– Nie wierzę ci – powiedział Sztywny Kołnierzyk. Nie jest głupi, pomyślał Dickstein. Wzruszył ramionami.
– A myślisz, że po co mi to potrzebne?
– Nie wiem. Ale dziennikarzem nie jesteś. Naopowiadałeś nam kupę kłamstw.
– Czy to nie wszystko jedno? – mruknął Dickstein. – Chcesz, to mi wierz, a nie, to nie. I tak nie masz wyjścia i musisz dać mi tę listę.
– Mam wyjście – zaoponował Kołnierzyk. – Mogę zrezygnować z pracy.
– Jeśli to zrobisz – wycedził Dickstein – zetrę twego przyjaciela na krwawą miazgę.
– Pójdziemy na policję! – wykrzyknął blondyn.
– Może wtedy bym zniknął na jakiś czas – powiedział Dickstein. – Na przykład na rok. Ale bym wrócił. I znalazłbym się. I załatwiłbym cię tak, że byś się nie poznał w lustrze.
Sztywny Kołnierzyk wlepił oczy w Dicksteina.
– Kim ty, u licha, jesteś?
– Nieważne, kim jestem. Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr.
– Zgadza się. – Sztywny Kołnierzyk ukrył twarz w dłoniach.
Dickstein nie przerywał ciszy. Sztywny Kołnierzyk nie miał wyjścia, był bezradny. Zdał sobie z tego do końca sprawę. Dickstein zostawiał mu czas do namysłu. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
– Wydruk to będzie spory plik – powiedział cicho.
Sztywny Kołnierzyk przytaknął, nie podnosząc wzroku.
– Czy kiedy wychodzisz z biura, sprawdzają ci teczkę?
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Czy wydruki trzymane są pod kluczem?
– Nie. – Sztywny Kołnierzyk zbierał myśli z widocznym trudem. – Nie – powtórzył znużonym głosem – te informacje nie są tajne. Są tylko poufne, nie podaje się ich do wiadomości publicznej.
– Świetnie. A wiec jutro pomyślisz o szczegółach: jaką kopię wydruku zabierzesz, co powiesz sekretarce i tak dalej. Pojutrze przywieziesz wydruk do domu. Zastaniesz ode mnie wiadomość, jak dostarczyć mi dokument. – Uśmiechnął się. – Potem już pewnie nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
– O Boże, mam nadzieję – jęknął Kołnierzyk.
Dickstein wstał.
– Przez jakiś czas musisz mieć spokój z telefonami – powiedział. Poszukał aparatu i wyrwał kabel ze ściany. Potem ruszył do drzwi. Otworzył je, ale się zawahał.
Blondyn wpatrywał się w wyrwany przewód. Po chwili jednak jego wzrok stał się przytomniejszy.
– Boisz się, że on zmieni zamiar? – spytał.
– Jeżeli ktoś miałby się tego bać, to tylko ty – rzucił Dickstein i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
***
Życie to nie bajka, szczególnie w KGB. Dawid Rostow nie cieszył się teraz życzliwością – ani swego szefa, ani tych wszystkich pracowników sekcji, którzy byli lojalni w stosunku do szefa. Feliks Woroncow, gotował się ze złości: jakże perfidnym sposobem go pominięto. Teraz już wie, że zrobi wszystko, by zniszczyć Rostowa.
Rostow jednak to przewidział. Nie żałował swojej ryzykownej, decyzji włączenia się w sprawę Dicksteina. Przeciwnie, był z niej zadowolony. Już zaplanował, że kiedy dostanie przepustkę do Działu 100 na trzecim piętrze moskiewskiego GUM-u, kupi sobie świetnie uszyty granatowy angielski garnitur.
Żałował tylko, ze zostawił Woroncowowi pewną furtkę. Powinien był pomyśleć o Egipcjanach i o tym, jak oni zareagują. Z Arabami zawsze jest ten sam problem: ich działania są tak niezdarne i nieskuteczne, że w świecie wywiadu nie można tych ludzi traktować poważnie, nie stanowią żadnej siły. Na szczęście Jurij Andropow, szef KGB i zaufany człowiek Leonida Breżniewa, widział, do czego zmierza Feliks Woroncow. Chciał po prostu odzyskać kontrolę nad planami Dicksteina. Ale Andropow na to nie pozwolił.
Zatem jedyną konsekwencją błędu popełnionego przez Rostowa okazało się to, że był zmuszony do pracy z nieudolnymi Arabami. To jednak wystarczało, żeby Rostow nie czuł się najlepiej. Dysponował swoim własnym, małym zespołem. Nik Bunin i Piotr Tyrin współdziałali ze sobą świetnie. Tymczasem Kair był jak sito. Połowa przekazywanych tam informacji przeciekała do Tel-Awiwu. To, że tym razem chodziło o Jasifa Hasana, mogło, lecz nie musiało okazać się pomocne.
Rostow pamiętał Hasana bardzo dobrze. Wyniosły młody próżniak z bogatej rodziny, dość bystry, ale bez nerwu, o ciasnych horyzontach politycznych. No i ta masa ciuchów. Do Oksfordu wpakował go zamożny ojciec; nie zawiodła tam Hasana własna potrzeba kształcenia się. Budziło to w Rostowie nawet jeszcze większą niechęć teraz niż kiedyś. No, ale to, że dobrze zna Hasana, może mu ułatwić kontrolę nad nim. Zamierzał od razu postawić sprawę jasno: Hasan jest właściwie zbędny, należy do zespołu z przyczyn czysto politycznych. W swoich stosunkach z Hasanem musi zachować dużą przebiegłość i dobrze się zastanowić, o czym mu mówić, a co trzymać w tajemnicy. Powie za mało – Kair poskarży się Moskwie, powie za dużo – Tel-Awiw będzie w stanie krępować każdy jego ruch.
Piekielnie to irytujące, ale sam był sobie winien.
Kiedy wysiadał z samolotu w Luksemburgu, cała ta sprawa nie dawała mu spokoju. Przyleciał z Aten, po drodze z Moskwy dwukrotnie zmieniał tożsamość i trzykrotnie samolot. Przedsięwziął takie środki ostrożności, bo wiedział, że gdy przylatuje się bezpośrednio z Rosji, miejscowy wywiad często to odnotowuje i ma człowieka na oku. A byłoby to uciążliwe.
Oczywiście na lotnisku nikt na niego nie czekał. Wziął taksówkę do hotelu.
Zawiadomił Kair, że będzie posługiwał się nazwiskiem David Roberts. Gdy meldował się w hotelu pod tym nazwiskiem, urzędnik z recepcji przekazał mu list. Otworzył go dopiero w windzie. Na kartce napisane było po prostu “pokój 179”.
Dal napiwek tragarzowi, podniósł słuchawkę i wybrał numer 179.
– Halo? – odezwał się głos z drugiej strony.
– Jestem w 142. Potrzebuję dziesięciu minut, potem czekam tu. Odbędziemy naradę.
– Świetnie. Ale czy ten…
– Milczeć! – rzucił Rostow. – Żadnych nazwisk. Za dziesięć minut.
– Tak jest, przepraszam, ja…
Rostow odłożył słuchawkę. Co za idiotów znów wynajął ten Kair? Oczywiście takich, co to wypaplają twoje prawdziwe nazwisko w słuchawkę hotelowego telefonu. Zapowiadało się gorzej, niż myślał.
Był czas, kiedy przesadzał w profesjonalnym podejściu do sprawy, i żeby uniknąć zasadzki, gasił światło i wpatrując się w drzwi czekał z pistoletem w ręce na umówionego człowieka. Teraz uważał takie zachowanie za przesadne i zostawiał je aktorom filmów telewizyjnych. Nadzwyczajne środki ostrożności nie były w jego stylu. Nie nosił nawet broni, w razie gdyby celnikom na lotnisku zachciało się przeszukać jego bagaże. Ale różne bywają środki ostrożności i różna bywa broń. Miał przy sobie kilka drobiazgów używanych w KGB, a wśród nich elektryczną szczoteczkę do zębów, która wydawała dźwięk uniemożliwiający podsłuch, miniaturowy polaroid i sznurowadło do duszenia ofiary.
Szybko rozpakował walizeczkę. Było tam niewiele rzeczy – maszynka do golenia, szczoteczka do zębów, dwie amerykańskie niemnące się koszule i zmiana bielizny. Wyciągnął z barku butelkę i nalał do szklanki alkoholu. Szkocka whisky to dodatkowa darmowa atrakcja pracy za granicą. Dokładnie po dziesięciu minutach usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył. Do pokoju wszedł Jasif Hasan.
Hasan uśmiechnął się szeroko.
– Jak się masz?
– Witam – odparł sztywno Rostow i podał mu rękę.
– To już dwadzieścia lat… jak sobie radzisz?
– Ciągle mnóstwo pracy.
– Więc znów się spotykamy, po tylu latach, i to z powodu Dicksteina!
– Tak. Siadaj. Porozmawiajmy o Dicksteinie. – Rostow usiadł, Hasan poszedł w jego ślady. – Ustalmy aktualne fakty – ciągnął Rostow. – A więc spotkałeś Dicksteina, potem twoi ludzie widzieli go znów na lotnisku w Nicei. Co stało się później?
– Odbył z przewodnikiem wycieczkę po elektrowni jądrowej, po czym zgubił ogona – powiedział Hasan. – I raz jeszcze straciliśmy go z oczu.
– Musimy bardziej się starać. – Rostow nie ukrywał niezadowolenia.
Hasan uśmiechnął się (Rostow uznał, że ma uśmiech subiekta).
– Gdyby nie był agentem – powiedział – który potrafi rozpoznać ogona i zgubić go, nie musielibyśmy tak bardzo się nim zajmować, nieprawdaż?
Rostow zignorował tę uwagę.
– Czy używał samochodu?
– Tak. Jeździł wynajętym peugeotem.
– Aha. Co wiesz o jego ruchach przedtem, gdy przebywał tutaj, w Luksemburgu?
Hasan rozpoczął płynną, rzeczową relację dostosowaną do narzuconej przez Rostowa konwencji rozmowy o interesach.
– Mieszkał tydzień w hotelu “Alfa” pod nazwiskiem Ed Rodgers. Jako swój adres podał paryską filię redakcji pisma “Science International”. Istnieje takie pismo i faktycznie posługuje się takim adresem, choć jest to tylko kontakt pocztowy, faktycznie też zatrudniano tam współpracownika o nazwisku Ed Rodgers, ale nie odzywał się do nich od przeszło roku.
Rostow skinął głową.
– Jak zapewne wiesz, to typowy Mosadowski kamuflaż. Ładna historyjka i logiczna. Coś jeszcze?
– Tak. W noc poprzedzającą jego wyjazd zdarzył się wypadek przy rue Dicks. Znaleziono dwóch pobitych ludzi. Wyglądało to na profesjonalną robotę… precyzyjnie połamane kości i tak dalej. Policja nie bierze się do tego. Poszkodowani byli znani jako złodzieje, działali w pobliżu nocnego klubu dla homoseksualistów.
– Obrabiali pedałów, gdy tamci wychodzili z klubu?
– Można by tak powiedzieć. W każdym razie nic nie wskazuje na to, że Dickstein ma z tym wypadkiem coś wspólnego. Prócz tego, że potrafiłby to zrobić i że był w tym czasie w Luksemburgu.
– To wystarczy, by go podejrzewać – powiedział Rostow. – Czy myślisz, że Dickstein jest homoseksualistą?
– Możliwe, chociaż Kair mówi, że nie ma nic takiego w jego aktach, więc musiałby być szalenie dyskretny przez te wszystkie lata.
– A więc zbyt dyskretny, by udać się do pedalskiego klubu, zwłaszcza mając zadanie do wypełnienia. Twój argument sam się zbija, czyż nie?
Na twarzy Hasana pojawił się cień złości.
– Więc co ty o tym myślisz? – zapytał.
– Myślę, że znalazł informatora wśród pedałów. – Wstał i zaczął przemierzać pokój w tę i z powrotem. Czuł, że jeśli chodzi o Hasana, jest na dobrej drodze. Z niczym nie przesadził. W niczym go nie upewnił. Można się było nieco rozluźnić. – Zastanówmy się chwilę. Dlaczego się kręcił wokół elektrowni jądrowej?