Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Podaję jej moją. Ściska ją mocno, do wyjścia mnie prowadzi. Jestem strasznie ciekawa i bardzo się boję, ale się nie przyznam, muszę To zobaczyć. Stajemy na progu. Leje deszcz, Kasia mówi:

– Zbierz dużo śliny w ustach.

– Czemu?

– Zbieraj ślinę, szybko! To zbieram.

– Teraz napluj.

– Gdzie?

– Tutaj!

Szarpie mnie mocno, odwraca do siebie tyłem. Spluwam. Co ja zrobiłam!…

W miseczce kamiennej, w wodzie święconej, pływa moja ślina. Boże mój, co ja zrobiłam? Patrzę, nie mogę uwierzyć. To moja ślina tu pływa. Moja ślina w wodzie święconej pływa. Słyszę śmiech, to Kasia się śmieje.

– To taka sama woda jak wszędzie – mówi. – Taka sama, jak w wannie, taka sama jak w klozecie.

Osuwam się na kolana, do ziemi twarz przyciskam i szlocham w rozpaczy, jęczę, wyję. Ona mnie szarpie.

– Uspokój się – mówi. – Minka, uspokój się! – Usta mi zatyka. – Uspokój się! – krzyczy.

Gryzę ją w rękę, puszcza mnie. Jęczę z twarzą przy ziemi. – Coś ty mi zrobiła – wyję – coś ty mi zrobiła!

Podrywa mnie z ziemi, uderza w twarz raz i drugi. I wrzeszczy:

– Cicho, wariatko!

Klęczę i już tylko cicho jęczę. Ona klęka przy mnie, obejmuje, w usta całuje.

– Kochanie, przestań – szepcze. Ja nic, tylko jęczę. Wszystko się skończyło, wszystko się skończyło.

– Odejdź – mówię – zostaw mnie. I jęczę, i płaczę. Ona wstaje.

– Coś ty myślała – mówi, stojąc nade mną. – Że to będzie łatwe? Chciałabyś do piekła pojechać na gapę?

Podnoszę na nią osłupiałe oczy. Na jej ustach pogardliwy uśmiech.

– Nie pamiętasz? – mówi. – Przecież ci obiecaliśmy. A ty przysięgałaś, że nie znienawidzisz. Teraz męcz się sama. Mój tydzień dobroci dla zwierząt właśnie się skończył, a i tak trwał o długo za długo. Mam ciebie dosyć.

Zakłada na głowę kaptur, odchodzi.

Klęcząc w przedsionku kościoła patrzę za nią. Idzie w strugach deszczu.

– Kasiu! – krzyczę. Zrywam się z klęczek, biegnę za nią. – Kasiu! Zatrzymuje się, odwraca do mnie. Jej peleryna, jej kaptur lśnią od deszczu. Lśnią mokro jej oczy.

– Czego jeszcze chcesz?

– Kasiu – mówię przez łzy i deszcz – powiedz mi… to Dżigi ci kazał? Powiedz mi, to Dżigi?!

Uśmiecha się ironicznie, brwi unosi.

– Jaka Kasiu, jaka Kasiu… Już rok minął, jak twoją Kasiulkę zjadłem. Nie pamiętam już nawet, czy mi smakowała. Paznokciem w zębach ostrych, bialutkich dłubie, smakuje, cmoka.

– Chyba nawet smaczna – mówi – żałuj, żeś jej nie spróbowała. I odchodzi, I śniąc w deszczu. Znika.

Moja Kasia najdroższa. Odeszła. Wiem, że już nigdy jej nie zobaczę. Po to tylko się ze mną zaprzyjaźniła, żeby mi wręczyć do piekła bilet.

Więc Dżigi to był ON. Czułam, że kręci się gdzieś niedaleko, ale nie wiedziałam, że znajdę go tak blisko, w kimś, kogo tak bardzo pokocham.

Więc dobrze, teraz już wiem.

Gesty są tylko gestami. Słowa są tylko słowami.

Są tylko po to, żeby naciskać klawisze w mózgu. Klawisz z napisem PRZYJAŹŃ, klawisz z napisem SZCZĘŚCIE. Ciach… już przebrzmiały dźwięki. I człowiek musi odejść, bo już nie ma kogo kochać i musi umrzeć, choć przecież będzie żył jeszcze tak długo, jeszcze tak długo, jeszcze tak długo, jeszcze tak długo.

Boże mój, choć już wiem, że nie jesteś mój. Myślałam, że jesteś dobry dla wszystkich ludzi na ziemi, a okazało się, że jesteś dobry tylko dla niektórych.

Wybaczam Ci, ale i Ty mi wybacz, bo Twoja córka musi od Ciebie odejść. Nie wiem, jak naprawdę nazywa się to miejsce, gdzie muszę iść, ale muszę tam iść, bo już nic innego mi nie pozostało.

Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam dobra. Może byłam tylko spragniona i podlizywałam się do studni. Udawałam przed Tobą grzeczną, bo chciałam, żebyś mnie polubił. I może za to ukarałeś mnie, Ojcze. Nie ma już dla mnie miejsca w Twoim domu, który jest domem wszystkich, ale niektórzy muszą odejść, żeby poszukać sobie innego schronienia, choćby na dnie piekła. Ale do dna mam jeszcze daleko i zanim tam trafię, mam jeszcze dużo czasu, och, bardzo dużo czasu.

I tak, jak przed chwilą chciałam lecieć i własnym sweterkiem jak szmatą do podłogi wybrać całą święconą wodę z moją śliną, by nie zabrudzić świętokradztwem moim jakiejś babinki poskręcanych paluszków, tak teraz niech zatroszczy się oto twa służba kościelna, Ojcze mój niedobry.

Żegnaj.

30
{"b":"90011","o":1}