Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wychodzi na balkon, przechyla się przez poręcz i woła:

– Sąsiedzie! Sąsiedzie!…

– Co się tam dzieje? – woła cienki głos z dołu. Cienki, bo to nie sąsiad był, tylko sąsiadka.

– Co sąsiadka tak wali? – pyta mamusia. – Pali się u pani, czy co?

– To pani mi tu bez przerwy w sufit stuka!

– Co? Ja? Bez przerwy? – dziwi się mamusia. – A kto mi pierwszy zastukał w podłogę?

– Ja stukałam w sufit mówi sąsiadka. – Bo u pani stukało.

– Chyba w uchu sąsiadce stukało! – mówi mamusia głośno. – I niech mi więcej tu sąsiadka nie stuka, bo my też umiemy stukać.

– Chamka! – mówi sąsiadka i słychać jak zamyka drzwi na balkon. Mamusia wraca do pokoju.

– A to dziadówa! – mówi i łup, kapciem o podłogę. Słuchamy, czy ta sąsiadka z dołu odstuknie, ale jakoś nie stuka, cisza, tylko pan w telewizorze gada. – No – mówi mamusia z triumfem i siada na krześle. – Niech mi tu spróbuje stuknąć.

– Niech stuka – mówi Zosia. – Cały sufit sobie obdrapie. Śmiejemy się we trzy. Zenuś słyszy nasz śmiech i też zaczyna gulgotać wesoło.

– Dosyć tych śmichów chichów na dzisiaj mówi mamusia. – Dziewczynki do łazienki, a ty do lekcji.

Przeciąga się, ziewa, szturcha tatę.

– Budź się, ociec, wersalkę trzeba rozkładać.

Trochę odrabiam lekcje, a trochę jestem zamyślona. Mam na uszach słuchawki, bo Kasia pożyczyła mi taki malutki magnetofonik na baterie. Słucham Kasi muzyki. To o mnie, ten utwór nazywa się „Minki mojej Minki”. Kasia mi to nagrała, żebym sobie słuchała.

Muzyka raz jest wesoła, raz jest smutna. I jeszcze jakaś, ale nie wiem jaka. Ciągle się zmienia. Kasia mówi, że jak moje minki. Ja to nawet nie wiem, że je robię.

Pójdę, zobaczę je w lusterku, które wisi w ubikacji, nad umywalką.

Jest malutkie, ale jak tacie wystarcza do golenia, to i mnie wystarczy do robienia min.

Idę do ubikacji, a mamusia z kuchni woła:

– Co ty masz na głowie?

Wchodzę do niej. Tadziu je kolację, a mamusia pali papierosa.

– To słuchawki – mówię. – A z tego leci muzyka. – Wyciągam z kieszeni magnetofonik Kasi.

– Skąd to masz? – pyta mamusia.

– Kasia mi pożyczyła. To właśnie ta koleżanka, co sama komponuje. Tadziu wyciąga rękę i zabiera mi słuchawki. Wkłada je sobie na głowę.

– Ale coś ryczy – mówi.

– Pokaż – mówi mamusia. Ściągam słuchawki Tadziowi i zakładam je na głowę mamusi. Mamusia krzywi się, ściszam szybko, ale na wyczucie, bo sama nie słyszę.

– To kompozycja Kasi leci – mówię.

– Eee, taka kompozycja – mówi mamusia. – Jakieś brzęczenie, jakieś świsty…

– Bo to muzyka nowoczesna – mówię. Mamusia zdejmuje słuchawki. Znów bierze je Tadziu, zakłada na uszy.

– To nie melodia, to jakieś głupoty – mówi mamusia. – O, Kasia Sobczyk, ta to pięknie śpiewała. O tym grajku z kawiarni róż.

– Jakby gwoździe ktoś teraz rozsypywał! – mówi Tadziu głośno. Śmieje się. Zabieram mu słuchawki.

– To tak odrabiasz lekcje? – pyta mamusia.

– Muzyka przy odrabianiu nie przeszkadza – mówię. – Jak coś gra, to jeszcze lepiej się myśli.

– Tu masz rację – mówi mamusia. – Ja też przy radiu lekcje odrabiałam, a wasza babcia zawsze mi gasiła.

Idę do ubikacji, zamykam się w środku. Patrzę w lusterko. Tam moja buzia, bohaterka Kasi kompozycji. Wkładam słuchawki i zaczynam robić miny pod muzykę.

Teraz robię taką, jaką zawsze robi Ewa Bogdaj, gdy kogoś słucha. Wydymam usta, wciągam policzki i leciutko brwi unoszę, trochę tak ironicznie. Jaka ja jestem teraz dziwna. Jak nie ja, jak jakaś inna dziewczynka. W co by tu się na jutro ubrać? Kasia to ma fajnie. Ciągle chodzi w tej samej bluzce i w tej samej spódnicy do ziemi. Dlaczego ona tak dziwnie się ubiera? Przecież jej mamusia i jej tatuś są bogaci, mogliby jej kupować, co by tylko chciała. A może wszystkie pieniądze poszły im na te jej syntezatory i inne magnetofony?

Myśmy też mieli teraz same wydatki. Mebli trzeba było dokupić, a takie drogie są. I zapłacić wkład za mieszkanie. Kiedyś miałam więcej sukienek, ale byłam o połowę mniejsza. Teraz mogę je policzyć na palcach jednej ręki z jednym palcem uciętym. No i dwie spódniczki.

Miałam spodnie, ale są już za ciasne dla mnie, a dla Tadzia jeszcze za duże. Sweter mam jakiś taki głupi, z takim wielkim, wykładanym kołnierzem… Jak już pójdę do tej szkoły odzieżowej na dział krawiectwo lekkie, to oj, naszyję sobie różnych sukienek. I dziewczynkom naszyję i mamusi. Kupne na mamusię nie pasują, bo tłusta, a krawcowe okropnie zdzierają. Tylko tacie garnituru, ani spodni nie uszyję, bo na krawiectwie lekkim spodni się nie szyje. Ale może poznam jakiegoś kolegę z krawiectwa ciężkiego, to ja uszyję jego mamusi sukienkę, a on mojemu tacie garnitur. A swoją drogą, to ciekawe, że jak chodziłam do szkoły w Krzeszowie, to jakoś nie miałam problemu z ubiorem, chociaż tam też niektóre dziewczynki bardzo ładnie się ubierały… Może dlatego teraz tak ze mną jest, że stałam się już kobietą? Ktoś za klamkę szarpie, słyszę głos Tadzia:

– Co tam robisz?

– Kupę.

– Szybko, bo mnie też się chce! – Tadzik puszcza za drzwiami bąka.

– Świnia – mówię.

Ty świnia – odpowiada – bo ja to wieprz.

Trudno, jutro znów ukradnę tacie ten czarny sweter. I może włożę tę ciemnogranatową, zimową spódnicę. Jest dosyć wąska, ale za długa, zakrywa kolana. Już wiem. Nie zaciągnę zamka, podciągnę ją jak najwyżej i ścisnę się mocno paskiem, żeby się nie zsuwała. Podciągnę ją w windzie, oczywiście, jeśli nikt ze mną nie będzie jechać, bo gdyby mamusia zobaczyła, że wychodzę do szkoły taka podkasana… Och gdybym jeszcze do tego miała czarne rajstopy. Może jutro uda mi się mamusię namówić, żeby mi dała na czarną farbę do tkanin? Powiem, że czarne będą się mniej brudziły. Tadziu ogląda telewizor z wyłączonym głosem, bo mamusia i tatuś już śpią, a ja prasuję w naszym małym pokoiku. Uprasowałam bluzkę w brązowe kropki, będzie pasowała do bucików, bo też brązowe. Teraz prasuję kartkę z narysowanym na niej przez Kasię jastrzębiem. Ona ją zmięła i wyrzuciła, a ja ją podniosłam na przerwie i włożyłam do teczki. Miałam oddać Kasi, ale zapomniałam. Przypnę ją szpileczkami do ściany. Mój rysunek przyczepię pod spodem. Będą na ścianie dwa obrazki. Jeden jastrząb, ten Kasi, będzie sobie latał, a drugi, mój, będzie sobie stał i patrzył na latającego.

Ciekawa jestem, co teraz robi Kasia. Może śpi? A może właśnie komponuje i myśli o mnie? Co myśli? Może się ze mnie wyśmiewa? Z panią wychowawczynią też tak miło rozmawiała pod koniec, a potem śmiała się z niej i mówiła, że pani wychowawczyni to krowa z pyskiem przy ziemi.

Może ja też jestem taka krowa, która stoi, gdzie ją postawią na łańcuchu, i nic nie robi przez cały dzień, tylko żuje trawę.

– Mamusia kazała mi rano pokazać plan lekcji i powiedziała, że ponieważ lekcje kończą się wpół do drugiej, to najpóźniej dziesięć po drugiej chce mnie widzieć w domu.

– To trzeba było dopisać dwie lekcje – mówi Kasia.

– Skąd miałam wiedzieć, że każe mi pokazać?

Siedzimy na przystanku tylko we dwie. Już po lekcjach i Kasia strasznie chce, żebym do niej przyszła. Już drugi autobus numer osiem pojechał, już prawie druga.

– No chodź, coś zmyślisz – mówi Kasia.

– Ale muszę mamie porobić zakupy.

– Na pewno sama już wszystko kupiła.

– Zrozum Kasiu…

– Nie mów do mnie „Kasiu”!

– Przepraszam Katarzyno, zapomniałam się – mówię. – Zrozum, mamusia mnie zabije, jak zaraz się nie zjawię. Ją bolą żylaki i nie może za daleko chodzić, a te sklepy na osiedlu są tak daleko.

I do tego Zenuś. Ze strony dziewczynek w ogóle nie można liczyć na pomoc, one są jeszcze takie głupie.

– To co zrobimy? – pyta Kasia.

– Nie wiem.

Tak bym chciała iść do Kasi, ale naprawdę dzisiaj nie mogę. Dobrze chociaż, że mamusia nie popatrzyła na plan lekcji innych dni tygodnia… to wezmę i podopisuję codziennie po jednej, lub po dwie lekcje. Jedzie autobus. Jest coraz bliżej, to ósemka. Wstaję z ławki.

– Muszę jechać.

– To sobie jedź – mówi Kasia.

– Naprawdę muszę. – Autobus staje, otwierają się drzwi. – To cześć, do jutra! – wołam i wskakuję do środka. Pełno ludzi.

Ruszamy. Wyciągam bilet, przepycham się do kasownika. Nie mogłam zostać z Kasią, to nie moja wina. I tak spędziłyśmy ze sobą dużo czasu. No bo na lekcjach i przerwach bez przerwy razem. Dzisiaj Kasia z nikim się nie pokłóciła, została do ostatniego dzwonka. Było cudownie. Ziębiński chodził ze spuchniętym nosem, ale nie czepiał się ani Kasi, ani mnie. Ewa Bogdaj znów była inaczej ubrana. Miała na sobie ciemnozieloną sukienkę ze sprzączkami, bardzo piękną. A Kasia ubrana tak samo jak wczoraj i przedwczoraj. Pani wychowawczyni nie miała dziś z nami lekcji, ale spotkałyśmy ją na korytarzu. Uśmiechnęła się do Kasi i nawet okiem do niej mrugnęła, a Kasia jej odmrugnęła.

Przystanek. Wysiada jakiś pan z dzieckiem. Staję na jego miejscu przy oknie. Patrzę na ulicę i na ludzi, jak sobie chodzą. Już trochę przyzwyczaiłam się do ludzi, że tak ich wszędzie dużo. I do autobusu numer osiem też. Mam z domu do szkoły dwanaście przystanków. To z powrotem chyba tyle samo, muszę policzyć. Zaraz będzie drugi.

Nagle ktoś zasłania mi rękoma oczy.

Odwracam się przestraszona, a to Kasia stoi przede mną. Jak to się mogło stać, że tu jedzie?

– To ty? – mówię. Kasia śmieje się.

– Wsiadłam przodem. Pomyślałam, że przecież możemy te zakupy zrobić razem. Cieszysz się?

– Tak – mówię – bardzo.

– Zaprosisz mnie do domu?

– No pewno, wszystkich zobaczysz.

– No widzisz, jakie byłyśmy głupie, że od razu na to nie wpadłyśmy – mówi Kasia.

Jedziemy sobie, trzymamy się za ręce i patrzymy za szybę, na uciekające ulice. Właściwie to już na przystanku myślałam, że Kasia dzisiaj mogłaby przyjść do mnie. Nic jej o tym nie powiedziałam, bo trochę… bałam się. Tego, co mamusia powie na Kasię i jej ubiór. No i wiadomo, jaka jest Kasia. Mamusia powie jej coś głupiego, to Kasia może nakrzyczeć nawet na moją mamusię. Ale trudno, niech będzie, co ma być. Bardzo się cieszę, że Kasia nareszcie zobaczy dziewczynki i Tadzia i Zenusia. No i mamusię. Nie zdziwi się, że taka tłusta, bo już jej opowiedziałam, że jest bardzo tłuściutka.

17
{"b":"90011","o":1}