– Skąd wiesz, jak się nazywał?
– Bo wiem – mówię – bo kiedyś się z nim kłóciłaś. Kasia przytula się do mnie jeszcze mocniej.
Gdy się już wreszcie uspokoiła, poszłam do kuchni, zrobiłam dwie herbaty. Przyniosłam je, siedziałyśmy w łóżku i Kasia opowiadała mi o Dżigi. Zaczęło się to bardzo dawno temu, gdy Kasia była malutka. Jej mama jeździła po całym świecie, bo pracowała w Unesco, a Kasię wychowywała babcia, która prowadziła Izbę Adwokacką we Wrocławiu i była ciągle zajęta. Kasia była w domu całymi dniami sama, tylko ze starą służącą babci. Wtedy wymyśliła sobie takiego małego chłopczyka. Nazwała go Dżigi i bawiła się z nim, a jak coś spsociła, to zawsze zwalała na niego. Później poszła do szkoły i zapomniała o nim. Zaczęła też grać na fortepianie w szkole muzycznej i okazało się, że jest cudownym dzieckiem. Gdy miała dziewięć lat, skomponowała swój pierwszy utwór, wszyscy się nim zachwycali. Mijały lata. Kasia coraz lepiej grała, komponowała coraz to lepsze utwory. Aż postanowiła, że zostanie największym kompozytorem w całej historii muzyki. I właśnie wtedy zaczęły się kłopoty. Siadała do fortepianu i czuła się pusta, nic jej nie przychodziło do głowy. Trwało to tygodniami i miesiącami. Zbrzydziła się fortepianem i muzyką, rzuciła szkołę muzyczną, była strasznie załamana. Któregoś dnia, to było gdzieś tak dwa lata temu, miała sen. Przyśnił się jej śmieszny, bardzo brzydki chłopak o wielkich uszach. Powiedział, że ma na imię Dżigi i że to on był autorem wszystkich jej kompozycji i, jeśli ona chce, by komponował dla niej dalej, to musi wystarać się dla niego o sprzęt elektroniczny, bo fortepian to mu się dawno znudził. Kasia wyśmiała go w tym śnie i wygoniła za drzwi, ale, gdy obudziła się rano, napisała do tatusia długi list i już wkrótce dostała nowiutki syntezator i pieniądze na resztę potrzebnego sprzętu.
I znów zaczęła komponować, i wychodziło jej to coraz lepiej. Ale też coraz częściej miała wrażenie, że nie jest sama w swoim ciele, że ktoś w niej siedzi i pomaga jej grać. Wtedy zrozumiała, że to Dżigi daje znać o sobie. Na początku był miły i bardzo go lubiła. Toczyła z nim w wyobraźni długie dyskusje o muzyce i o życiu, a także, dzięki niemu, potrafiła nawet przenikać cudze myśli. Nagle zaczął żądać od niej różnych dziwnych rzeczy. Pewnego razu rozkazał jej, że musi od tej chwili ubierać się jak Cyganka. A ona zawsze chodziła ubrana sportowo, w bawełnianych koszulkach i w dżinsach, i najbardziej ze wszystkiego brzydziła się Cygankami i ich kolorowymi szmatami. Więc nie posłuchała tego rozkazu, ale też natychmiast, od tego dnia, przestała mieć pomysły muzyczne. Siadała do syntezatora i grała jakieś swoje stare kawałki. No to poszła w końcu do krawcowej, zamówiła w miarę gustowny strój w stylu cygańskim, ubrała się tak, siadła do syntezatora… i nic. Usłyszała tylko chichot Dżigiego i jego słowa: „nie ma Cyganki, nie ma muzyki, jest Cyganka, jest muzyka”. Wtedy zrozumiała, że nie można go oszukać. Pojechała ze znajomym mamusi do taboru cygańskiego i kupiła od Cyganek całą kupę szmat z jedwabiu i kretonu w najohydniejsze wzorki na świecie. W domu je wyprała, obwiesiła się nimi jak choinka i w ciągu godziny skomponowała swoją najpiękniejszą suitę, którą Dżigi nazwał „Cygańską księżniczką”. Oznajmił jej także, że musi chodzić tak ubrana do końca życia. Miała z tym okropne kłopoty w szkole i w domu z mamą, ale zagroziła, że w ogóle przestanie chodzić do szkoły, i odczepili się, a nawet przyzwyczaili się. Szafa aż pęka od różnych fantastycznych rzeczy do ubrania, tatuś ciągle przysyła nowe, a Kasia musi chodzić w tych plączących się między nogami udrapowanych firankach i nic nie może na to poradzić, bo jeśli choć raz ubierze się w coś innego, to Dżigi schowa na zawsze klucz od Krainy Muzyki.
Na tej historii ze strojem oczywiście się nie skończyło. Później Dżigi przyczepił się do włosów Kasi. Do tamtej pory nosiła je dosyć krótkie, ale Dżigi rozkazał jej, żeby ich już nigdy, też do końca życia nie ścinała. A te włosy tak szybko jej rosną i są tak poskręcane, że coraz trudniej je czesać.
Co jakiś czas Dżigi ma nowe, idiotyczne zachcianki. Kasia musi je wykonywać. A już szczególnie teraz, gdy ona chce stworzyć tę wielką kompozycję dla tatusia, Dżigi wysuwa żądania wprost nie do spełnienia i ciągle się ze sobą kłócą…
– A powiedziałaś mi, że nosisz taką długą spódnicę dlatego, bo masz poparzone nogi – mówię. – To ty nie masz poparzonych nóg?
– Pewno, że nie! – oburza się Kasia. Podwija nogawki piżamy i pokazuje mi łydki. Są tak samo gładkie, jak moje.
– To czemu na mnie krzyknęłaś? – pytam.
– To przez niego – mówi Kasia. – Bo on mi kazał pójść do łazienki, do ciebie. I…
– I co? – pytam.
– Nie mogę ci powiedzieć.
– Proszę, powiedz.
– Nie proś mnie, nie mogę ci powiedzieć. W każdym bądź razie ja mu się sprzeciwiłam, a wtedy ty weszłaś do pokoju i to było tak, jakby on specjalnie cię ściągnął… Krzyknęłam na ciebie, bo gdybyś nie uciekła, to…
– To co by się stało?
– To by się stało, że już nigdy nie mogłabym ci w oczy popatrzeć. Och, Minko, gdybyś ty wiedziała, jakim jestem potworem. Kasia przytula się do mnie. Obejmuję ją, głaszczę po główce.
– Wcale nie jesteś potworem – mówię. – Jesteś cudowna.
– A to, co się stało potem – mówi Kasia – to była jego zemsta. Czy wiesz, co on chciał zrobić? On chciał wyleźć ze mnie. Już nic nie wiem, pamiętam tylko, że mnie strasznie bolało. Powiedz mi… co ja robiłam?
– Nic takiego – mówię. – Trochę się rzucałaś na łóżku i krzyczałaś na mnie.
– Co krzyczałam?
– Takie tam… różne brzydkie słowa, już zapomniałam, jakie. Kasia wzdycha, przytula się do mnie jeszcze mocniej. Biedna. Po co zadawała się z tym Dżigi. On przecież wylazł z niej, widziałam go na własne oczy. Ale nie mogę jej o tym powiedzieć, lepiej, żeby o tym nie wiedziała. Może źle zrobiłam, że go trzymałam? Może gdyby wylazł całkiem, toby sobie poszedł i dał Kasi spokój? Ale co stałoby się wtedy z Kasią? On przecież nie był osobno, on był także Kasią, ciało miał Kasi i wszystko, tylko głos miał chyba swój. Nic z tego nie rozumiem. Jak to może być, żeby w człowieku ktoś inny siedział i go prześladował… To przecież niemożliwe.
– Kasiu – mówię – a nie można by coś zrobić, żebyś się go pozbyła? Kasia wzdycha i mówi cicho:
– A może ja wcale nie chcę, żeby sobie poszedł? Wiem, że jest ohydny i złośliwy. Ale są też takie chwile, gdy jest cudowny. Dzięki niemu poznałam wiele tajemnic. Raz zaprowadził mnie do takiego miejsca, gdzie było tak pięknie… Tak pięknie, że nawet nie umiem ci o tym opowiedzieć. Gdyby tylko nie te jego wstrętne zachcianki, mogłabym go nawet pokochać, choć jest taki brzydki. Czy wiesz, że słuchają go wszyscy umarli? Jest ich władcą. Kiedyś mi obiecał, że mnie tam zaprowadzi…
– Boże, Kasiu, nie mów tak!
– Nie bój się, powiedział, że wrócę. Gdyby nie on, byłabym zwyczajną, piętnastoletnią dziewczynką.
– No to co – mówię – to byłabyś! To nic strasznego być zwyczajną dziewczynką. Spójrz na mnie. Ja jestem zwyczajną dziewczynką. Żyję sobie i jestem zadowolona. I nikt mnie do niczego nie namawia i nie dusi po nocach.
Kasia uśmiecha się smutno.
– Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę, że tak niewiele potrzeba ci do szczęścia – mówi. – Ale pomyśl, może tylko dlatego tak jest, bo nie wiesz, co tracisz, będąc tylko taka. Gdybyś choć raz zasmakowała tej słodyczy, tej wielkości, tego poczucia zespolenia z miliardem duchów… to może nie byłabyś teraz tak cholernie z siebie zadowolona.
– Wcale nie jestem z siebie zadowolona – mówię. – Bardzo często mam do siebie pretensje i gdybym mogła, tobym się zbiła. Ale jak tu siebie zbić.
– Bardzo łatwo – mówi Kasia.
– Jak? – pytam. – Gdybym uderzyła siebie raz, toby mnie zabolało i już bym nie mogła więcej.
– Ale można na przykład położyć palec na gorącym żelazku. To boli sto razy bardziej.
Spoglądam na nią. Dotykam delikatnie palcem blizny na jej policzku, koło ust. Kasia kiwa głową, odpowiadając mi na pytanie, którego nie zdążyłam zadać. Wtula się we mnie. Milczy, ja też się nie odzywam. Wyciągam rękę, gaszę nocną lampkę. Patrzę, a za oknem już świta.
Co takiego zrobiła, że tak się musiała ukarać?
Gdy zadzwonił budzik, jakoś przemogłam się i wstałam. Umyłam się szybko, zrobiłam śniadanie. Kasię dobudziłam cudem. Mówiła, że ma gdzieś szkołę i cały świat, ale ją szarpałam i szarpałam, aż wstała i nieprzytomna powlokła się do łazienki. Kiedy brała prysznic, to mnie coś wpadło do głowy i włożyłam na siebie jej cygańskie rzeczy. Stałam przed lustrem i nie mogłam się na siebie napatrzeć, tak ładnie wyglądałam, i tak świetnie się w tym stroju czułam. Kasia wyszła z łazienki w chwili, gdy robiłam przed lustrem piruet, a te wszystkie halki i spódnice tak fantastycznie wirowały wokół mnie. Strasznie się śmiała i już nie pozwoliła mi się rozebrać, tylko poleciała do pokoju i wróciła stamtąd jako Cyganka. Stanęłyśmy przed lustrem. Wyglądałyśmy teraz jak dwie najprawdziwsze siostrzyczki z jednego taboru.
Zaczęła mnie namawiać, żebym poszła tak ubrana do szkoły. Nie chciałam, ale ona zamknęła moje rzeczy w szafie i schowała gdzieś klucz. Byłam wściekła, wstydziłam się wyjść na ulicę, ale dochodziła ósma i co miałam zrobić… Przecież nie mogłyśmy się spóźnić do szkoły. W klasie czułam się okropnie, wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się ze mnie, ale bardzo szybko się przyzwyczaiłam.
Po lekcjach spacerowałyśmy po mieście i wygłupiałyśmy się.
Zawiązałyśmy sobie chustki na głowach, więc wyglądałyśmy już jak najprawdziwsze Cyganki. Zaczepiałyśmy takie różne, wyfiokowane paniusie i proponowałyśmy wróżenie, a one od nas uciekały przyciskając do siebie torebki. Na pewno bały się, że je okradniemy.
Pod filią politechniki zauważyłyśmy dziwną kobietę. Była młoda i nawet porządnie ubrana, tylko że tak nienaturalnie się zachowywała…
Idziemy za nią, a ona trzyma w ręce patyk, jakby to był mikrofon, i mówi do niego głośno:
– Tu Zgorzelec, pomoc drogowa. Pomoc drogowa? Pomoc gnojowa. Gnoja, gnoja, gnoja, pomoc gnojowa! Tu Zgorzelec, pomoc drogowa. Pomoc drogowa? Pomoc gnojowa. Gnoja, gnoja, gnoja, pomoc gnojowa! Ciągle to samo, jak katarynka.