Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po drugiej stronie Morza Północnego, w Holandii, już teraz toczyły się gorączkowe działania. W budynku rządowym w Hadze premier Grayling kompletował sztab kryzysowy, taki sam, o jakim w Londynie mówiła pani Carpenter. Potrzebne to było przede wszystkim po to, by dokładnie ocenić zagrożenie dla ludzi i dla środowiska, jakie wynikłoby z zatonięcia “Freyi”, i rozważyć wszystkie problemy stojące w związku z tym przed władzami holenderskimi. Do sztabu powołano ekspertów z tych samych, co w Londynie specjalności: budowy okrętów, walki ze skażeniami naftowymi, prognozowania pogody i prądów morskich, uwzględniano też rozwiązanie siłowe.

Dirk van Gelder, który dostarczył premierowi taśmę z nagraną rozmową z godziny dziewiątej, wracał teraz swoim samochodem do budynku Kontroli Mozy; Grayling polecił mu, by czuwał przy radiotelefonie, na wypadek gdyby “Freya” odezwała się przed dwunastą. To on odebrał o dziesiątej trzydzieści telefon od Harry'ego Wennerstroma. Po dobrym śniadaniu zjedzonym w apartamencie – nadbudówce rotterdamskiego hotelu “Hilton” stary magnat okrętowy wciąż jeszcze nic nie wiedział o nieszczęściu, jakie spotkało jego statek. Po prostu nikomu dotąd nie przyszło na myśl, by do niego zadzwonić.

Teraz telefonował sam, by dowiedzieć się o “Freyę”. Obliczał, że pokonała już znaczną część drogi po torze wodnym zwanym Kanałem Zewnętrznym, że dawno minęła pierwszą wizytówkę Europortu, Euroboję nr l i płynie wolno a ostrożnie kursem 82,5° w stronę Kanału Wewnętrznego. Zamierzał wkrótce ruszyć z Rotterdamu w kawalkadzie samochodów oficjalnych gości, by mniej więcej w porze obiadu wraz z falą przypływu obserwować pojawienie się “Freyi”. Van Gelder przeprosił, że nie zadzwonił wcześniej do “Hiltona”, po czym dokładnie opowiedział, co wydarzyło się o siódmej i o dziewiątej. Po drugiej stronie linii zapadło dłuższe milczenie. Być może Wennerstrom myślał o 170 milionach dolarów, jakie wart był statek, i o jego płynnym ładunku, wartym dalsze 140 milionów. Jednak jego pierwsze słowa wskazywały na co innego:

– Panie van Gelder, tam jest trzydziestu moich marynarzy. Chcę, żeby pan wiedział, że poczynając od tej chwili, jeśli któremuś z nich stanie się krzywda wskutek niespełnienia żądań porywaczy, cała odpowiedzialność spadnie na władze holenderskie.

– Panie Wennerstrom – odpowiedział van Gelder, który też był kiedyś kapitanem statku – robimy wszystko, co w naszej mocy. Warunki terrorystów dotyczące oczyszczenia akwenu wokół “Freyi” zostały spełnione co do joty. Nie znamy jeszcze ich głównych żądań. Premier pracuje w tej chwili nad tą sprawą w swoim biurze w Hadze, ale o dwunastej będzie tu osobiście, żeby odebrać następny komunikat z “Freyi”.

Wennerstrom odłożył słuchawkę i popatrzył przez panoramiczne okna salonu na niebo, w kierunku zachodnim: pod tym niebem statek jego marzeń stał teraz na kotwicy na pełnym morzu, opanowany przez uzbrojonych bandytów.

– Odwołać wyjazd do Kontroli Mozy! – rzucił nagle w stronę jednej z sekretarek. – Odwołać uroczysty lunch. Odwołać wieczorny bankiet. Odwołać konferencję prasową. Wyjeżdżam.

– Dokąd, panie Wennerstrom? – zdążyła jeszcze spytać kompletnie zaskoczona dziewczyna.

– Do Kontroli Mozy… ale sam. Niech samochód będzie gotów, kiedy zjadę do garażu.

To powiedziawszy starzec ciężkim krokiem ruszył z apartamentu w stronę windy.

Wokół “Freyi” morze opustoszało. Ściśle współpracując z brytyjskimi kolegami z Flamborough Head i Felixstowe, holenderscy kontrolerzy żeglugi skierowali wszystkie przepływające statki na szlaki na zachód od “Freyi”, oddalone od niej co najmniej o pięć mil. Na wschód od tankowca wszelki ruch ustał. Wycofano z tego akwenu wszystkie jednostki żeglugi przybrzeżnej, statki płynące do Europortu i Rotterdamu zatrzymano w bezpiecznej odległości, a tym, które szykowały się do wyjścia w morze, nie zezwolono na opuszczenie portu. Ośrodek kontroli w Hook wypełniły wściekłe głosy kapitanów wielkiej żeglugi, którzy domagali się wyjaśnień. Mówiono im tylko tyle, że powstała sytuacja wyjątkowa, i podawano współrzędne akwenu, na który pod żadnym pozorem nie mogą wpływać.

Prasy nie udało się długo utrzymać w nieświadomości, choćby dlatego, że duża, licząca kilkadziesiąt osób grupa dziennikarzy, zarówno z branżowej prasy marynistycznej, jak z gazet codziennych, czekała już w Rotterdamie na triumfalne przybycie “Freyi”. Ich naturalne w tej sytuacji zainteresowanie wzrosło jeszcze o jedenastej, kiedy Wennerstrom nagle odwołał wspólną wycieczkę do Hook. W dodatku za pośrednictwem macierzystych redakcji zaczęły do nich docierać sensacyjne wieści od licznych radioamatorów, którzy lubią słuchać rozmów między statkami i brzegiem. Już przed jedenastą redaktor naczelny “De Telegraaf' dowiedział się od radioamatora, że na pokładzie “Freyi” są terroryści, którzy o dwunastej podadzą przez radio swoje żądania. Redaktor natychmiast polecił nastawić odbiornik na kanał dwudziesty i nagrać cały komunikat.

Parę minut po jedenastej w apartamencie gospodarza dzisiejszych uroczystości telefon oszalał. Ale Wennerstroma nie było, a sekretarki nic nie wiedziały. Dziennikarze zaczęli więc dzwonić do Kontroli Mozy skąd odsyłano ich do Hagi. W Hadze telefonistki kierowały ich do osobistego rzecznika prasowego premiera, a zapracowany młody człowiek zbywał ich jak umiał.

Ten brak oficjalnych informacji coraz bardziej intrygował przedstawicieli prasy. Donosili więc swoim redakcjom, że chyba rzeczywiście coś złego dzieje się z “Freyą”. W rezultacie wydawcy wysłali zaraz na miejsce całą masę dodatkowych reporterów. Wkrótce tłoczyli się oni przed budynkiem Kontroli Mozy w Hook, daremnie usiłując przedostać się za ogrodzenie. Inni wybrali się do Hagi, by nękać różne ministerstwa, przede wszystkim zaś Urząd Premiera.

Jan Grayling osobiście zatelefonował do zachodnioniemieckiego ambasadora Konrada Yossa, by przekazać mu poufną wiadomość. Voss natychmiast porozumiał się z Bonn, i już po trzydziestu minutach odpowiedział premierowi Holandii, że oczywiście będzie mu towarzyszył w południowej rozmowie z terrorystami – zgodnie z ich życzeniem. Rząd Republiki Federalnej – zapewnił ambasador – uczyni wszystko, co w jego mocy, by pomóc w rozwiązaniu tej sprawy.

Holenderski minister spraw zagranicznych uznał, że wypada mu też zawiadomić przedstawicieli wszystkich zainteresowanych państw: Szwecji – bo statek płynął pod szwedzką banderą, a obywatele tego kraju byli wśród załogi; Norwegii, Finlandii i Danii – bo i z tych krajów pochodzili marynarze “Freyi”; Stanów Zjednoczonych – bo aż czterech Skandynawów z załogi miało amerykańskie paszporty i podwójne obywatelstwo; Wielkiej Brytanii – bo brytyjska firma, Lloyd, ubezpieczała zarówno statek, jak jego ładunek; wreszcie Belgii i Francji jako sąsiednich krajów nadmorskich.

W dziewięciu europejskich stolicach rozdzwoniły się telefony między ministerstwami i urzędami, między przygodnymi budkami telefonicznymi i redakcjami, między agencjami ubezpieczeniowymi, biurami maklerskimi i prywatnymi mieszkaniami. Dla wielu ludzi w rządach, bankach, przedsiębiorstwach żeglugowych i ubezpieczeniowych, w siłach zbrojnych i w prasie – perspektywa spokojnego weekendu, jaką zapowiadał ciepły, słoneczny poranek, beznadziejnie pogrążyła się w morzu, na którym spoczywała gigantyczna bomba pod nazwą “Freya”.

Harry Wennerstrom był w połowie drogi z Rotterdamu do Hook, kiedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Jego luksusowa limuzyna pędząca autostradą w stronę Vlaardingen mijała właśnie dużą tablicę z napisem: Schiedam. Wennerstrom przypomniał sobie, że tutaj, na komunalnym lotnisku, stoi jego prywatny odrzutowiec. Sięgnął po słuchawkę telefonu, by połączyć się z apartamentem w “Hiltonie”. Nie było to łatwe: dyżurująca tam sekretarka wciąż jeszcze nie mogła opędzić się od natrętnie dzwoniących dziennikarzy. Udało się dopiero za trzecim razem. Szybko przekazał jej długą listę poleceń dla pilota odrzutowca.

– I jeszcze jedno – dodał. – Chcę znać nazwisko i numer służbowego telefonu naczelnika policji w Alesund. Tak, Alesund w Norwegii. Jak tylko się pani dowie, proszę zadzwonić do niego i poprosić, żeby zaczekał na mój następny telefon.

Sekcja Informacyjna Lloyda bardzo szybko dowiedziała się o porwaniu. O dziewiątej pewien frachtowiec brytyjski zbliżał się właśnie do ujścia Mozy; jego radiooficer usłyszał całą rozmowę “Freyi” z wieżą kontrolną, zanotował ją dokładnie, po czym zaniósł notes do kapitana. Ten kazał przedyktować całość drogą radiową do agenta w Rotterdamie,, on z kolei przetelefonował ją do swojej centrali w Londynie, ta zaś – do] biur Lloyda w Colchester. O wydarzeniach poinformowano natychmiast'. prezesa jednej z dwudziestu pięciu firm ubezpieczeniowych afiliowanych u Lloyda. Musiała to być bogata firma, skoro mogła zaryzykować ubezpieczenie statku wartego 170 milionów dolarów i jego wielkiego, niemal równie cennego ładunku. A jednak największym obciążeniem w całej tej umowie było co innego: polisa “P. amp; I.” – “Protection and Indemnity” – gwarantująca odszkodowania dla członków załogi i ich rodzin oraz dla wszystkich możliwych ofiar skażenia środowiska. Gdyby doszło do eksplozji na “Freyi”, z tej właśnie polisy trzeba by było wypłacić największe sumy.

Tuż przed południem prezes firmy przeglądał prowizoryczny rachunek, sporządzony od ręki przez jego sekretarza.

– A więc stracimy miliard! – jęknął. – Kim, do cholery, są ludzie, którzy nam to szykują?

Przywódca tych ludzi siedział tymczasem naprzeciw brodatego norweskiego kapitana w jego kabinie nad prawą burtą “Freyi”. Żaluzje były już odsłonięte; ciepłe słoneczne światło wypełniało wnętrze kajuty. Za oknami rozciągał się pusty pokład, zakończony ćwierć mili dalej wysuniętym pomostem dziobowym. Widać tam było miniaturową z tej odległości sylwetkę opatulonego człowieka: czujnie obserwował otaczający go, jaskrawo połyskujący w słońcu przestwór wody. Morze wokół statku było ciche i nieruchome, tylko lekki wiaterek marszczył miejscami gładką powierzchnię. Ta poranna bryza przepędziła już z pokładu niewidzialną chmurę ciężkiego, duszącego gazu, która wydostała się ze zbiorników po otwarciu klap kontrolnych; teraz można było znów bezpiecznie chodzić po pokładzie – inaczej człowiek czuwający na dziobie nie mógłby tam przebywać.

65
{"b":"92183","o":1}