Литмир - Электронная Библиотека

Nie chciałam przejechać przez kawałki rozbitej lampy z wozu Morellego, więc pozbierałam je z asfaltu. A nie wiedząc, co z nimi zrobić, podałam mu ten plastikowy złom.

– Mam nadzieję, że masz na to ubezpieczenie – odezwałam się ze skruchą.

Morelli nic nie powiedział.

– Czy dalej będziesz mnie śledził? – zapytałam.

– Aha.

– To popilnuj mi samochodu, kiedy będę u Stivy.

Parking przy domu pogrzebowym był wypełniony samochodami uczestników popołudniowej ceremonii. Musiałam zaparkować na ulicy. Wysiadłam z buicka i starałam się nie zwracać uwagi na Morellego. Nie widziałam go, ale czułam, że jest w pobliżu, bo coś mnie ściskało w dołku.

Spiro stał w holu i grał rolę boga kierującego ruchem ciał niebieskich.

– Jak leci? – zapytałam.

– Mnóstwo pracy. Zeszłej nocy zmarł Joe Loosey. Wylew. No, a dzisiaj mamy Staną Radiewskiego. Należał do klubu Łosiów. Na pogrzeby Łosiów zawsze przychodzą tłumy.

– Mam złą i dobrą wiadomość – powiedziałam. – Dobra to taka, że znalazły się twoje trumny.

– A zła?

Wyjęłam z kieszeni osmalone okucie.

– Zła jest taka, że… to wszystko, co z nich zostało.

Spiro wpatrywał się w kawałek metalu.

– Nie rozumiem.

– Ktoś podpalił w nocy stertę trumien. Ustawił je na jednej z ramp załadowczych w zakładach hydraulicznych, oblał benzyną i podpalił. W zasadzie wszystko poszło z dymem, ale po szczątkach ustalono, że były to trumny.

– Widziałaś je? Co jeszcze się spaliło? Było tam coś jeszcze?

Na przykład rakietnice przeciwpancerne, pomyślałam.

– Z tego, co widziałam, to tylko trumny. Możesz to zresztą sam sprawdzić.

– Chryste – rzekł Spiro. – Teraz nie mogę się ruszyć. Kto będzie niańczył tych wszystkich cholernych Łosiów?

– A Louie?

– O Jezu, tylko nie Louie. Chyba tobie przypadnie w udziale ten zaszczyt.

–  O nie, ja się na to nie piszę.

– Wystarczy, że będziesz im donosić gorącą herbatę i powiesz parę bzdur w stylu „niezbadane są wyroki boskie”. Wrócę za pól godzinki. – Sięgnął do kieszeni po kluczyki. – Kto był w zakładach, kiedy się tam zjawiłaś?

– Komendant straży, policja w mundurach, jakiś facet, którego nie znam, Joe Morelli i kilku strażaków, którzy kończyli akcję.

– Mówili może coś interesującego?

– Nie.

– Mówiłaś im, że te trumny należały do mnie?

– Nie. I nie mam zamiaru tu zostać. Chcę swoje pieniądze za odnalezienie trumien i spływam.

– Nie dam ci żadnych pieniędzy, dopóki nie zobaczę tego pogorzeliska na własne oczy. Być może są to trumny należące do kogoś innego. A może sobie to wszystko wymyśliłaś.

– Pół godziny – krzyknęłam do pleców Spira. – Ani sekundy dłużej!

Sprawdziłam stolik z herbatą. Nie było tam nic do roboty. Na stole stały całe litry wrzątku i kilogramy ciastek. Usiadłam sobie z boku w fotelu i zaczęłam podziwiać cięte kwiaty. Klub Łosiów przeniósł się do nowej sali, gdzie leżał Radiewski, a w holu zapanowała cisza, która zbijała mnie z tropu. Żadnych kolorowych magazynów do czytania. Żadnej telewizji. Cicha pogrzebowa muzyka sącząca się z ukrytych głośników.

Wydawało mi się, że upłynęły co najmniej cztery dni, kiedy do holu wtoczył się Eddie Ragucci. Eddie był ważną figurą u Łosiów.

– Gdzie ten szczur? – zapytał Eddie.

– Musiał wyjść. Ale zaraz powinien wrócić.

– W sali Staną jest za gorąco. Pewnie zepsuł się termostat. Nie możemy wyłączyć ogrzewania, a makijaż nieboszczyka zaczyna już spływać. Kiedy tu był Con, takie rzeczy się nie zdarzały. To pech, że Stan musiał odejść akurat wtedy, kiedy Con poszedł do szpitala. Nieszczęścia chodzą parami.

– Niezbadane są wyroki boskie.

– Święta racja.

– Spróbuję poszukać zastępcy Spira.

Zaczęłam naciskać po kolei klawisze interkomu i krzyczałam na Louiego, aby się zjawił w holu. Wszedł, kiedy wciskałam ostatni guzik.

– Byłem w przygotowalni – wyjaśnił.

– Macie tam kogoś jeszcze?

– Pana Looseya.

– Chodziło mi o innych pracowników. Na przykład o Clarę z salonu piękności.

– Nie, jestem sam.

Powiedziałam mu o termostacie i wysłałam go, żeby to sprawdził.

Louie wrócił po pięciu minutach.

– Taka mała blaszka się zagięła – oznajmił. – To się często zdarza. Ludzie się opierają i ta blaszka się zagina.

– Lubisz tę pracę?

– Przedtem pracowałem w domu opieki. Tu jest łatwiej, myję ich po prostu szlauchem, a jak już położy się takiego na stole, to mi się nie wierci.

– Znałeś Moogeya Buesa?

– Poznałem go dopiero tutaj. Pół kilo wypełniacza poszło na tę jego głowę.

– A Kenny’ego Mancuso?

– Spiro mówi, że to Kenny Mancuso zastrzelił Moogeya Buesa.

– Wiesz, jak Kenny wygląda? Przychodził tu kiedykolwiek?

– Wiem, jak wygląda, ale nie widziałem go już od dawna. Słyszałem, że jesteś łowcą nagród i polujesz na Kenny’ego.

– Nie stawił się w sądzie.

– Jeśli go spotkam, to dam ci znać.

Dałam mu swoją wizytówkę.

– Złapiesz mnie na pewno pod którymś z tych numerów.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do holu wpadł Spiro i z równym hukiem zamknął podwoje. Czarne lakierki i rękawy marynarki miał przyprószone popiołem. Policzki pałały mu rumieńcem, a małe szczurze oczka błyszczały.

– No i co? – zapytałam.

Wbił wzrok gdzieś ponad moim ramieniem. Obejrzałam się i spostrzegłam, że przez hol idzie Morelli.

– Szukasz kogoś? – zapytał go Spiro. – Radiewski leży w nowej sali.

Morelli machnął mu przed nosem odznaką.

– Wiem, gdzie pracujesz – żachnął się Spiro. – Coś nie gra? No proszę, wystarczy wyjść na pól godziny, a tu już same problemy.

– Nie ma żadnego problemu – zapewnił go Morelli. – Szukamy tylko właściciela trumien, które właśnie spłonęły.

– No to już go znaleźliście. Ale ja ich nie podpaliłem. Te trumny mi ukradziono.

– Czy zgłaszał pan to na policji?

– Nie chciałem nadawać temu rozgłosu. Wynająłem panią detektyw, żeby mi je szybko odnalazła.

– Ta trumna, która ocalała z pożaru, wydaje się zbyt prosta, jak na gusty w Miasteczku – zauważył Morelli.

– Kupiłem je na wyprzedaży w bazie wojskowej. Mieli nadwyżkę. Myślałem o otwarciu filii zakładu w innych dzielnicach. Może nawet w Filadelfii. Tam mieszka sporo biedoty.

– Zainteresowała mnie sprawa tej wojskowej nadwyżki – powiedział Morelli. – Jak się odbywa taka wyprzedaż?

– Trzeba złożyć w kwatermistrzostwie ofertę. Jeśli się na nią zgodzą, należy w ciągu tygodnia zabrać towar z bazy.

– A w której bazie kupowałeś?

– W Braddock.

Morelli zachowywał kamienny spokój.

– Czy Kenny Mancuso nie służył przypadkiem właśnie w Braddock?

– A tak. Jak zresztą wielu innych naszych chłopaków.

– No dobrze. A więc przyjęli twoją ofertę – dociekał Morelli. – W jaki sposób przywiozłeś tu trumny?

– Pojechaliśmy po nie z Moogeyem ciężarówką.

– Jeszcze jedno pytanie – powiedział Morelli. – Nie wiesz przypadkiem, dlaczego ktoś kradnie trumny, a potem je podpala?

– Pewnie, że wiem. Bo ukradł je jakiś czub. Mam jeszcze sporo roboty – uciął Spiro. – Czy to już koniec?

– Na razie tak.

Popatrzyli sobie w oczy tak intensywnie, że na twarzy Spira zaczął drgać mięsień. Wreszcie młody Stiva odwrócił się na pięcie i poszedł do gabinetu.

– Do zobaczenia później – pożegnał mnie Morelli i również wyszedł.

Drzwi do gabinetu Spira były zamknięte. Zapukałam i czekałam. Cisza. Zapukałam głośniej.

– Spiro! – krzyknęłam. – Wiem, że tam jesteś!

Spiro szarpnięciem otworzył drzwi.

– O co znowu chodzi?

– O moje pieniądze.

– Chryste, czy ty myślisz, że ja mam czas myśleć o twoich gównianych pieniądzach? Mam ważniejsze zmartwienia na głowie.

– Na przykład?

– Na przykład to, że Kenny Mancuso podpalił te cholerne trumny.

– A skąd wiesz, że to Kenny?

– A któżby inny? To świr i na dodatek mi groził.

– Powinieneś powiedzieć o tym Morellemu.

– No tak, tego mi jeszcze brakowało, żeby sobie ściągnąć na głowę gliniarzy. Tak jakbym nie miał już dość kłopotów.

– Zauważyłam, że nie darzysz policjantów szczególnym szacunkiem.

– Gliny to szuje.

Poczułam na karku czyjś oddech. Odwróciłam się i ujrzałam tuż za mną Louiego Moona.

– Przepraszam – powiedział. – Muszę pogadać ze Spirem.

– Mów – polecił Spiro.

– Chodzi o pana Looseya. Zdarzył się wypadek.

Spiro nie odezwał się, ale wzrokiem świdrował dziurę w czole Louiego.

– Pan Loosey leżał już na stole – zaczął opowiadać Louie. – Właśnie miałem go ubierać, kiedy zdarzyła się ta historia z termostatem. Musiałem wyjść i go naprawić, a kiedy wróciłem, zauważyłem, że pan Loosey nie ma… no… pewnej intymnej części ciała. Nie wiem, jak to się mogło stać. Jeszcze przed chwilą to miał, a teraz już nie ma…

Spiro odepchnął Louiego na bok i popędził przed siebie krzycząc:

– Kurwa mać, szlag mnie zaraz trafi!

Po kilku minutach wrócił do gabinetu ze ściągniętą twarzą i zaciśniętymi pięściami.

– Nie do wiary, kurwa, nie do wiary – wściekał się przez zaciśnięte zęby. – Nie było mnie zaledwie pół godziny, a tu ktoś sobie przyszedł i odciął Looseyowi kutasa. A wiesz kto to był? Nikt inny tylko Kenny. Zostawiam cię na posterunku, a ty wpuszczasz tu Kenny’ego i pozwalasz mu odciąć trupowi kutasa.

Na biurku zadzwonił telefon i Spiro rzucił się do słuchawki.

– Dom pogrzebowy Stivy.

Zacisnął usta. Wiedziałam już, że dzwonił Kenny.

– Jesteś czubkiem – powiedział Spiro. – Powinieneś się leczyć. Zawsze myślałem, że masz nie po kolei pod sufitem, ale teraz to już naprawdę przegiąłeś pałę.

Kenny zaczął coś mówić, ale Spiro mu przerwał.

– Zamknij się – powiedział. – Sam już nie wiesz, co mówisz. Nie zdajesz sobie, kurwa, sprawy, czym ci grozi zadzieranie ze mną. Jeszcze raz się tu pokażesz, a zabiję cię. A nawet jeśli nie zrobię tego sam, to każę małej cię wykończyć.

33
{"b":"93893","o":1}