W pewnej chwili zapytałem go, jak właściwie wygląda indiański raj? Indianin powisiał chwilę w ciszy, zupełnie jakby nie usłyszał pytania, a potem powiedział coś melodyjnie w swoim miękkim języku pełnym przydechów i głosek nosowych. Łatwo było poznać, że to fragment jakiejś Opowieści – wyuczone na pamięć słowa przekazywane z pokolenia na pokolenie; coś jak indiańskie wersety Koranu.
Potem mi to przełożył na hiszpański:
Raj to białe pustkowia rozpalone słońcem.
[pauza]
Są tam głębokie kaniony wyorane pazurami starych rzek. Rzek, które darły skały na drobne kawałki, a potem wynosiły je ziarnko po ziarnku, ku odległym oceanom.
[pauza]
W oceanach, z tych ziarenek unoszonych przez fale, urodziło się pierwsze życie Dlatego jedni mówią, ze człowiek został ulepiony z ziemi, inni, że wyszedł z wody - jedni i drudzy mają rację.
[pauza]
Raj jest pełen starych samotnych gór o wierzchołkach płaskich jak brzuchy dziewic.
Jest tez pełen światła, które zwykłego śmiertelnika oślepia i parzy.
Jest olśniewająco biały Czasem, kiedy człowiek staje na progu śmierci, widzi tę biel.
Uśmiechnąłem się w duchu – zdałem sobie sprawę, ze będę musiał zmienić tytuł mojej opowieści na „Tydzień w raju” Chociaż, właściwie po co? Przecież dwoje ludzi patrzących na to samo może widzieć coś zupełnie różnego.
Widział kto kiedy piegowatą Madonnę? Albo Maryję w zaawansowanej ciąży z bardzo wybrzuszoną sukienką? Albo scenę obrzezania Jezusa, przedstawioną z detalami?
Ja widziałem To tylko kwestia wyobraźni Przyznaję, trochę innej niż nasza, bo indiańskiej, ale kiedy się głębiej zastanowić, to właściwie dlaczego nie? Piegi – rzecz dość powszechna Ciąża – wiąże się zawsze z wybrzuszeniami sukienek A obrzezanie – z nożem.
Posłuchajcie…
Wiele lat temu w Meksyku pozwolono, by Indianie po raz pierwszy w historii namalowali obrazy do kościoła. Pewien biskup uznał, ze są już wystarczająco nawróceni, by im powierzyć to odpowiedzialne zadanie Ponadto chodziło o ściągnięcie większej liczby Indian na msze. W tym celu mieli sobie samodzielnie wystroić świątynię i zrobić to w taki sposób, żeby się w niej potem dobrze czuli. Instrukcja, którą otrzymali, była prosta namalujcie kolejne Tajemnice różańcowe – tylko tyle.
Indianie chwycili pędzelki i wykonali robotę z wielkim zapałem. Przy okazji bardzo starannie zadbali o szczegóły.
Kiedy „Maryja nawiedza św. Elżbietę” obie są ciężarne, prawda? No to namalowali im solidne brzuchy. Żeby każdy od razu wiedział, o którą scenę chodzi.
Przy obrzezaniu, sięgnęli najpierw do Pisma Świętego, potem zaś, dodatkowo, do naukowego komentarza, żeby sprawdzić o co właściwie chodziło. Znaleźli tam objaśnienie, mówiące ze obrzezanie odbywało się za pomocą noża, ze leciała przy tym krew, a dziecko rzecz jasna darło się wniebogłosy – i tak to namalowali.
A co im strzeliło do głowy, żeby Matce Boskiej robić piegi?
Jak to co? Wiedzieli od księży i z kościelnych obrazów, ze na pewno nie była Indianką, a wszystkie białe kobiety w słonecznym Meksyku natychmiast dostają piegów No to Matka Boska tez.
* * *
Indianie przedstawiają świat dokładnie, dosłownie, literalnie takim, jakim go widzą Kiedy ktoś ma piegi albo duży brzuch, to ma. Nigdy nic nie upiększają. Oni w ogóle nie rozumieją upiększeń – dla Indianina ciężarna Maryja bez brzucha jest bez sensu.
I jeszcze co ich niezwykle oko do szczegółów – kiedy ktoś ma choćby jednego piega, oni to zauważają i zapamiętują.
Indianin zatrudniony na przejściu granicznym, w zetknięciu z paszportem, w którym ktoś umieścił lekko podretuszowane zdjęcie, uzna, że paszport jest sfałszowany.
* * *
Po pierwszej prezentacji gotowych obrazów zrobił się skandal. Grożono nawet interwencją Inkwizycji, tylko nic bardzo było wiadomo kogo karać – biskupa za pochopne zezwolenie, czy Indian za sprawstwo wykonawcze i obrazę świętości?
Skończyło się na aresztowaniu obrazów. Zamknięto je, na wiele lat, w zakrystii kościoła i dopiero całkiem niedawno udostępniono do publicznego oglądania.
Indianin nigdy nie upiększa. Opisuje świat takim, jakim go widzi. Ale nikt inny na całym świecie nie potrafi świata bardziej u d r a m a t y z o w a ć. Indiańskie Opowieści ociekają krwią, której było raptem dwie krople, ciągną się miesiącami, które naprawdę trwały tylko kilka dni, przerażają śmiertelnie, choć to nie był żaden potwór tylko stary wyleniały jaguar, lekko kulawy i ślepy na jedno oko. Dlaczego?
Nic wiem. Po tylu latach spędzonych wśród Indian ciągle nic wiem. I wciąż próbuję zgłębić tę Tajemnicę.
W KRAINIE UCZCIWYCH KŁAMCÓW
Było to w Gwatemali. Zimą. W Europie luty i buty, a tu sandały i przewiewne trykoty. Termometr pokazuje dwadzieścia kilka stopni w cieniu palm. Na słonku około trzydziestu.
Pytam kogoś, jak dojść na dworzec autobusowy.
Otrzymuję szczegółową odpowiedź. Zaskakująco szczegółową i w dodatku roześmianą od ucha do ucha. Mój informator (o wyraźnie indiańskich rysach) powtarza mi wszystko po dwa razy, żebym czegoś nie zapomniał i się nie zgubił. Potem żegna mnie wylewnie i odchodzi.
A ja spostrzegam dworzec na wprost mojego nosa. Był tam cały czas – tuż za plecami Indianina – tylko go jakoś wcześniej nie zauważyłem. Dlaczego więc ten człowiek próbował mnie wysiać na drugi koniec miasta? (Może nie lubi Białych?)
* * *
Czekając na autobus pytam kogoś innego (tym razem to Murzyn) która godzina?
– Dochodzi jedenasta – odpowiada starszy pan z uśmiechem pełnym białych zębów.
– Niemożliwe! – protestuję. – Przecież jeszcze niedawno był świt. Teraz jest najwyżej koło ósmej.
– Oczywiście, naturalnie. Jest koło ósmej, seńor - odpowiada starszy pan, nie tracąc rezonu.
Przed chwilą skłamał mi w żywe oczy, lecz nadal uśmiecha się serdecznie. (Jeżeli nie lubi Białych, to skąd ta przymilność?)
Siedząc w autobusie pytam kierowcę (Metys), ile potrwa jazda.
– Godzinkę – odpowiada uprzejmie.
– Ale z mojej mapy wynika, ze to ponad sto kilometrów przez góry…
– Ano tak. Dwie godzinki, seńor. Naturalnie… Dwie.
Po trzech godzinach tracę cierpliwość i pytam go ponownie ile jeszcze.
– Godzinkę, seńor.
* * *
Dojechaliśmy po pięciu. (Góry były nadzwyczaj strome, więc całą trasę odbyliśmy na drugim biegu.)
Wychodzę z autobusu i mimochodem słyszę rozmowę kierowcy z kierownikiem dworca.
– Szybko dzisiaj dojechaliście.
– No Jakoś tak wyjątkowo Tylko pięć godzin – odpowiedział kierowca, a mnie w tym momencie zamurowało.
Zacząłem się zastanawiać, o co tu właściwie chodzi? Dlaczego wszyscy kłamią jak najęci? Czy w tym jest jakiś cel albo reguła?
* * *
Dopiero po kilku miesiącach spędzonych w Gwatemali zrozumiałem, ze to nie były kłamstwa, tylko bardzo egzotyczna odmiana kurtuazji.
Dobre wychowanie wymaga od Gwatemalczyka, aby na każde zadane mu pytanie coś odpowiedział I to coś konkretnego, bo zdawkowe nie wiem uchodzi tu za grubiaństwo. Czemu? No cóż – tak po prostu jest.
A dlaczego facet, który czegoś nie wie, udziela odpowiedzi absurdalnej?
Bo jest uczciwy i nie chce nas wprowadzić w błąd – stara się więc, żebyśmy mu NIE UWIERZYLI. Kłamie, ale nie po to, żeby oszukać, tylko dać nam w ten sposób do zrozumienia, ze powinniśmy spytać kogoś innego.
Dlatego właśnie zawsze, gdy wskazywałem na niedorzeczność ich odpowiedzi, przytakiwali z uśmiechem, mówiąc: Naturalnie. Czyli innymi słowy No właśnie, seńor, skoro to co mówię jest niedorzeczne, to znaczy, ze powinieneś zapytać jeszcze kogoś, bo ja po prostu nie wiem.
* * *
Ale kogo tu pytać i jak rozpoznać, która informacja jest prawdziwa, a która tylko grzecznościowa?
Mam na to pewien sposób – coś w rodzaju gry psychologicznej.
Poszukuję zakochanych par, które wyszły sobie na randkę i się właśnie namiętnie całują (Na ulicach Ameryki Łacińskiej jest to zachowanie normalne i dość powszechne. Przy czym słowo „całują” należy traktować jedynie jako przybliżenie, bo oni to robią głównie za pomocą rąk zanurzonych głęboko pod ubraniem partnerki.) Podchodzę do takiej pary i jej bezczelnie przerywam.
– Perdón Przepraszam uprzejmie! Halo”! – czasami trzeba ich nawet szturchnąć, inaczej nie zwracają uwagi – Czy mogliby mi Państwo łaskawie powiedzieć gdzie jest… itd – pytam grzecznie.
A oni zawsze udzielają prawdziwej odpowiedzi Gwarantuję. Testowałem setki razy.
Dlaczego akurat zakochani nie kłamią?
Pewnie dlatego, ze jedno pragnie drugiemu zaimponować. Żadne nie chce wyjść na durnia, który nie wie, gdzie w jego mieście jest dworzec albo która to godzina. Popisują się więc przed sobą, a przy okazji udzielają prawdziwych informacji mnie.
Ponadto robią to krótko i węzłowato, bo oboje chcą jak najszybciej powrócić z rękami do tego, co im właśnie przerwałem.
Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa Ale gdyby kowadłu przyjrzeć się bardzo, ale to bardzo dokładnie, gdyby w tym celu posłużyć się mikroskopem elektronowym, okaże się, ze nawet ono (kowadło) jest tylko chmurą atomów. Gdyby zaś sięgnąć jeszcze głębiej, okaże się, ze każdy z tych atomów to tez tylko chmura elektronów wirujących wokół jądra. Wszystko dookoła nas jest taką chmurą Jedne rzeczy – bardziej gęstą, inne – całkiem rzadką, ale chinina to chmura – więcej w niej wolnej przestrzeni niż solidnej materii A skoro tak, to nawet w kowadle da się zanurkować. Sukces bądź porażka w tej materii zależą od przyjętej skali. [Przypis: Myśleliście kiedyś o przenikaniu przez ściany? Ale nie na zasadzie hokus – pokus tylko naprawdę? To JEST możliwe. Ciało odpowiednio rzadkie powiedzmy eteryczne mogłoby się przecież przecisnąć między cząsteczkami z których zbudowana jest ściana. To tez tylko kwestia skali.