową Aleksandra, ale w ostatniej chwili zawiodły ją nerwy; odstawiła butelkę i zatrzasnęła szafę.
Zerknęła na zegarek i wydała okrzyk zgrozy: była za dziesięć piąta. “Coparelli” niebawem pojawi się na radarze “Karolinki”, przyjdzie tu Rostow, a ona straci ostatnią szansę. Usiadła przy konsoli radiooperatora, włączyła nadawanie, wybrała aparat nastrojony na częstotliwość “Coparellego” i pochyliła się nad mikrofonem.
– Wzywani “Coparellego”, odezwijcie się, proszę.
Czekała. Nic.
– Wzywam “Coparellego”, odezwijcie się, proszę.
Nic.
– Niech cię diabli wezmą, Nacie Dicksteinie, odezwij się! Nathanielu!
***
Nat Dickstein stał w środkowej ładowni “Coparellego” i przyglądał się beczkom piaskowej rudy metalu, które tak drogo kosztowały. Wyglądały zwyczajnie – po prostu wielkie czarne beczki na ropę z napisem “Plumbat” na ściankach. Miał ochotę otworzyć którąś z nich i dotknąć zawartości, zobaczyć, jakie to jest, ale wieka były solidnie przyspawane.
Ogarnęły go samobójcze myśli. Zamiast uniesienia tryumfu miał tylko poczucie straty. Nie potrafił się cieszyć śmiercią zabitych przez siebie wrogów, mógł tylko opłakiwać swoich poległych.
Raz jeszcze, jak wielokroć podczas bezsennej nocy, dokonał w myśli analizy bitwy. Gdyby kazał Abasowi otworzyć ogień natychmiast po wejściu na pokład, może odwróciłby uwagę fedainów na tyle przynajmniej, by Gibli zdołał przeskoczyć przez reling żywy. Gdyby na samym początku walki wraz z trzema innymi ludźmi zaatakował granatami mostek, może mesa padłaby wcześniej i nie byłoby tylu ofiar. Gdyby… mnóstwo było rzeczy, które zrobiłby inaczej, gdyby mógł zajrzeć w przyszłość albo gdyby po prostu był mądrzejszy.
Cóż, Izrael będzie teraz miał bomby atomowe, które zapewnią mu obronę na zawsze. Nawet ta myśl nie sprawiała mu radości. Rok temu byłaby ekscytująca. Lecz rok temu nie znal jeszcze Suzy Ashford.
Usłyszał jakiś hałas i podniósł głowę. Jakby bieganina po pokładzie. Na pewno jakieś kłopoty nawigacyjne.
Suza go odmieniła. Nauczyła go oczekiwać od życia więcej niż zwycięstwa w bitwie. Wyobrażając sobie ten dzień, zastanawiając się, jakie to uczucie dokonać tak śmiałego czynu – zawsze w tych marzeniach na jawie widział Suzę – gdzieś na niego czekała, gotowa dzielić z nim triumf. Teraz jej tam nie będzie. I nikt jej nie zastąpi. A w samotnym świętowaniu nie ma radości.
Dość tego gapienia się w pustkę. Wychodząc po drabinie z ładowni, zastanawiał się, co począć z resztą życia. Wszedł na pokład. Wypatrzył go jeden z marynarzy.
– Pan Dickstein?
– Tak. O co chodzi?
– Szukamy pana po całym statku… Chodzi o radio, ktoś wywołuje “Coparellego”. Nie odpowiedzieliśmy, proszę pana, bo ponoć nie jesteśmy “Coparellim”, prawda? Ale ona powiada, że…
– Ona?
– Tak jest. Doskonale ją słychać… nie nadaje Morse’em, tylko mówi. Jakby była blisko. I jest zdenerwowana. “Odezwij się, Nathanielu”, takie rzeczy, proszę pana.
Dickstein złapał marynarza za kurtkę.