– Gdzie… ja jestem?
– W porządku! – ucieszył się Bob. – Nic ci nie będzie. Możesz się ruszać? Chcesz wyjść?
Pete dotknął karku. Spojrzał na nieznajomego z pistoletem.
– Kto to?
– Przyjaciel. Wyjdziesz stąd sam?
Crenshaw palcem wskazał ścianę.
– On tam jest. Morderca. To…
Jupe palcem dotknął nosa. Pete natychmiast umilkł.
– Wchodzę za nim – mruknął Tarvi. – Bob, włącz komputery. Hasło: baretta. Drukuj i skanuj wszystko, co jest na dysku.
– Nie lepiej go po prostu wyjąć?
– To niemożliwe! Jeśli to zrobisz, wszystko eksploduje. Oni się zabezpieczyli. Wiem, co mówię. Nie ma czasu na kombinacje!
Bob usiadł na krześle. Za chwilę jego oczom ukazały się dokładne mapy wojskowe terenów pomiędzy Reno a Sacramento, autostrada nr 80 przecinająca granicę pomiędzy Nevadą a Kalifornią, droga wzdłuż doliny Truckee River aż do Tahoe National Forest, park stanowy Donner Lake…
– Mother Lode Country! – wyszeptał wzburzony. Złotonośne żyły kwarcu! Stare sztolnie w nieczynnej kopalni złota! Sierra City! Miasto-widmo. I dzikie ścieżki, nie używane od lat.
Nawet nie zauważył, kiedy za ścianą zniknął agent Tarvi wraz z Jupiterem Jonesem. Crenshaw dochodził do siebie, przykładając do karku lód z lodówki. Za nic na świecie nie dałby się wyprowadzić z grobowca. Nikomu!
– Co jest, Bob? – wymruczał wreszcie, czując, że wraca do życia.
– Kopalnia złota. Tak jak myślałem. I jeszcze coś…
– Co?
– Biuro turystyczne Palermo Travel.
– Co z nim? – Pete wypijał już drugą colę.
– Wiesz, czym się zajmowało?
Nie zdążył odpowiedzieć. Z głębi grobowca rozległ się potworny rumor, potem dzikie wrzaski, a na końcu dwa strzały. A potem zapadła długa martwa cisza.