Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Heńce kleiły się oczy. Powiedziała dobranoc. A zaraz potem i Karol, zawinąwszy starannie śrubki w papier, poszedł do swojego pokoju na piętrze.

Wówczas spróbowałem wyrzec ostrożnie, spoglądając na lampę z jej turkoczącym królestwem insektów: – Sympatyczna parka!

Nikt nie odpowiedział. Pani Maria dotknęła palcami serwetki – Henia – rzekła -

jeśli Bóg da, na dniach się zaręczy.

Fryderyk, który wciąż przekładał gałki z chleba, zapytał nie przerywając tej czynności, z uprzejmym zainteresowaniem.

– Tak? Z kimś z sąsiedztwa?

– Owszem… Sąsiad. Wacław Paszkowski z Rudy. Niedaleko. Często do nas zagląda.

Bardzo porządny człowiek. Wybitnie porządny – zatrzepotała palcami.

– Prawnik, uważasz – Hipolit ożywił się – przed wojną miał otworzyć kancelarię… Zdolny chłop, poważny, tęgi łeb, ba, wykształcony! Jego matka wdowa, gospodaruje w Rudzie, majątek pierwsza klasa, sześćdziesiąt włók, trzy mile stąd.

– Świętych cnót kobieta.

– Ona właściwie z Małopolski wschodniej, Trzeszewska z domu, krewna Gołuchowskich.

– Heńka trochę młoda… ale o lepszego kandydata trudno. Mężczyzna odpowiedzialny, zdolny, wybitnie oczytany, intelekt, panie, pierwszorzędny, jak tu przyjedzie będziecie panowie mieli z kim pogadać.

– Niezwykle przemyślany. Zacny i prawy. Wyjątkowej czystości moralnej. Wdał się w matkę. Niezwykła kobieta, głębokiej wiary, święta prawie – niezłomnych katolickich zasad. Ruda to ostoja moralna dla wszystkich.

– Przynajmniej nie byle hołota. Wiadomo co i jak.

– Przynajmniej wiadomo komu córkę oddajemy.

– Bogu dziękować!

– Było nie było. Heńka dobrze za mąż wyjdzie. Było nie było – szepnął do siebie w nagłym zamyśleniu.

7
{"b":"89429","o":1}