Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zaraz się za nią wezmę. Dzisiaj robię gołąbki, wasze ulubione.

Nagle twarz taty się rozjaśniła.

– No to, skoro Ewcia przyjechała, to może mnie zwolnisz z tego tapetowania. Chciałbym dziś jeszcze trochę popracować. Ewuniu, pomożesz starej, steranej matce…? – ojciec wlepił we mnie proszący wzrok, chociaż doskonale wiedział, że tapetowanie ma już z głowy.

– Pod warunkiem, że Ewa pójdzie po tapetę.

– Pójdzie – powiedział tatko i wygrzebał z kieszeni pomięte banknoty.

– Ale bierzemy tę w kwiatki.

– Trudno – tatko położył przede mną pieniądze.

– I żadnego marudzenia na temat szlaczka.

Tatko skrzywił się, ale rozłożył ręce, co oznaczało: ty tu rządzisz.

– To z zaliczki – powiedziała z dumą mama, wskazując brodą na pieniądze, na co tatko obojętnie machnął ręką, ale po minie widać było, że jest cały w skowronkach.

Rodzice konwersowali jeszcze przez chwilę na temat tapety i mojej po nią wyprawy, nie zawracając sobie głowy ewentualnym pytaniem mnie o zdanie.

Weszłam do mieszkania, niczego nie podejrzewając. W łazience ściągnęłam golf i umyłam ręce. Krzyknęłam do mamy, że spotkałam na mieście koleżankę ze szkoły, ale nie odpowiedziała. Nucąc pod nosem weszłam do kuchni i stanęłam w drzwiach jak wryta. Przy kuchennym stole, na taborecie, siedział niebieskooki blondyn. W ręku trzymał kawałek ciasta, miał zapchane usta i szybko przeżuwając patrzył na mnie pąsowy ze zdenerwowania. Podniósł się, przytrzymując w dłoniach rozpadający się placek, i przepraszającym wzrokiem pokazał, że zaraz się wytłumaczy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu mamy, nie bardzo wiedząc, co mam począć.

– Miłosz – chłopak ku swojej wyraźnej uldze przełknął przeżuwany kawałek, otrzepał dłonie z okruszków i wyciągnął do mnie rękę.

– Ewa. Jest mama? – dziwnie się czułam, pytając we własnym domu obcego faceta o rodzoną matkę, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.

– Poszła do piwnicy.

W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i mama wróciła do mieszkania.

– O, już jesteś. Przyniosłam z piwnicy parę przetworów, żeby pan Miłosz spróbował. Widziałaś? – spojrzała na mnie z satysfakcją, palcem pokazując na kwiatek w doniczce. – Śliczny irys. Na wiosnę posadzę go na działce.

Spojrzałam na Miłosza.

– Tak, tak, to pan Miłosz jest taki miły. Śliczny, prawda?

Przytaknęłam.

– Zapomniałam ci powiedzieć, że pan Miłosz jest poetą. No, no, niech pan nie będzie taki skromny – powiedziała do Miłosza, który znów oblał się rumieńcem i coś próbował nieśmiało tłumaczyć. – Sam pan mówił o konkursie młodych poetów, na którym zajął pan pierwsze miejsce.

– Trzecie – sprostował chłopak.

– A, taki szczegół… – zachichotała mama, odkręcając słoik z ogórkami i podsuwając go chłopakowi pod nos. Częstował się i grzecznie chwalił.

– Pan Miłosz jest taki fajny, że obiecał pomóc ci w tapetowaniu – powiedziała po chwili, siląc się na luz. – Obiecałam tacie, że pójdę z nim na dzisiejsze zebranie, zastąpię panią Jadzię, stenotypistkę. Zachorowała, biedactwo, na grypę, więc chyba rozumiesz…

Nawet nie starałam się oponować. Aż za dobrze wiedziałam, że cała sprawa, od' początku do końca, została ukartowana. Ciekawa byłam tylko, czy w tej naiwnej grze Miłosz jest aktorem, czy, podobnie jak ja, ofiarą. Ależ ta mama ma pomysły. Stenotypistka. Śmieszne. W życiu nie siedziała przy maszynie do pisania, a ręcznie notuje tak, że nawet ona nie jest w stanie tego rozszyfrować. Od razu chciałam jej powiedzieć, że próba wiązania mnie z panem Miłoszem będzie jej kolejnym fiaskiem, bo chłopak ani trochę mi się nie podobał, pomyślałam jednak, że pomoc się przyda, przypieczętowałam więc pomysł wielkodusznym wzruszeniem ramion.

Miłosz poszedł do domu, żeby zmienić ubranie, a ja opowiedziałam mamie o Maćku, skrzętnie omijając wszystko, co mogłoby ją do niego zrazić. Na moją sugestię, że w tym samym czasie, gdy ja informuję ją o mężczyźnie w moim życiu, ona rozpina sieci, by złowić mi następnego, obruszyła się dowodząc, że chodzi tylko o pomoc w remoncie, a poza tym, dodała filozoficznie, będę miała z czego wybierać.

Całe szczęście, że chociaż tatko sprawę mojego zamążpójścia pozostawia w moich rękach.

Pół godziny później przyszedł Miłosz. Mama pokręciła się przez chwilę, pogawędziła, pochichotała, a wychodząc wypaliła:

– Bawcie się dobrze, dzieci.

Widziałam, że była wzruszona. Spojrzałam w sufit, westchnęłam i zabrałam się do pracy.

Miłosz okazał się nie do wytrzymania. Nic nie mówił, nie odzywał się, milczał. Bąknął od czasu do czasu jakieś słówko i zapadał w krainę ciszy. Włączyłam radio, żeby zmniejszyć napięcie i nie przyklejać tej kretyńskiej tapety w kwiatki w atmosferze ścisłego karmelu, ale słuchanie banalnych dialogów, idiotycznych konkursów i nieciekawej muzyki wcale nie poprawiło nastroju. Chcąc nie chcąc, opowiedziałam Miłoszowi o sobie: że jestem modelką cenionego malarza, pozuję do scen w stylistyce El Greco i mam za partnera młodego kulturystę, że zakładam gazetę i jestem w radzie redakcyjnej, że przez pewien czas współpracowałam z cenionym w Warszawie dziennikiem… Nie wdawałam się w zbędne szczegóły.

Miłosz słuchał i miałam wrażenie, że mu imponuję. Co więcej, kobieca intuicja, niezawodny radar, podpowiadała mi, że mu się podobam. Widziałam to w jego spojrzeniu i w sposobie, w jaki się do mnie, choć z rzadka, zwracał. W pewnym momencie otworzył usta i powiedział:

– Ty to masz życie.

– Nie najgorsze – potwierdziłam. Ponieważ moje samopoczucie nieoczekiwanie się poprawiło, pomyślałam, że warto by trochę odpocząć i czegoś się napić. Zaproponowałam kawę, ale zmieniłam menu, gdy okazało się, że w lodówce chłodzi się kilka puszek piwa.

Miłosz przystał na propozycję. W milczeniu sączyliśmy zimnego Lecha.

– Opowiedz mi o sobie – poprosiłam, uśmiechając się przyjaźnie.

Miłosz skrzywił się.

– Moje życie to jaskinia rozpaczy – powiedział zupełnie serio.

– Aha…

– Tyle że brak mi optymizmu Platona. Z mojej jaskini się nie wychodzi.

Ponieważ zupełnie mnie zaskoczył, a ponadto znowu zapadło milczenie, poprosiłam grzecznie, żeby sprecyzował.

– Od dwóch lat jestem zakochany. Bez nadziei i wzajemności. Moje życie to ciągła tęsknota – dodał poetycko, patrząc w okno za moimi plecami.

Chwileczkę…

Ponieważ rozmowa znowu utknęła w martwym punkcie, miałam czas, żeby się zastanowić. Dokładnie dwa lata temu wyjechałam do Warszawy… To by się zgadzało. Ale przecież widzę go pierwszy raz w życiu. Przyjrzałam mu się w uwagą. Czy to możliwe? Czyżby mama, wtajemniczona w życie uczuciowe Miłosza, wyszła naprzeciw jego rozterce? Czyżby chodziło mu o mnie?

– Kim ona jest? – zapytałam z siostrzaną troską.

– Nie chciałbym o tym mówić – Miłosz oblał się rumieńcem i pomyślałam zdenerwowana, że chyba jednak chodzi mu o mnie.

– Nie mieszka tu na stałe. Rzadko ją widuję.

Ja!

– Jest trochę starsza i nie mam śmiałości wyznać jej, co do niej czuję.

Ja! Ja! Ja!!!

Spojrzałam na Miłosza maślanym wzrokiem.

– Obawiam się, że by mnie wyśmiała – powiedział smutno i spojrzał mi w oczy, głęboko i znacząco.

Nie było wątpliwości. Chodziło mu o mnie. Ten biedny chłopak kocha się we mnie! I co ja teraz zrobię… Przed oczami, jak plejada meteorów, przelecieli mi Maciek, Leszek i weterynarz, ale Warszawa stała się nagle odległą krainą i pomyślałam, że może szczęście, którego szukam, jest na wyciągnięcie ręki, bliskie, niepozorne, nieuświadomione… Pomyślałam też, że ten Miłosz jest rzeczywiście przystojny i w gruncie rzeczy całkiem miły. A że małomówny? Może to nawet zaleta. Nie lubię przecież niepotrzebnego paplania…

– Ilona – powiedział Miłosz i westchnął ciężko, a ja zapatrzyłam się na niego bezmyślnie, z puszką wzniesioną do ust.

Tapetowaliśmy jeszcze przez godzinę. Miłosz, wyraźnie rozluźniony miłosnym wyznaniem, przez sześćdziesiąt minut zalewał mnie potokiem słów. Mówił, jakby ktoś wcisnął w nim jakiś guzik. Usłyszałam najprawdziwszy, improwizowany, płynący prosto z serca hymn pochwalny na cześć Ilony. Nie widząc innego wyjścia, pozwoliłam mu perorować, sama siedząc w milczeniu na zwiniętym w rulon dywanie i wypijając trzy puszki piwa prawie duszkiem. Miłosz na zakończenie oświadczył, że już dawno z nikim nie rozmawiał tak od serca, że jest mi bardzo wdzięczny, że dodałam mu odwagi i że wszystko jej wyzna. Ilonie! Słuchałam go, kiwając głową i chichocząc. Z zaangażowaniem pochwaliłam jego decyzję. Ale kiedy zaczął się zbierać, nałożył kurtkę i żegnając się stanął w przedpokoju, poczułam nagle cały, tłumiony od dawna ból odrzucenia i złapałam go za rękę. Chciałam mu krzyknąć w twarz: „Miłoszu, ale ja cię ko… kocham!”. Opanowałam się, gdy uchyliły się drzwi i dostrzegłam brązowe włosy, kołnierz kożuszka i szeroki uśmiech. Wszystko należące do mojej mamy…

* * *

Dwa dni później obudziłam się z piekielnym bólem głowy. Już miałam wpaść w mój poranny zły nastrój, kiedy przy szyi poczułam coś miękkiego i ciepłego. Dotknęłam tego ręką. Jeden z małych kociaczków spał na poduszce wyciągnięty jak puchata kluska i wilgotnym noskiem wtulał się w moje włosy. Przytuliłam policzek do cieplutkiego ciałka i uśmiechnęłam się w duchu. Przed oczami stanęło mi wspomnienie mojego pierwszego spotkania z Filkiem…

Tego dnia, nie pamiętam już z jakiej przyczyny, byłam w świetnym nastroju i wyruszyłam do pobliskiego parku, żeby poczytać książkę, gdy dostrzegłam, że jakaś leciwa pani zatrzymuje się przy krzakach bzu, wyjmuje coś zza pazuchy i kładzie na trawie. Od razu pomyślałam, że to jakaś nawiedzona terrorystka, która ma kaprys wysadzić w powietrze zielony płat ziemi i żwirowaną alejkę z ławeczką, na której siedzę, więc intensywnie przyjrzałam się tajemniczej babie, żeby w razie potrzeby rozpoznać ją w policyjnych kartotekach. Kobieta zaraz się wycofała, rozglądając się nerwowo na boki. Na głównej alei dołączył do niej równie podejrzany dziadek, wziął babcię pod rękę i wspólnie odmaszerowali. Usłyszałam dziwny dźwięk, jakby cyk, cyk, pomyślałam więc, że bomba jak amen w pacierzu. Zerwałam się na równe nogi i podeszłam do trefnego krzaka. Wtedy zobaczyłam Filka. Miał zaledwie kilka tygodni, był cienki jak kabanos i żałośnie popiskiwał. Nie widząc innego wyjścia, zabrałam go do domu…

25
{"b":"90434","o":1}