O mało się nie zakrztusiłam.
– Miśka – odrzuciłam kocyk i poderwałam się na równe nogi. – Pobraliście się?
– Nie tak od razu. Działamy systematycznie i po kolei, na razie były zaręczyny – powiedziała z dumą i pomachała mi przed nosem palcem, na którym, jak wół, błyszczał śliczny złoty pierścionek.
Łzy stanęły mi w oczach. Nie wiedziałam, czy to wzruszenie szczęściem Miśki, czy żal, że moje szczęście włóczy się gdzieś i nie może do mnie trafić. Miśka odchyliła kocyk. Usiadłam obok niej. Ucałowałam ją i wykrztusiłam:
– Opowiadaj.
– Tego wieczoru, kiedy byłaś w teatrze, pamiętasz, Edek przyszedł do mnie i oglądaliśmy razem film. W międzyczasie zadzwoniłaś rozentuzjazmowana tym swoim Maćkiem, więc opowiedziałam Edkowi, jaki z tego Maćka bęcwał, jak miesza ci w głowie, jak wpatruje się maślanym wzrokiem i całuje, jacy współcześni mężczyźni są nieromantyczni, dwulicowi, jak zwodzą po kilka dziewczyn naraz, nie mają w sobie za grosz rycerskości i tak dalej, znasz moje argumenty, i nagle Edek rozchyla marynarkę i wyciąga… mówię ci, zatkało mnie… czerwone pudełeczko. Pada na kolana, odchyla wieczko i… zaczyna płakać.
– Płakać?
– Tak się wzruszył…
– Matko!
– No…
– Wkurzyłaś się?
– Zwariowałaś? Też się o mało nie popłakałam. Potem Eduś, kiedy się już uspokoił, wydusił z siebie, że chce za mnie wyjść.
– No i…
– Ryknęłam śmiechem. Biedak nie zrozumiał, zrobił się czerwony i tak smutno na mnie spojrzał… – Miśce zaszkliły się oczy. – Mówię ci, spojrzał na mnie jak jakaś nieszczęśliwa psina. No więc, mówię Edziowi, że okej, że się zgadzam, ale żeby było jasne, że to ja za niego wychodzę. On się ze mną żeni! Edek złapał się za głowę i zaczął przepraszać. Powiedział, że pomylił się ze zdenerwowania. Wyobraź sobie, że od tygodnia nosił przy sobie ten pierścionek, ale nie miał odwagi mi go wręczyć. Dopiero teraz się zdecydował, jak zaczęłam o tym romantyzmie.
Miśka oparła głowę o oparcie sofy i z rozmarzeniem spojrzała w sufit. Po chwili przeniosła na mnie wzrok. Nie poznawałam jej. Była szczerze wzruszona.
– Ty chyba naprawdę go kochasz.
Miśka uśmiechnęła się i wskazała brodą na kieliszki.
– Napijmy się jeszcze.
Przystałam na to bez wahania.
Miśka opowiedziała o planach, jakie mają z Edkiem, jeszcze nie całkiem skrystalizowanych, ale bardzo ambitnych: chcą sprzedać mieszkanie Miśki, dołożyć oszczędności Edka i wybudować dom pod Warszawą. Za rok planują ślub. Może szybciej. Już zaczynają przygotowania. Przy drugiej butelce całkiem się rozmarzyłam. Opowiedziałam Miśce o wizycie Maćka, z satysfakcją zrelacjonowałam jego przeprosiny i na koniec, uruchamiając całą moją wyobraźnię, z rozmachem odmalowałam jego miłosne wyznanie.
Miśka popatrzyła na mnie kpiąco, co od razu wyprowadziło mnie z równowagi.
– Ja się cieszę twoim szczęściem, mogłabyś odpłacić mi tym samym – rzuciłam z rozdrażnieniem.
– Ewa, ja się tylko zastanawiam, czy to dla ciebie właściwy facet.
– Matko, Miśka, przecież go na oczy nie widziałaś!
– Okej. Nie wypowiadam się. – Miśka wychyliła kieliszek. – Znałam tylko podobny typ, widzę te same zagrywki, ten sam sposób…
– Miśka!
– Okej, okej, milczę jak płyta nagrobna. Opowiedz mi lepiej o swoich wyczynach dziennikarskich – powiedziała chichocząc.
Nagle przypomniałam sobie o artykule do gazety. Koniecznie dzisiaj musiałam go napisać. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta. Zostawiłam Miśkę przed telewizorem, sama usiadłam przed komputerem, przejrzałam notatki i w pół godziny przedstawiałam ofertę pomocową naszego rządu wspieranego przez Unię dla młodych przedsiębiorczych. Zawołałam Miśkę i kazałam jej przeczytać. Miśka pokręciła głową:
– No, no, ale nomenklatura, nie doceniałam cię. Niezłe… Może ja się do nich zgłoszę po taką dotację – powiedziała powstrzymując czkawkę. – Ale wiesz co, czegoś mi tu brakuje… To za bardzo smutne, czekaj, zaraz ci coś dopiszę…
Wyrwałam rozochoconej Miśce myszkę, zapisałam dokument i zamknęłam go. Otworzyłam nowy arkusz.
– Proszę bardzo, ale tutaj.
Miśka zamyśliła się, złapała za klawiaturę i napisała pierwsze zdanie:
„Rząd się cieszy z otwartych dla Polski drzwi do Europy, opozycja rzuca integracji z unią liberum veto. Wspólna Europa dzieli”.
Spojrzałam na Miśkę z podziwem i dolałam nam wina. Przysunęłam sobie krzesło. Pisałyśmy na zmianę, popijając i chichocząc.
„Nasza rola w zintegrowanym kontynencie nie jest jasna. Które skrzypce będziemy grać (a grać lubimy). Czy staniemy w pierwszym rzędzie europejskiej orkiestry, czy wyznaczą nam raczej boczne pozycje, pozwalając od czasu do czasu brzdąknąć to i owo, dla przyzwoitości?” (Miśka)
„Własnej solówki raczej mieć nie będziemy” – dodałam. – „I co wtedy?”
– „Zablokujemy unijne mównice?!”
– „I ulice!”
„Unia Europejska to dobrowolne zrzeszenie państw. Czy jednak nie pozbawia samodzielności? Przez lata lepiony organizm wytworzył własne narządy, wspólny krwiobieg i oddech…” (moje)
„… czy nie przestajemy samodzielnie oddychać? (Miśka) Czy pomoc z Europy, na którą liczymy, nie skończy się dla nas niedotlenieniem? A którym organem będziemy? Ważkim czy peryferyjnym? Francja i Niemcy, dwa płuca Europy, mogą nam nie pozwolić być ciałem ważniejszym niż na przykład… pięta”.
Stuknęłyśmy się kieliszkami. Wyrwałam Miśce klawiaturę.
„Jakie zatem mamy szanse, żeby poważnie zaistnieć na europejskim polu? Raczej nikłe. Ale jako naród wychowany na Słowackim i Mickiewiczu, od wieków śniący sen o wielkości, możemy mieć nadzieję, że nawet jeśli będziemy piętą, Unia okaże się Achillesem. I zagramy Europie na nosie. Będą się musieli pilnować”.
Miśka zachichotała i poklepała mnie po ramieniu.
– Wiesz, Ewka, że teraz wszystko będzie się odbywać według wytycznych z Brukseli. Hodowla prostych ogórków, produkcja cichych kosiarek, nawet drabina będzie „unijna”…
– Ale jak się dobrze spiszemy, to może po tej drabinie…? Ho, ho, kto wie?
– A jeśli się nie uda i będzie nam bardzo źle, to zawsze jest jeszcze wyjście… pisz… – dodała Miśka wojowniczo – „… wyciągnie się z muzeów zakurzone husarskie skrzydła i… huzia na Józia, bij zabij, nie damy się, nie takich my… ten… tego…”
– „Ale póki co ciiii… może będzie dobrze” – zakończyłam i postawiłam ostatnią kropkę. Nacisnęłam ikonkę drukarki.
– Do którego dziennika to wysyłamy? A może do pana premiera. Niech zobaczy, że naród nie śpi. – Miśka, już kompletnie zalana, ale jak zwykle trzymająca fason, trzymała w ręku nasze wydrukowane dzieło.
Niedługo potem pożegnała się i poszła. Wzięłam prysznic, nakarmiłam koty, wysłałam do naczelnego artykuł i położyłam się do łóżka. Długo nie mogłam zasnąć, rozmyślając o Miśce i Edku. A potem śniłam o Maćku i pierścionku ze ślicznym brylantowym oczkiem.
* * *
Wyłączyłam brzęczący budzik, z trudem wygramoliłam się z łóżka i popędzana ssącym pragnieniem, ziewając i przecierając oczy, weszłam do kuchni. Na progu pośliznęłam się i runęłam jak długa. Oszołomiona usiadłam na podłodze, a moim zaspanym oczom ukazał się obraz jak z koszmarnego snu. Ze stołu, z wielkiej ciemnej kałuży, kapała na podłogę herbata. Rozsypany cukier odwzorowywał ślady małych łapek. Kwiatek, śliczna paprotka przywieziona z domu, pozbawiona została połowy liści. Jajko, którego wczoraj nie schowałam do lodówki, rozbite na chodniku, do połowy wylizane, dopełniało obrazu ruiny. Przerażona spojrzałam pod nogi na śliską jak lodowisko podłogę wysmarowaną wyciągniętym ze śmietnika papierem po maśle.
Cztery małe koty i jeden duży rządziły w mojej kuchni.
Wśród kotów panowała rodzinna sielanka. Filek siedział na podłodze i lizał Pręgowanego i Uszatka. Rudy Jeden wisiał na firance, a Rudy Dwa sikał w kącie na moje ulubione kapcie. Wrzasnęłam, ale było już za późno.
* * *
Naczelny przechadzał się po pokój u z plikiem kartek w ręku. Stukał nimi o wystający brzuch i uśmiechał się z nutą lekkiej pogardy, patrząc na nas zza opuszczonych na czubek nosa okularów. Poczekał, aż wszyscy znajdą sobie miejsca, i zanim przystąpił do ofensywy, zaczął przymilnie:
– Nikt od razu nie będzie latał, orły wykluwają się powoli. To ku pokrzepieniu. A teraz trochę prawdy. Agnieszka Kędziorek.
– Jestem – odezwał się cienki głosik.
Odwróciłam się i zobaczyłam drobną brunetkę, bladą, o ostro zarysowanej brodzie. Wyglądała na przestraszoną. Naczelny uśmiechnął się pobłażliwie:
– Pani wie, że z pani to jeszcze małe pisklę.
Parę osób zachichotało.
– Zaczęła pani niby dobrze: emerytury, najniższa krajowa, rewaloryzacja, ale potem całkiem się pani pogubiła. To miał być artykuł prasowy, a nie manifest rewolucyjny, jasne? Pani nie jest romantycznym wieszczem, ale dziennikarzem i w dodatku na razie kiepskim. Ale proszę się nie załamywać – dodał, bo dziewczyna spąsowiała i bąknęła jakieś usprawiedliwienie. – Wszyscy musicie zapamiętać jedno. Zdajecie relację, opisujecie fakty. Owszem, tekst ma mieć jakieś przesłanie, ale emocje zostawiacie dla narzeczonych. Pani Kędziorek poprawi tekst i jeszcze raz go pokaże. Adam Wiech.
– To ja.
Młody przystojny mężczyzna patrzył dumnie zza gęstych brwi. Naczelny skrzywił się.
– Nie było całkiem źle…
– Dzięki, też myślę, że było całkiem dobrze – odparował chłopak.
Spojrzałam na niego z podziwem i przyznałam mu punkt za odwagę.
– Temat banalny i za dużo przymiotników. To nie esej, ale sprawozdanie z aukcji – naczelny ostro skorygował zbyt pewnego siebie stażystę. Chłopak milczał. – Tekst po korekcie wejdzie do nowego numeru. Parę rzeczy wyrzucę, bo jest zbyt rozwlekły – dodał, żeby było jasne, że artykuł nie jest idealny, i przeniósł wzrok na ładną blondynkę w różowej bluzce.
– Monika Skwarka?
Blondynka pokręciła głową.