Литмир - Электронная Библиотека

Matki w takich sytuacjach pytał zawsze: “Naprawdę muszę?” Ale teraz rozmawiał z Borgiem.

– Czy koniecznie trzeba go ukraść? – powiedział. – Dlaczego nie można go kupić i po prostu odmówić zwrotu do dalszej przeróbki?

– Bo wtedy wszyscy by się dowiedzieli, co jest grane.

– I co z tego?

– Na dalszą przeróbkę potrzeba wielu miesięcy. W tym czasie mogłyby nas spotkać dwie poważne przykrości: po pierwsze Egipcjanie przyśpieszyliby swoje prace, po drugie Ameryka użyłaby wszelkich nacisków, żebyśmy zaniechali produkcji.

– Więc chcesz, żebym ukradł ten materiał i żeby nikt się nie dowiedział, że go mamy?

– Więcej. – Głos Borga brzmiał szorstko i ochryple. – Nikt się nie może dowiedzieć, że w ogóle miała miejsce taka kradzież. To ma wyglądać, jakby surowiec po prostu zaginął. Właściciele, a także agencje międzynarodowe, w związku z jego zniknięciem wpadną w takie tarapaty, że zatuszują całą sprawę. A kiedy odkryją, że zostali obrabowani, będą się obawiali kompromitacji.

– Ale w końcu mogą to ujawnić.

– Wtedy będziemy już mieli bombę.

Dotarli nad brzeg morza, do drogi łączącej Hajfę z Tel-Awiwem. Podczas gdy samochód przedzierał się przez noc, Dickstein parę razy rzucił okiem na fale Morza Śródziemnego; niczym szlachetne kamienie połyskiwały w świetle księżyca. Kiedy się wreszcie odezwał, nuta rezygnacji w jego głosie samego go zaskoczyła.

– Ile uranu potrzebujemy?

– Na dwanaście bomb. Około stu ton rudy.

– Do kieszeni tego nie schowam. – Dickstein zmarszczył brwi. Ile by kosztowało, gdybyśmy chcieli kupić rudę?

– Nieco ponad milion dolarów.

– I myślisz, że tamci to tak po prostu zatuszują?

– Jeśli dobrze wykonasz robotę.

– Czyli jak?

– To już twoja sprawa, Piracie.

– Nie jestem pewien, czy to się da zrobić.

– Musi się dać. Powiedziałem premierowi, że ruszymy sprawę. Od tego zależy moja kariera, Nat.

– Mam gdzieś twoją zasraną karierę.

Borg, dotknięty takim lekceważeniem, zapalił nerwowo następne cygaro. Dickstein uchylił okno, żeby trochę przewietrzyć. Jego nagła niechęć nie miała nic wspólnego z niezręczną uwagą Borga o charakterze osobistym. Stanowiła raczej typowo męski sprzeciw wobec niepojętej właściwości tego człowieka: wszyscy ogromnie łatwo mu ulegali. Ponadto nękały Dicksteina koszmarne wizje: chmury w kształcie grzyba nad Jerozolimą i Kairem, pola bawełny po obu stronach Nilu i winnice u wybrzeży Morza Galilejskiego tonące w pyle radioaktywnym, Bliski Wschód trawiony ogniem i nienormalne, kalekie dzieci przez całe pokolenia.

– Wciąż uważam, że jest szansa na pokój – powiedział.

– Nie wiem. Nie mieszam się do polityki – wzruszył ramionami Borg.

– Gówno prawda!

– Zauważ – westchnął Borg – że jeśli oni będą mieli bombę, my też musimy ją mieć, prawda?

– Skoro wszystko ku temu zmierza, możemy zwołać konferencję prasową, ogłosić, że Egipcjanie przystąpili do produkcji bomby, i nalegać, żeby świat ich powstrzymał. W każdym razie sądzę, że ludzie u nas chcą mieć bombę, i że zadowoli ich takie wytłumaczenie.

– I może właśnie mają rację – powiedział Borg. – Nie można ciągle walczyć, co kilka lat toczyć wojen. Za którymś razem można przegrać.

– Moglibyśmy zawrzeć pokój.

– Jesteś kretyńsko naiwny – parsknął Borg.

– A gdybyśmy załatwili kilka spraw: ziemie okupowane, prawo do powrotu, równe prawa dla Arabów w Izraelu…

– Arabowie mają równe prawa.

– Jesteś kretyńsko naiwny – zaśmiał się gorzko Dickstein.

– Słuchaj. – Borg z trudem zachowywał spokój. Dickstein rozumiał jego rozdrażnienie. Reakcja typowa dla wielu Izraelczyków, których zdaniem wcielenie w życie tych liberalnych idei stanowiłoby pierwszy krok po równi pochyłej: kolejne ustępstwa sprawiłyby, że cały kraj zostałby podany Arabom na talerzu. Takie idee podcinają korzenie żydowskiej tożsamości. – Słuchaj – powtórzył Borg – może powinniśmy sprzedać nasze dziedzictwo za miskę soczewicy. Ale żyjemy w realnym świecie i ludzie w tym kraju nie będą głosować na pokój za wszelką cenę. A w głębi duszy sam przyznajesz, że Arabom też się do tego pokoju nie śpieszy. Nadal zatem jesteśmy skazani na walkę przeciwko nim. Jeśli musimy walczyć, lepiej, żebyśmy zwyciężyli. A jeśli chcemy mieć pewność, że zwyciężymy, lepiej, żebyś ukradł dla nas trochę uranu.

– Najbardziej nie lubię w tobie tego, że zwykle masz rację – powiedział Dickstein.

Borg opuścił nieco szybę i wyrzucił niedopałek cygara. Posypały się iskry jak z fajerwerku. Widać już było światła Tel-Awiwu – właśnie dojeżdżali.

– Widzisz, wobec większości moich ludzi nie czuję się w obowiązku wytaczać argumentów politycznych przy omawianiu pomierzonego im zadania, oni po prostu podporządkowują się rozkazom, tak jak powinni robić ludzie czynu – oświadczył Borg.

– Nie wierzę ci – odparł Dickstein. – Albo będziemy narodem idealistów, albo nic z nas nie zostanie.

– Możliwe.

– Kiedyś poznałem pewnego gościa imieniem Wolfgang. Zazwyczaj mawiał: “Ja tylko wykonuję rozkazy”. I potem zazwyczaj łamał mi nogę.

– Taaa – powiedział Borg. – Wspominałeś mi o tym.

***

Kiedy przedsiębiorstwo zatrudnia księgowego, pierwszą rzeczą, którą ten robi, jest złożenie oświadczenia, iż ma tak wiele pracy związanej z ogólnymi kierunkami polityki finansowej firmy, że do prowadzenia księgowości musi zatrudnić asystenta. Podobnie wygląda to u szpiegów. Państwo powołuje służbę wywiadowczą, żeby dowiedzieć się, ile czołgów mają sąsiedzi i gdzie je trzymają, ale wywiad zaraz oświadcza; że jest tak zajęty inwigilacją elementów wywrotowych wewnątrz kraju, iż należy powołać oddzielną służbę, która zajmowałaby się wywiadem wojskowym.

Tak było w Egipcie w 1955 roku. Ledwo opierzony wywiad dzielił się wtedy na dwa departamenty. Wywiad wojskowy zajmował się liczeniem czołgów izraelskich, choć cały splendor spływał na wywiad cywilny.

Żeby rzecz jeszcze bardziej skomplikować, człowiekiem odpowiedzialnym za pracę oba departamentów był szef wywiadu cywilnego, teoretycznie nadzorowany przez ministra spraw wewnętrznych. Ale zjawiskiem, któremu zwykłą koleją rzeczy podlegają służby specjalne, są wysiłki głowy państwa, żeby je sobie podporządkować. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, szpiedzy nieustannie snują obłąkańcze plany zabójstw, szantaży i zamachów, co może okazać się kłopotliwe, kiedy stracą grunt pod nogami; z tej racji prezydenci i premierzy wolą mieć ich na oku. Po drugie, służby wywiadowcze są źródłem władzy, szczególnie w krajach nie ustabilizowanych politycznie, a rządzący państwem chce trzymać ją w swoich rękach.

Szef wywiadu cywilnego w Kairze składał zatem meldunki prezydentowi albo ministrowi stanu.

Kauasz, wysoki Arab, który przesłuchiwał i zabił Toufika, a później dał dozymetr Borgowi, pracował w zarządzie wywiadu cywilnego, szacownej, nie umundurowanej połowie służb specjalnych. Był człowiekiem inteligentnym i pełnym dostojeństwa oraz wielkiej uczciwości, a przy tym głęboko religijnym, aż do granic mistycyzmu. Religijność Kauasza kształtowała jego najbardziej nieprawdopodobne, by nie powiedzieć dziwaczne, przekonania na temat rzeczywistości. Kauasz wyznawał jedną z odmian chrześcijaństwa, w której utrzymywano, że powrót Żydów do Ziemi Obiecanej, nakazany przez Biblię, ma poprzedzać koniec świata. Sprzeciwianie się temu powrotowi było więc grzechem, wysiłek zaś i podjęty w celu jego urzeczywistnienia – świętą powinnością. Dlatego Kauasz został podwójnym agentem.

Praca stanowiła sens jego doczesnej egzystencji. Wiara prowadziła go ku życiu tajemnemu, dzięki niej stopniowo odcinał się od przyjaciół, sąsiadów i, z małymi wyjątkami, od rodziny. Nie miał żadnych ambicji osobistych, nie licząc tego, że chciał pójść do nieba. Żył ascetycznie, a jedyną przyjemność na tym padole stanowiło dla niego gromadzenie punktów w grze wywiadów. Przypominał bardzo Pierre’a Borga, z tą tylko różnicą, że był szczęśliwy.

Ale teraz chodził przygnębiony i miał kłopoty. Tracił bowiem punkty w sprawie profesora Schulza. Przedsięwzięciem w Kattarze nie zajmował się wywiad cywilny, lecz druga połowa tajnych służb – wywiad wojskowy. Toteż Kauasz tak długo pościł i medytował, aż bezsennej nocy udało mu się opracować plan rozszyfrowania tych tajemnic.

Miał dalekiego kuzyna, Asama, który pracował w biurze szefa wywiadu cywilnego, instytucji, która koordynowała prace obu departamentów. Asam był starszy od Kauasza, ale nie tak bystry.

Obaj kuzyni siedzieli na zapleczu małej, brudnej kawiarni w pobliżu Szerif Pasza. Pili ciepławy likier cytrynowy i odpędzali muchy dymem z papierosów. Wyglądali zupełnie jak bracia: takie same lekkie garnitury, takie same wąsy á la Naser. Kauasz zamierzał dowiedzieć się od Asama czegoś o Kattarze. Obmyślił sobie sposób podejścia i bardzo się pilnował, żeby wyłożyć sprawę nader delikatnie. W rozmowie okazał swój niewzruszony i spokojny charakter, choć odczuwał silny niepokój wewnętrzny. Przystąpił do rzeczy bardzo bezpośrednio.

– Kuzynie, czy wiesz, co takiego wydarzyło się w Kattarze?

Na urodziwej twarzy Asama pojawił się cień podejrzliwości.

– Jeśli ty nie wiesz, ja nie mogę ci powiedzieć.

Kauasz pokręcił głową, jak gdyby Asam go nie rozumiał.

– Nie chcę, żebyś wyjawiał mi tajemnice. Skądinąd domyślam się, czego dotyczy to przedsięwzięcie. – Tu skłamał. – Martwi mnie tylko, że kontroluje to Maradżi.

– Dlaczego?

– Chodzi o ciebie. Mam na myśli twoją karierę.

– Ja się nie martwię.

– A powinieneś. Maradżi chce zająć twoje stanowisko. Musisz o tym wiedzieć.

Właściciel kawiarni przyniósł talerz oliwek i dwa płaskie bochenki pity. Kauasz zamilkł czekając, aż gospodarz się oddali. Obserwował reakcję Asama na kłamstwo o Maradżim. Asam był zaniepokojony.

– Maradżi składa raporty bezpośrednio ministrowi – kontynuował Kauasz.

– Przecież i tak mam wgląd we wszystkie dokumenty – bronił się Asam.

– Ale nie wiesz, co on mówi ministrowi prywatnie. Ma teraz bardzo mocną pozycję.

11
{"b":"93938","o":1}