Będzie to dla niego bardzo trudne. Już dawno wybiła mu z głowy marzenia, iż wiodąc córkę w białej sukni ślubnej przejdzie środkiem kościelnej nawy; nadal jednak mówił od czasu do czasu, że powinna się ustatkować i dać mu wnuczkę. Myśl, że ta wnuczka może być Izraelitką, byłaby dla niego strasznym ciosem.
A jednak, myślała Suza wchodząc do domu, taka jest właśnie cena ojcostwa. Zdjęła płaszcz, odłożyła swą torbę lotniczą i zawołała:
– Tatusiu, przyjechałam.
Nie było odpowiedzi, ale stała w sieni aktówka Ashforda: ojciec zapewne jest w ogrodzie. Postawiła czajnik na gazie i wyszła z kuchni. Zmierzając ku rzece, wciąż szukała w myślach właściwych słów, którymi powinna przekazać mu nowinę. Może należałoby zacząć od relacji z ostatniej podróży, a potem stopniowo, ogródkami, zmierzać do celu? Zbliżając się do żywopłotu, usłyszała rozmowę.
– I co z nim wtedy zrobisz? – głos należał do ojca.
Suza przystanęła, zastanawiając się, czy może im przerwać.
– Po prostu będę go śledzić – odrzekł drugi głos, obcy. – Dickstein powinien zostać zlikwidowany, ale – oczywiście – dopiero po zakończeniu operacji.
Zasłoniła usta dłonią, aby nie było słychać nagle przyśpieszonego ze zgrozy oddechu. Potem, przerażona, zawróciła na pięcie i cicho pobiegła do domu.
***
– A zatem – powiedział profesor Ashford – postępując w myśl czegoś, co moglibyśmy nazwać metodą Rostowa – zreasumujmy wszystko, co wiemy o Nacie Dicksteinie.
Postępuj sobie, jak chcesz, pomyślał Hasan, lecz na miłość boską, wyjedź wreszcie z jakąś koncepcją!
– Urodził się w Londynie – ciągnął Ashford – na East Endzie. Kiedy był jeszcze chłopcem, zmarł jego ojciec. Ale co z matką?
– Wedle naszych akt również nie żyje.
– Aha. Wstąpił do armii gdzieś w połowie wojny… chyba w 1943. W każdym razie na czas, by wziąć udział w ataku na Sycylię. Wkrótce potem wzięto go do niewoli, gdzieś mniej więcej w połowie długości włoskiego buta. Nie pamiętam nazwy tej miejscowości. Chodziły pogłoski – jestem pewien, że je sobie przypomnisz – o paskudnych przeżyciach, jakie z powodu żydowskiego pochodzenia miał w obozie koncentracyjnym. Po wojnie wrócił tutaj.
– Sycylia – przerwał mu Hasan.
– Co?
– Sycylia jest wymieniona w jego aktach. Był przypuszczalnie zamieszany w uprowadzenie statku z bronią. Tę broń sprzedał nam gang sycylijski.
– Jeśli prasa nie kłamie – powiedział Ashford – na Sycylii działa tylko jeden gang przestępczy.
Hasan przytaknął.
– Nasi podejrzewają, że porywacze przekupili Sycylijczyków, aby dali im cynk.
– Czy to nie na Sycylii Dickstein ocalił komuś życie?
Hasan próbował rozumieć, co Ashford ma na myśli. Powściągnął jednak zniecierpliwienie, myśląc: Niech się przerzuca z tematu na temat… na tym właśnie polega cały pomysł.
– Ocalił komuś życie?
– Temu Amerykaninowi. Nie pamiętasz? Ja nigdy tego nie zapomnę. Dickstein go tutaj przyprowadził. Nieokrzesany żołdak. Opowiedział mi całą historię. No, coś nam zaczyna świtać. Na pewno spotkałeś tego człowieka, byłeś przecież u mnie, pamiętasz!
– Nie, nie na sto procent – wymamrotał Hasan. Poczuł zażenowanie… pewnie akurat obmacywał w kuchni Eilę.
– To… nas wytrąciło z równowagi – powiedział Ashford. Spoglądał na powolny nurt rzeki i myślami cofnął się o dwadzieścia lat; może wspominał żonę, bo wyraz smutku przemknął mu po twarzy. Potem powiedział: – No więc siedzieliśmy tutaj, wykładowcy i studenci, popijaliśmy sherry, dyskutując prawdopodobnie o egzystencjalizmie i muzyce atonalnej, gdy zjawił się ten wielki żołnierz i zaczął mówić o snajperach, czołgach i krwi. Powiało chłodem, dlatego pamiętam to tak dokładnie. Mówił, że jego rodzina wywodzi się z Sycylii i że jego sycylijscy krewni na rękach nosili Dicksteina za uratowanie mu życia. Czy nie powiedziałeś, że to sycylijski gang powiadomił Dicksteina o ładunku broni?
– Istnieje po prostu taka możliwość.
– Może wcale nie musiał uciekać się do przekupstwa.
Hasan pokręcił głową. Była to informacja, ów błahy strzęp informacji, z którego – jak się zdawało – Rostow zawsze potrafił wyciągnąć wnioski; jaki jednak użytek może uczynić z niego on, Hasan?
– Nie widzę, co to ma wspólnego z naszą sprawą – powiedział. – Jak można wiązać z mafią dawną akcję Dicksteina?
– Mafia – powtórzył Ashford. – Tego słowa szukałem. A ten mężczyzna nazywał się Cortone… Tony Cortone… nie, Al Cortone z Buffalo. Mówiłem ci, że pamiętam wszystkie szczegóły.
– Ale jaki to ma związek?… – zapytał niecierpliwie Hasan.
Ashford wzruszył ramionami.
– Oczywisty. Już kiedyś Dickstein wykorzystał znajomość z Cortonem, aby zwrócić się do mafii o pomoc w przeprowadzeniu akcji pirackiej na Morzu Śródziemnym. Wiesz, ludzie niekiedy powtarzają swoją młodość: może to samo uczynić po raz wtóry.
Hasan zaczynał pojmować: wraz z olśnieniem wróciła mu nadzieja. Był to daleki strzał, przypuszczenie, ale przypuszczenie logiczne. Rysowała się realna szansa, że zdoła ponownie dopaść Dicksteina.
Ashford wyglądał na zadowolonego z siebie.
– To był ładny kawałek rozumowania spekulatywnego – stwierdził. – Gdybym tak mógł je opublikować, z przypisami!
– Zastanawiam się – powiedział Hasan tęsknie. – Zastanawiam.
– Wracajmy do domu, robi się zimno.
Kiedy szli przez ogród, Hasan pomyślał, że nie nauczył się być taki jak Rostow; Ashford zastąpił mu po prostu Rostowa. Może jego dawna, pełna dumy niezależność odeszła już na zawsze. Było w tym coś niemęskiego. Zastanawiał się, czy inni fedaini nie czują podobnie i czy przypadkiem nie stąd właśnie bierze się ich krwiożerczość.
– Bieda w tym – powiedział Ashford – że nie sądzę, aby Cortone udzielił ci jakichkolwiek informacji, gdyby je nawet posiadał.
– A panu?
– Niby dlaczego miałby to zrobić? Z trudem mnie sobie przypomni. No, gdyby żyła Eila. Moglibyśmy ją wysłać z jakąś historyjką…
– Cóż… – Hasan pragnął, aby Eila przestała pojawiać się w rozmowie. – Będę musiał sam spróbować.
Kiedy po wejściu do domu spotkali w kuchni Suzę, spojrzeli na siebie tknięci jedną myślą: oto znaleźli odpowiedź.
***
Zanim obaj mężczyźni wrócili do domu, Suza zdołała nieomal przekonać samą siebie, że tam, w ogrodzie, przesłyszała się, kiedy zdawało się jej, iż mówią o zabiciu Nata Dicksteina. To było po prostu nierzeczywiste: ogród, rzeka, jesienne słońce, profesor i jego gość… morderstwo nie mieściło się w tym wszystkim, cały pomysł był równie fantastyczny jak niedźwiedź polarny na Saharze. Poza tym nasuwało się przekonujące psychologiczne wyjaśnienie omyłki: zamierzała oznajmić ojcu, że kocha Dicksteina i bała się jego reakcji – Freud potrafiłby prawdopodobnie powiedzieć, że w tym momencie zacznie sobie roić, iż ojciec knuje, aby zgładzić kochanka.
Prawie uwierzyła swojemu rozumowaniu, toteż udało się jej przywołać na twarz pogodny uśmiech i zapytała:
– Komu kawę? Świeżo zaparzona.
Ojciec pocałował ją w policzek.
– Nie wiedziałem, że już wróciłaś, moja droga.
– Przed chwilą. Już chciałam zacząć cię szukać. – Dlaczego wygaduję te kłamstwa?
– Nie znasz Jasifa Hasana. Byłaś malutka, kiedy należał do grona moich studentów.
Hasan ucałował jej dłoń i popatrzył na nią w taki sposób, w jaki zawsze czynili to ludzie, którzy znali kiedyś Eilę.
– Jesteś równie piękna, jak twoja matka – powiedział. W jego głosie nie pobrzmiewały nuty flirtu ani nawet pochlebstwa; tylko zdumienie.
– Jasif był u nas kilka miesięcy temu – oznajmił Ashford – tuż po wizycie jego rówieśnika, Nata Dicksteina. Poznałaś, jak sądzę, Dicksteina, ale nie było cię w domu, kiedy przyjechał Jasif.
– Czy te wizyty były ze sobą jakoś zzz… związane? – zapytała, przeklinając w duszy swój głos za to, że załamał się na ostatnim słowie.
Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie.
– Istotnie, były – odpowiedział ojciec.
I wówczas pojęła, że to wszystko jest prawdą, że się nie przesłyszała, że zamierzają zabić jedynego człowieka, którego kochała. Czuła, że jest niebezpiecznie bliska zalania się łzami, więc odwróciła się od nich i zajęła filiżankami i spodkami.
– Chcę prosić, abyś coś zrobiła, moja droga – powiedział Ashford. – Coś bardzo ważnego, w imię pamięci twojej matki.
Dość, pomyślała. Ten koszmar nie może być już większy. Zaczerpnęła głęboko powietrza i zwróciła się twarzą do niego.
– Chcę, byś pomogła Jasifowi odnaleźć Nata Dicksteina – powiedział.
W tym momencie znienawidziła swojego ojca. W jednej chwili pojęła nagle, że jego miłość do niej była oszukańcza, że nigdy nie widział w niej człowieka, że wykorzystywał ją tak samo, jak kiedyś wykorzystywał matkę. Już nigdy się nim nie zaopiekuje, nigdy mu nie usłuży; przestanie się przejmować jego samopoczuciem, samotnością, potrzebami… W tym samym przebłysku zrozumienia i nienawiści zorientowała się, że kiedyś matka doszła do podobnego punktu; i że teraz ona zrobi to samo, co niegdyś Eila, i będzie nim gardzić.
Ashford ciągnął dalej:
– W Ameryce mieszka człowiek, który może znać miejsce pobytu Dicksteina. Chcę, byś pojechała do niego z Jasifem i zapytała, gdzie jest Nat.
Nie odpowiedziała. Hasan wziął jej puste spojrzenie za brak zrozumienia i zaczął wyjaśniać:
– Rozumiesz, ten Dickstein jest izraelskim agentem, działającym przeciwko naszemu narodowi. Musimy go powstrzymać. Cortone – ten człowiek z Buffalo – być może mu pomaga i w takim wypadku nie zechce pomóc nam. Ale przypomni sobie twoją matkę i może zechce z tobą współpracować. Możesz mu powiedzieć, że jesteście z Dicksteinem kochankami.
– Ha-ha! – śmiech Suzy był odrobinę histeryczny; miała nadzieję, że nie domyśla się prawdziwej przyczyny. Opanowała się z wysiłkiem i siedząc drętwo i nieruchomo, z obojętną twarzą, słuchała o rudzie uranu, o wtyczce na pokładzie “Coparellego”, o radionadajniku na “Strombergu”, o Mahmudzie i jego planie i o tym, jakie to wszystko ma znaczenie dla palestyńskiego ruchu wyzwoleńczego; w końcu ogarnęło ją prawdziwe odrętwienie i nie musiała już niczego udawać.