Литмир - Электронная Библиотека

– W mojej lodówce… jest stopa… – wyjąkałam do Morellego. Nagle świat zawirował mi przed oczyma, rozdzwoniły się jakieś dzwonki, coś błysnęło, poczułam suchość w gardle i upadłam jak długa na podłogę.

Starałam się otrząsnąć z otępienia po utracie przytomności i otworzyłam oczy.

– Mama?

– No niezupełnie – odparł Morelli.

– Co mi się stało? – zapytałam.

– Zemdlałaś.

– Tego już było widoczne za wiele – usprawiedliwiałam się przed Morellim. – Psie gówno i ta stopa…

– Rozumiem – uspokoił mnie.

Spróbowałam stanąć na chwiejnych nogach.

– Może pójdziesz pod prysznic, a ja się wszystkim zajmę, co? – zaproponował Morelli i podał mi piwo. – Możesz wziąć piwo ze sobą.

Spojrzałam na puszkę.

– Czy to stało w mojej lodówce?

– Nie - odparł Morelli. – Zupełnie gdzie indziej.

– To dobrze. Nie wypiłabym, gdyby stało w lodówce.

– Wiem – powiedział Morelli i skierował mnie do łazienki. – Weź prysznic i napij się piwa.

Kiedy wyszłam spod prysznica, w kuchni była już cała ekipa dochodzeniowa: dwaj mundurowi policjanci, technik z laboratorium kryminalistycznego i dwóch facetów w garniturach.

– Chyba wiem, czyja to stopa – powiedziałam do Morellego.

Pisał coś na plastikowej podkładce.

– Myślimy chyba o tym samym. – Podał mi podkładkę z kartką. – Podpisz się tu na tej wykropkowanej linii.

– Co to jest?

– Wstępny raport.

– Jak Kenny zdołał wsadzić tę stopę do mojej lodówki?

– Włamał się przez okno w sypialni. Musisz sobie założyć system alarmowy.

Jeden z mundurowych wyszedł niosąc w rękach duże styropianowe pudło z suchym lodem.

Z trudem powstrzymałam wzbierającą we mnie falę wymiotów.

– Czy to było to? – zapytałam.

Morelli skinął głową.

– Z grubsza wyczyściłem lodówkę, ale pewnie sama zrobisz to dokładniej, kiedy znajdziesz chwilę czasu.

– Dziękuję, jestem ci wdzięczna za pomoc.

– Przeszukaliśmy resztę mieszkania – poinformował mnie – ale niczego więcej nie znaleźliśmy.

Mieszkanie opuścił drugi mundurowy, a za nim mężczyźni w garniturach i technik.

– I co teraz? – zapytałam Morellego. – Chyba nie ma sensu obserwować mieszkania Sandemana.

– Teraz będziemy śledzić Spira.

– A Roche?

– Roche zostanie w domu pogrzebowym. A my połazimy za Spirem.

Zalepiliśmy okno wielkim foliowym workiem, wyłączyliśmy światła i zamknęliśmy mieszkanie. W korytarzu zgromadził się już spory tłumek.

– No i co? – dopytywał się pan Wolesky. – Co się dzieje? Nikt nam nie chce nic powiedzieć.

– To tylko wybite okno – wyjaśniłam mu. – Myślałam, że to coś poważniejszego i dlatego wezwałam policję.

– Okradziono cię?

Pokręciłam przecząco głową.

– Nic nie zginęło. – To była akurat szczera prawda.

Pani Boyd miała sceptyczną minę.

– A co było w tym styropianowym pudle? Widziałam, jak policjant wynosił stąd do samochodu styropianowe pudło z suchym lodem.

– Było w nim piwo – pospieszył z odpowiedzią Morelli. – To moi kumple. Wybieramy się później na przyjęcie.

Zbiegliśmy po schodach śpiesząc do furgonetki. Morelli otworzył drzwi i odór psiego kału buchnął nam w nozdrza z taką siłą, że musieliśmy się cofnąć.

– Powinieneś był zostawić otwarte okna – powiedziałam.

– Poczekamy chwileczkę, zaraz wywietrzeje – odparł Joe.

Po kilku minutach podeszliśmy bliżej.

– Ciągle śmierdzi – stwierdziłam.

Morelli podparł się pod boki.

– Nie ma czasu, żeby to wszystko czyścić. Spróbujemy jechać z otwartymi oknami. Może wiatr wywieje ten smród.

Po pięciu minutach jazdy w furgonetce wciąż trudno było się wytrzymać.

– Mam już dość – stwierdził Morelli. – Nie zniosę dłużej tego odoru. Trzeba koniecznie zmienić samochód.

– Pojedziesz po swój?

Skręcił w lewo w ulicę Skinner.

– Nie mogę. Oddałem go facetowi, od którego pożyczyłem furgonetkę.

– A tamten nie oznakowany policyjny samochód?

– W naprawie. – Skręcił w stronę Greenwood. – Weźmiemy buicka.

Nagle zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej na mojego błękitnego olbrzyma.

Morelli stanął za buickiem. Wyskoczyłam z furgonetki, nim jeszcze zdążyła się na dobre zatrzymać. Stałam na chodniku wdychając głęboko orzeźwiające powietrze. Machałam rękoma i potrząsałam głową, by pozbyć się resztek tego obrzydliwego odoru.

Wsiedliśmy do buicka i przez chwilę napawaliśmy się czystym powietrzem.

Uruchomiłam silnik.

– Jest jedenasta. Więc jak, jedziemy prosto do mieszkania Spira, czy najpierw zajrzymy do domu pogrzebowego?

– Do firmy. Rozmawiałem z Roche’em, zanim wyszłaś spod prysznica. Spiro był jeszcze wtedy w firmie.

Parking przed domem pogrzebowym opustoszał. Kilka samochodów stało na ulicy. Wszystkie wyglądały na puste.

– Gdzie Roche?

– W mieszkaniu po drugiej stronie ulicy. Nad kafejką.

– Stamtąd nie widać tylnego wejścia.

– Racja, ale światło na zewnątrz uruchamiane jest przez czujnik. Jeśli ktoś zbliży się do tylnych drzwi, automatycznie uruchomi oświetlenie.

– Spiro może to wyłączyć.

Morelli opadł na siedzeniu.

– Nie ma dobrego punktu do obserwacji tylnych drzwi. Nawet gdyby Roche siedział w samochodzie na parkingu i tak by ich nie widział.

Lincoln stał na podjeździe. W gabinecie wciąż świeciło się światło.

Zatrzymałam buicka przy chodniku i wyłączyłam silnik.

– Spiro długo dziś siedzi. Zwykle o tej porze już go nie ma.

– Masz przy sobie komórkę?

Podałam Morellemu telefon, a on wystukał numer.

Po drugiej stronie ktoś podniósł słuchawkę. Morelli zapytał, czy jest ktoś w firmie. Nie usłyszałam odpowiedzi. Po chwili zakończył rozmowę i oddał mi telefon.

– Spiro ciągle siedzi w biurze. Od kiedy o dziesiątej zamknięto drzwi, Roche nie widział, by ktoś wchodził do budynku.

Parkowaliśmy w bocznej uliczce, poza zasięgiem latarni. Stały przy niej skromne parterowe domki, w większości z nich było już ciemno. W Miasteczku chodzono spać z kurami i wstawano, kiedy zapiał pierwszy kogut.

Siedzieliśmy tak z Morellim przez pół godziny, napawając się kojącą ciszą, i obserwowaliśmy dom pogrzebowy. Wyglądaliśmy jak dwójka starych gliniarzy, wykonujących wspólnie nie wiadomo które zadanie.

Wybiła dwunasta. Jak dotąd nic się nie zmieniło i zaczynałam się już denerwować.

– Coś mi tu nie gra – powiedziałam. – Spiro nigdy nie zostawał aż tak długo. Lubi pieniądze, ale łatwe. Nie jest typem pracusia.

– Może czeka na kogoś.

Położyłam rękę na klamce.

– Rozejrzę się.

– NIE!

– Sprawdzę, czy działa ten czujnik światła przy tylnych drzwiach.

– Schrzanisz wszystko. Wystraszysz Kenny’ego, jeśli tam jest.

– Może Spiro wyłączył czujnik i Kenny już siedzi w budynku?

– Nie ma go.

– Skąd wiesz?

Morelli wzruszył ramionami.

– Przeczucie.

Zaczęłam nerwowo przebierać palcami.

– Brakuje ci pewnych podstawowych cech dobrego łowcy nagród – zauważył Morelli.

– To znaczy?

– Cierpliwości. Spójrz tylko na siebie. Cała jesteś w nerwach.

Dotknął kciukiem mego karku i przesuwał go w górę. Powieki same mi opadły i zaczęłam wolniej oddychać.

– Lepiej? – zapytał Morelli.

– Mmmmm… – Obiema dłoniami zaczął mi masować łopatki.

– Musisz się odprężyć.

– Jeśli jeszcze trochę się odprężę, to się rozpuszczę i spłynę z siedzenia.

Przestał masować.

– Nie miałbym nic przeciwko takiemu rozpuszczeniu.

Odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam mu w oczy.

– O, nie – powiedziałam.

– Dlaczego nie?

– Bo już widziałam ten film i nie podoba mi się jego zakończenie.

– Może tym razem będzie inne.

– A może nie.

Wodził kciukiem po mojej tętnicy na szyi i mówił niskim chropawym głosem:

– A co powiesz na środek tego filmu? Co? Podobał ci się?

W środku filmu pełno było dymu – zupełnie jakby się wszyscy do siebie palili.

– Widywałam już lepsze.

Morelli uśmiechnął się szeroko.

– Kłamczucha.

– Poza tym mieliśmy wypatrywać Spira i Kenny’ego.

– Nie przejmuj się tym. Roche czuwa. Jeśli coś zauważy, da mi znać na pager.

Czego ja właściwie chciałam? Seksu w buicku z Joem Morellim? Nie! A może jednak?

– Obawiam się, że zmarznę – powiedziałam. – To chyba nie jest najlepsza pora.

Morelli zachichotał.

Przewróciłam oczyma.

– To takie szczeniackie. Ale tego się po tobie można było spodziewać.

– O nie – zaprotestował Morelli. – Po mnie można się spodziewać tylko działania. – Pochylił się i pocałował mnie. – Jak ci się to podoba? Tak lepiej?

– Mmmm…

Pocałował mnie jeszcze raz. Pomyślałam: a co tam, raz kozie śmierć… Skoro chce sobie odmrozić tyłek, to jego sprawa. Zresztą może wcale się nie przeziębię. Raczej się na to nie zapowiada…

Morelli rozchylił mi koszulę i zsunął ramiączka biustonosza.

Poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz i wmawiałam sobie, że to z zimna, a nie z powodu nadciągającej katastrofy.

– A więc mówisz, że Roche da ci znać na pager, kiedy zobaczy Kenny’ego? – dopytywałam się.

– Tak – odparł Morelli zbliżając usta do moich piersi. – Nie przejmuj się.

Nie przejmuj się! Trzymał łapy w moich majtkach i mówił, że mam się nie przejmować!

Znów przewróciłam oczyma. Właściwie, w czym problem? Jestem dorosła. Mam swoje potrzeby. Co złego w tym, że chcę je od czasu do czasu zaspokoić? Miałam teraz szansę na orgazm ze znakiem jakości Q. No i nie żywiłam już złudzeń jak dawniej. Nie byłam już głupiutką szesnastolatką, która oczekuje zaraz oświadczyn. Liczyłam tylko na ten jeden cholerny orgazm. Zasłużyłam sobie nań. Nie zaznałam orgazmu od czasu prezydentury Reagana.

Szybko rzuciłam okiem na okna. Całkowicie zaszły mgłą. To dobrze. Okey, powiedziałam sobie. W takim razie do dzieła. Kopnięciem zrzuciłam buty i zdjęłam wszystko oprócz czarnego skąpego bikini.

– A teraz ty – powiedziałam do Morellego. – Chcę cię zobaczyć.

49
{"b":"93893","o":1}