* * *
Zadzwonił telefon. Ocknęłam się i usiadłam przerażona. Gdzie ja jestem? Załomotało mi serce. Po chwili uświadomiłam sobie, że siedzę we własnym łóżku z Filkiem na kolanach. Zaraz, to poduszka. A Filek gdzie? Kolejny sygnał wdarł się w resztki mojego snu. Przeczesałam rozczochraną głowę i zerknęłam na zegarek. Siódma?! Czy ktoś zwariował, żeby mnie budzić o tak barbarzyńskiej porze? Teodor Symbol… Przypomniałam sobie wczorajszy wieczór… To na pewno on, miał zadzwonić, gdy wszystko będzie gotowe. Wygrzebałam się z pościeli i potykając się o rozrzucone ubrania, poczłapałam do przedpokoju. Telefon dzwonił niemiłosiernie głośno.
– Halo, strasznie rano pan dzwoni – ziewnęłam. – Ma pan już tego Minotaura?
– Halo? – odpowiedział męski głos, trochę skonfundowany.
– Kto mówi?
– Cześć, Ewcia, Maciek z tej strony. Jakiego Minotaura? Oprzytomniałam w jednej chwili. Maciek! W końcu zadzwonił. Po trzech długich ciągnących się jak makaron dniach łaskawie wykręcił mój numer. Z emocji wyparowała mi z głowy złośliwa riposta, jaką miałam go poczęstować, kiedy znów go usłyszę. Postanowiłam udawać głupią.
– O, cześć. Już prawie o tobie zapomniałam – przywitałam się bez cienia emocji.
– Długo nie dzwoniłem. Przez te dwa dni…
– Trzy – wypaliłam i zaraz ugryzłam się w język.
– Co?… A, tak… Liczyłaś… – zamruczał w słuchawkę – to miłe… Ale wracając do tematu, miałem dużo pracy, ale dziś jestem wolny, a dzwonię tak wcześnie, żeby nikt mnie nie uprzedził. Chcę cię zaprosić do kina. Przyjmiesz zaproszenie?
Żeby nikt go nie uprzedził? Słodko to zabrzmiało. Przez chwilę milczałam, przeżuwając żal i uczucie upokorzenia, jednak koniec końców pomyślałam, że nie warto się gniewać, szczególnie, że zaprasza do kina. Z powodu luk budżetowych od wieków nie widziałam żadnego filmu. Niechęć, choć z oporem, zniknęła. Zgodziłam się.
– Zaproszę cię do przytulnego miejsca niedaleko mojego mieszkania. Potem wpadniemy do mnie na lampkę wina. Co ty na to?
Na lampkę wina? Uśmiechnęłam się w duchu. Cóż za tandetne chwyty. Pomyślałam z ironią, że skoro już stosuje te przestarzałe sztuczki, powinien też wspomnieć o płytach, i to zgranych.
– Halo, jesteś tam?
– A co grają w tym twoim kinie?
– Coś Polańskiego. Lubisz?
Może i lubię. Do kina, zgoda, pójdę, ale czy do niego, to się jeszcze zobaczy. Umówiliśmy się na osiemnastą. Mam zejść na dół, kiedy usłyszę silnik jego srebrnego volkswagena. Hm… To mi przypominało Sylwię i jej rycerza na mechanicznym koniu. Czyżby los się do mnie uśmiechnął?
Odłożyłam słuchawkę. Spojrzałam w wiszące nad telefonem lustro i wydęłam usta jak gwiazda Hollywood.
– A co, my boy, grają w tym twoim kinie? – powiedziałam do swojego oblicza, teatralnie mrużąc oczy. – Co grają w tym twoim kinie? – zniżyłam głos i odrzuciłam do tyłu głowę. – Ach, to świetnie, no to see you… – obróciłam się na pięcie i tanecznym krokiem odpłynęłam do łóżka.
– Ja całkiem ładna jestem – powiedziałam do Filka, który przycupnął na pufie i przyglądał mi się sennym wzrokiem. Czułam, że świat należy do mnie.
Zadzwonił telefon. Zerknęłam na budzik, było po jedenastej. Czułam, że w miejsce głowy wyrosła mi ogromna dynia, pulsująca i obolała. Pogramoliłam się do telefonu. Podnosząc słuchawkę spojrzałam w lustro. „Matko!”, jęknęłam z obrzydzeniem. Na moim prawym policzku, jak bezbarwny tatuaż, odcisnęła się alpejska wioska, tłoczony motyw z mojej pościeli. Włosy, które nigdy nie chciały się ułożyć, teraz zupełnie zastrajkowały, tworząc na środku kretyński przedziałek i przylizując się za uszami. Podpuchnięte oczy wyrażały niechęć do całego świata.
Mariola w trzech słowach poinformowała mnie, że Minotaur jest, w dodatku taki, że palce lizać, mam przyjść na drugą i przygotować się na dłuższe malowanie. Ocknęłam się. A kino? Mariola obiecała, że jeśli się przedłuży, to mnie wspaniałomyślnie zastąpi. Z rozkoszą rzuci się w ramiona tej nieokrzesanej potwory.
* * *
Wchodziłam po schodach lekko zaintrygowana. Nigdy nie widziałam prawdziwego kulturysty, a z tego, co mówiła Mariola, wnuk pani Waci miał mieć bary jak tygrys i posturę gladiatora. Kiedy otworzyłam drzwi pracowni, mistrz rozmawiał z młodym mężczyzną i, coś tłumacząc, wyraźnie podniecony, wbiegał i zbiegał z podestu, chwytał leżące tkaniny i rozrzucał je po podłodze, obsypywał się kwiatami, wykonywał teatralne gesty i zwijał się w dramatycznych spazmach. Kiedy mnie zauważył, przerwał monolog.
– Rusałka, panna Ewa Bielska. A to nasz wspaniały Minotaur, Leszek Witkowski. Poznajcie się państwo i chyba zaraz zaczniemy, co? Jestem taki podekscytowany, że aż mi się ręce palą do roboty. Ewa, leć do garderoby i przebierz się, a panem Leszkiem to ja już sam się zajmę – powiedział zacierając ręce.
W garderobie Mariola przypinała kwiatki do mojego nowego kostiumu. Dała znak głową, żebym podeszła bliżej i powiedziała półgłosem:
– Fajny, nie?
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem. Wcale nie jest duży. Jest wysoki, owszem, dość przystojny, ale szczupły i wcale nie przypomina atlety. Mariola obruszyła się. Nie widziałam go w kostiumie, to nie wiem. Wpinając mi kwiaty we włosy dodała:
– Jak cię taki obejmie, to od razu wczujesz się w rolę i zobaczysz, mistrzunio wymaluje taki obraz, że mucha nie siada.
Podtrzymując przydługą suknię, podreptałam do pracowni.
Wszystko już było gotowe. Pan Teodor rozcierał farby na palecie i poprawiał sztalugi, Leszek siedział na podeście i czekał. Zamurowało mnie. Mistrz odrzucił większość skór, pozostawiając tylko zasłonę na biodrach. Mariola miała rację, bez koszulki wyglądał fantastycznie. Miał pięknie umięśniony tors i ramiona. Nie były to nabrzmiałe bulwy, jakie miewają herkulesi w magazynach sportowych, ale subtelnie rzeźbione partie, napięte i jędrne. Widok był imponujący.
Mistrz dał mi kilka wskazówek i podając rękę wprowadził na podest Skinął na Leszka i rozpoczął komponowanie sceny: kazał nam siadać, wstawać, klękać, łączył nas w uścisku lub rozdzielał tekturowym drzewem, dorzucał kwiaty i liście, donosił wypchane gołębie, zmieniał światło, podnosił to moją rękę, to Leszka, odchylał nasze głowy, poprawiał włosy, zginał i prostował kolana.
Leszek wydawał się spokojny, co chwila zagadując rozchichotaną Mariolę, za to ja byłam strasznie spięta. Starałam się być rzeczowa i obojętnie patrzeć na nagie ciało Leszka, rozsądnie komentować uwagi mistrza, z wdziękiem i luzem współpracować. Trwało to całą wieczność. Szybko rozbolał mnie kark i ramiona i byłam wściekła na Mariolkę, która najwyraźniej świetnie się bawiła. W końcu Teodor oparł na nas usmarowane farbą dłonie, przysunął nas do siebie i ramieniem Leszka otoczył moją, jak się wyraził, kibić. Poczułam na szyi ciepły oddech.
– Tak trzymaj. Zobaczę, jak to wygląda w kadrze – rzekł mistrz schodząc z podestu i stając przed sztalugami. Złożył palce w prostokąt i spojrzał na nas jak przez obiektyw.
– Trochę bliżej siebie, pół centymetra i głowa w lewo. Ewa, twoja głowa! Dobrze.
– Ale tak mi jest niewygodnie – zaoponowałam. Stałam na jednej nodze, podtrzymując na niej ciężar całego ciała.
– Oprzyj się na partnerze, przecież cię nie ugryzie.
Zerknęłam na Leszka i zamarłam. Patrzył na mnie w taki sposób, że Rhett Butler, ze swoją namiętnością i żarem w oczach, chował się w dymach płonącej Atlanty. Chyba nigdy jeszcze żaden mężczyzna nie patrzył w taki sposób na kobietę. Usłyszałam słowicze trele, kiedy głos mistrza gwałtownie sprowadził mnie na ziemię.
– O, to, to, dokładnie jak ustaliliśmy. Wspaniale, Leszku, tak trzymaj, patrz z zachwytem i pożądaniem. O to mi chodziło!
* * *
W czasie dwudziestominutowej przerwy na przeschnięcie farby i rozprostowanie kości, zadzwoniłam do Maćka. Poprosiłam, żeby przyjechał po mnie na Pragę, skąd zabierzemy się prosto do kina. Był lekko zdziwiony, ale nie wnikał w szczegóły. Spodziewałam się, że mistrz będzie mnie eksploatował do ostatniej sekundy, dlatego zawczasu przygotowałam sobie ciuchy: lnianą spódnicę z pomysłową falbanką i czarny dziergany sweterek – najnowsze zdobycze Marioli, w bardzo dobrym stanie. Zaplanowałam, że przed samą szóstą błyskawicznie się ogarnę, co przy pomocy Marioli nie zajmie mi dłużej niż piętnaście minut.
Mistrz od godziny pracował nad lewym okiem rusałki, które, według jego zamysłu, miało decydujące znaczenie. W tymże oku krył się błysk, który zdradzał, że mimo niechęci do Minotaura rusałka jest rozpalona i gotowa się oddać nieznanej rozkoszy. Leszek, chwilowo zwolniony, siedział przy stole, popijał kawę i żartował z rozanieloną Mariolą. Mistrz mlaskał językiem i powtarzał:
– Ta, ta, ta, już zaraz, już mam, taaa…
Nagle usłyszałam klakson samochodu. Drgnęłam i zerknęłam na Mariolę, która znacząco popukała palcem w tarczę zegarka. Było piętnaście po szóstej. Piętnaście po szóstej?! To niemożliwe! Zeskoczyłam z podestu i jednym susem znalazłam się przy oknie. Wychylona do połowy, rozejrzałam się w poszukiwaniu srebrnego volkswagena. Pod kamienicą na pełnych światłach stał jakiś samochód, ale z powodu braku latarni nie mogłam dostrzec koloru ani marki. Nagle otworzyły się drzwi kierowcy i z wozu wysiadł mężczyzna w ciemnej budrysówce. Maciek, jak amen w pacierzu.
Zakotłowało mi się w głowie. Zrozumiałam, że dysponuję pięcioma minutami na fryzurę i przebranie się, nie wspominając o makijażu, bo ten, który obecnie miałam na twarzy, nadawał się wprawdzie na wilgotne mokradła, ale nie na pierwszą od wielu miesięcy randkę. Bez słowa rzuciłam się do garderoby, wyrywając z włosów bagienne kwiatki i nie zwracając uwagi na rozpaczliwe protesty mistrza. Mariola okazała się nad podziw domyślna. Kiedy wpadłam do przebieralni, stała na baczność, trzymając w dłoniach gotową spódnicę. Wślizgnęłam się w nią jak zwinna jaszczurka. Kiedy zmywałam twarz i ścierałam z powiek sinozielone cienie, Mariola rozczesywała mi włosy. Chwyciłam brązową kredkę i dwoma szybkimi pociągnięciami wykonałam zgrabne kreski u nasady rzęs lewego i prawego oka. Pociągnęłam usta błyszczykiem, przypudrowałam nos i rozprowadziłam po policzkach brzoskwiniowy róż. Żarówka garderoby ledwie ćmiła, ale machnęłam na to ręką. Co jak co, ale lata praktyki nauczyły mnie wpięć minut, bez względu na okoliczności, dokonywać pełnej metamorfozy. Po chwili byłam już gotowa. Mariola wygładzała mi falbankę spódnicy, kiedy ja ostatecznie poprawiałam włosy. Z przyjemnością przejrzałam się w zaśniedziałym zwierciadle starej szafy i mimo że niewiele mogłam dostrzec, czułam, że wyglądam dobrze. Chwyciłam torebkę, wsunęłam nogi w buty i wciskając do końca lewy pantofel, pokuśtykałam do drzwi. Rzuciłam obu panom zdawkowe „dobranoc” i popędziłam po schodach.