Литмир - Электронная Библиотека
A
A

nic zupełnie nie zmieniła w jego uczuciach. Nieprzenikniony, siedział przy niej, a ja 104 głowiłem się o ile wypełniony jest Siemianem, a o ile moż go dosięgać ruch i hałas Karola, który coś tam przewracał i porządkował w skrzyniach. Pani Maria szyła (podobnie jak i,dzieci" nie była dopuszczona do sekretu). Fryderyk z nogami, wyciągniętymi, z rękami na poręczach fotela.

Hipolit na krześle, zapatrzony. Podniecenie nasze spowite było zmęczeniem.

Wyodrębnieni Siemianem, tym tajnym zadaniem naszym, my, mężczyźni stanowiliśmy osobną grupę. Ale zdarzyło się, że Henia zapytała: – Co ty wyprawiasz z tymi rzeczami, Karol? – Nie nudź! – odpowiedział. Głosy ich rozległy się in blanco, nie wiedzieć co oznaczające i o niewy-wyjaśnionym działaniu – my ani drgnęliśmy.

Około jedenastej oni poszli spać wraz z panią Marią, a my, mężczyźni, zaczęliśmy się krzątać. Hipolit przygotował łopaty, worek, sznury, Fryderyk na wszelki wypadek opatrzył broń, ja z Wacławem dokonaliśmy inspekcji na dworze. Okna domu zgasły oprócz jednego na piętrze – Siemianowego – bijącego poprzez firankę bladym oparem światła i trwogi, trwogi i światła. Jak to mogło być, że jemu tak nagle odwaga przemieniła się w strach? Co się stało z tym człowiekiem, że tak z pieca na łeb się załamał? Z wodza przetworzyć się w tchórza? Proszę! Proszę! Co za przygoda! Znienacka dom wydał mi się wypełniony dwiema odrębnymi możliwościami szaleństwa, z Siemianem na pierwszym piętrze, z Fryderykiem na parterze (wiodącym swoją grę z naturą)… obaj byli w jakiś sposób przyparci do muru, doprowadzeni do ostateczności. Powróciwszy do domu omal nie roześmiałem się głośno na widok Hipolita, który oglądał dwa noże kuchenne i próbował ich ostrza. Boże! Ten zacny grubas, przemieniony w mordercę i sposobiący się do zarzynania, był jak z farsy – i naraz partactwo naszej przyzwoitości, wpakowanej w mord i tak nieudolnej, uczyniło z tego przedstawienie grane przez trupę amatorów i bardziej zabawne, niż groźne. Zresztą było to robione na wszelki wypadek, nie miało decydującego charakteru. A jednocześnie błysk noża poraził, jak coś nieodwołalnego: już kości były rzucone, już się pojawił nóż!

Józio!… i oczy Fryderyka, wbite w nóż, nie pozwalały wątpić, że o tym myśli. Józio… Nóż… Identyczny z tam nożem, od pani Amelii, ten sam prawie, i tu między nami ach, ten nóż nawiązywał do tamtej zbrodni, wywoływał ją, był niejako jej powtórzeniem a priori – już tutaj, już teraz, zawieszony w powietrzu – dziwna co najmniej analogia, znamienne powtórzenie.

Nóż. Wacław także przyglądał mu się z natężeniem – i tak te dwa umysły, Fryderyk i Wacław, dopadły tego noża i już pracowały nad nim. Byli jednak na służbie, w działaniu – zamknęli to w sobie – nadal oddawaliśmy się przygotowaniom i oczekiwaniu.

Robota, którą trzeba było odrobić – ale jakżeż już byliśmy zmęczeni, zbrzydzeni, melodramatem Historii, jak spragnieni odświeżenia! Po północy Hipolit udał się po cichu na spotkanie z Akowcami. Wacław poszedł na górę pilnować drzwi Siemiana – zostałem na dole z Fryderykiem i nigdy sam na sam z nim nie przygniotło mnie takim ciężarem. Wiedziałem, że ma coś do powiedzenia – lecz mówienie było nam wzbronione – więc milczał – i, choć nikogo nie było i nikt nie mógł podsłuchać, zachowywaliśmy się jak ludzie obcy, a ta ostrożność wywoływała właśnie z nicości jakąś trzecią obecność niewiadomego charakteru, coś nieuchwytnego a nieustępliwego. I jego twarz – tak mi już bliska, twarz wspólnika – a jak zamurowana przede mną… Jeden obok drugiego byliśmy jeden obok drugiego i nic tylko byliśmy i byliśmy, póki ciężkie stąpanie i sapanie Hipolita nie ozwały się, powracające. Był sam. Co się stało? Komplikacja! Coś nawaliło. Coś się pokręciło. Popłoch. Ci, co mieli się stawić, nie przybyli. Zjawił się ktoś inny i już odjechał. A co do Siemiana – powiedział Hip – to…

– Nie ma rady, my to będziemy musieli sami załatwić. Oni nie mogą, muszą wiać.

Taki jest rozkaz.

Co?! Ale ze słów Hipolita parł na nas przymus, rozkaz, pod żadnym pozorem nie można go puścić, zwłaszcza teraz, od tego zależy los wielu ludzi, nie można ryzykować jest nakaz, nie, nie na piśmie, nie było czasu, w ogóle nie ma czasu, szkoda gadać, musi być zrobione! Nam zostało zlecone! Tak wyglądał ten rozkaz, brutalny, paniczny, zrodzony w okolicach nie zn*nego nam naprężenia. Podać go w wątpliwość? To by przerzuciło na nas odpowiedzialność za wszystkie następstwa, a te mogły być katastrofalne, przecież nie chwytano by się tak drastycznych środków bez powodu. I opór z naszej strony mógł wyglądać na szukanie wykrętów – gdy my domagaliśmy się od siebie pełnej gotowości. Więc nikt nikomu nie mógł pozwolić nawet na pozór słabości i gdyby Hipolit zaprowadził nas od razu do Siemiana, prawdopodobnie załatwilibyśmy to z rozpędu. Ale ta niespodziewana komplikacja dawała nam pretekst do odłożenia działania do następnej nocy, wszak trzeba było rozdzielić role, przygotować, zabezpieczyć… i stało się jasne, że jeśli można odłożyć to trzeba odłożyć… więc mnie zlecono pilnowanie drzwi Siemiana do świtu, po czym miał mnie zluzować Wacław, i powiedzieliśmy sobie dobranoc gdyż byliśmy jednak osobami dobrze wychowanymi. Hipolit oddalił się do sypialni, zabierając lampę, a my zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy schodach wiodących na piętro, gdy postać czyjaś przesunęła się w ciemnej amfiladzie pokój ów. Wacław miał latarkę, wypuścił świetlisty słup. Karol. W koszuli.

– Gdzie byłeś? Co robisz po nocy? – krzyknął z cicha Wacław, nie mogąc opanować nerwów.

– Byłem w łazience.

To mogło być prawdą. I zapewne. Wacław nie wydałby niespodziewanie jęku tak przejmującego, gdyby nie to, że wyłaniał sobie Karola światłem własnej swej latarki. Ale wyłoniwszy, zajęczał głośno, prawie nieprzyzwoicie. Zaskoczył nas tyrn jękiem. Niemniej zaskoczył niebywale ordynarny i wyzywający ton Karola.

– Czego pan chce?

Był gotów do bitki. Narzeczony natychmiast zgasił latarkę. – Najmocniej przepraszam – usłyszeliśmy w ciemnościach. – Ja tylko tak zapytałem.

I odszedł szybko, po ciemku.

Nie potrzebowałem wychylać się z mego pokoju aby stróżować Siemiana -

mieszkaliśmy przez ścianę. Było cicho u niego, ale lampy nie zgasił. Wolałem się nie kłaść z obawy, że zasnę, zasiadłem przy stole, a jeszcze pulsował mi w głowie rytm rozpędzonego biegu wypadków, z którym nie mogłem dać sobie rady – gdyż nad materialnym potokiem faktów unosiła się sfera mistyczna akcentów i znaczeń, jak blask słoneczny nad wirem wodnym. Z godzinę tak siedziałem, wpatrzony w nurt błyskotliwy, i zauważyłem na koniec papier, który mnie oczekiwał, wciśnięty w szparę drzwi.

s „A propos ostatniego spięcia W – K. Jak wystrzeliła złość. \ K. byłby go pobił!

Oni już wiedzą, że on ich widział. To dlatego.

Już wiedzą, bo im powiedziałem. Powiedziałem, że pan mi powiedział, że Wacław panu powiedział – że przypadkowo zobaczył to na wyspie. Ze ujrzał ich (nie mnie)

spacerując po ścieżce, przypadkiem.

Jak łatwo się domyślić, roześmieli się tj. roześmieli się wspólnie, bo powiedziałem obojgu naraz, a oni, będąc razem, musieli się roześmiać… bo razem i do tego wobec mnie! Teraz już są ZAFIKSOWANI jako roześmiani dręczyciele W. To znaczy o tyle, o ile są razem, w parze, jako para – bo pan widział przecie przy kolacji, ona, jako ona tylko, tj. pojedynczo, pozostaje wierna narzeczonemu swemu. Ale we dwoje śmieją się z niego.

A teraz NÓŻ:

Ten nóż stwarza związek S (Siemian) – S l (Skuziak).

Z czego dalej: (SS1) – W. Poprzez A, poprzez zamordowanie Amelii.

Co za chemia! Jak wszystko się łączy! To jeszcze niewyraźne połączenia, ale już widać, że istnieje SKŁONNOŚĆ w tym kierunku… I pomyśleć, że ja nie wiedziałem co zrobić z tym Skuziakiem – a tu teraz on sam włazi tym NOŻEM. Ale ostrożnie.

Żeby nie spłoszyć! Nie trzeba forsować… nie trzeba narzucać się, płyńmy z prądem jakby nigdy nic, a tylko wyzyskując każdą sposobność żeby przybliżyć się do naszego celu.

Trzeba wspóldziałać w Hipa akcji podziemnej. Nie zdra-108 dzając, że nasza akcja podziemna jest inna. Niech pan zachowuje się, jakby pan tkwił, w walce narodowej, w AK, w dylemacie Polska-Niemcy, jakby o to chodziło… gdy naprawdę nam chodzi aby HEŃKA Z KAROLEM Ale tego nie można objawiać. Tego nie trzeba zdradzić przed nikim. O tym ani mru-mru. Nikomu. Nawet do siebie. Nie trzeba tego podsuwać – proponować. Cicho!

Niech samo robi…

Potrzeba odwagi i uporu, bo musimy po cichu upierać się przy swoim choćby to wyglądało na lubieżne świństwo. Świństwo przestanie być świństwem, jeśli przy nim się uprzemy! Musimy przeć naprzód, bo, jeśli pofolgujemy, świństwo nas zatopi. Niech pan nie daje się wytrącić – nie zdradza! Nie ma odwrotu.

Kłaniam się. Uszanowanie. Niech pan to spali".

„Niech pan to spali" – rozkazywał. Ale już zostało napisane. „CHODZI O TO ABY HEŃKA Z KAROLEM".:.

Do kogo to było skierowane? Do mnie? Czy do Niej, do natury? "'-• ~'- '

Ktoś zastukał do drzwi. •

– Proszę. Wszedł Wacław.

– Czy mogę z panem pomówić?

Ustąpiłem mu krzesła, na którym usiadł. Ja siadłem na łóżku.

– Bardzo przepraszam, wiem, że pan zmęczony. Ale właśnie przed chwilą przekonałem się, że nie będę mógł oka zmrużyć póki nie rozmówię się z panem.

Inaczej niż dotąd. Bardziej szczerze. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe.

Pan domyśla się o co chodzi. O… o to na wyspie.

– Niewiele mógłbym panu…

– Ja wiem. Wiem. Proszę darować że przerwałem. Wiem że pan nic nie wie. Ale chcę wiedzieć", co pan myśli. Nie mogę dać sobie rady z moimi myślami. Co pan o tym myśli? Co pan – myśli? – Ja? Cóż ja mogę myśleć? Ja tylko pokazałem to panu, uważając za swój obo…

– Oczywiście. Bardzo jestem zobowiązany. Nie wiem doprawdy, jak dziękować. Ale chciałbym poznać pański punkt widzenia. Może naprzód ja przedstawię mój punkt widzenia Według mnie to nic nie jest. To nic ważnego – bo znają się od dzieciństwa i… Więcej w tym głupoty niż… W tym wieku zresztą! Zapewne w latach poprzednich coś tam między nimi., było… może takie na pół dziecinne, wie pan, zaczepki i poufałości, i to przybrało nieco specyficzną formę -

26
{"b":"89429","o":1}