Литмир - Электронная Библиотека

Bob, korzystając z chwilowego zamieszania, chyłkiem, boczkiem wycofał się za drzwi. Ściskał przytulony do piersi aparat niczym największy skarb.

Policjant wciąż się użerał z tłumem ciekawskich. Stróżowi porządku pomagał Pete i, od czasu do czasu, Jupiter. Ten ostatni wszakże uważnie obserwował gromadzących się ludzi.

– Udało się? – spytał Boba.

– Tak. Zrobiłem tyle zdjęć, ile się dało. Ona wygląda jak wielka woskowa świeca z dziurą na knot – powiedział, głośno oddychając. Wciąż czuł w nosie zapach trociczek, którym przesiąknięte było wnętrze. – Pod stołem pusto. Boję się, że zostawiłem ślady.

Jupiter machnął dłonią.

– Nieważne! Pamiętaj, że do wróżki chodziła cała masa ludzi. Wszyscy zostawiali ślady.

– I nie ma na szyi medalionu.

Jupiter ssał wargę.

– Czyżby ten spod podłogi należał przedtem do niej?

– Na to wygląda. W jej rękach został tylko łańcuszek. Ten medalion na pewno jest znakiem. Tylko jakim?

Jupiter skinął głową. Sam był tego samego zdania.

– Nic tu po nas. Zawołaj Pete’a. Jedziemy do Kwatery Głównej. Wśród gapiów widziałem też naszą parę z hotelu. Signora Graziella chlipała jak stado krokodyli.

9
{"b":"91124","o":1}