i, wracając do domu, gdy drzewa rozlewały się w plamy, zasnute nieokreślonością, której jedyną treścią był mrok, niosłem ze sobą moje postanowienie unieszkodliwienia go i wyrzucenia w sferę zwykłego obłędu. Ale cegła zabieliła się przy bramie – i zajrzałem – a tam już czekał na mnie nowy list.
„Glista! Pan to wie! Pan to zrozumiał! Pan to wtedy na pewno wyczuł, jak ja!
Ta glista to Wacław! Połączyli się na gliście. Połączą się na Wacławie. Depcząc Wacława.
Nie chcą ze sobą? Nie chcą? Zobaczy Pan, że z Wacława zrobimy dla nich wkrótce łóżko, w którym się sparzą.
Trzeba koniecznie wpakować w to Wacława, trzeba l) żeby on to zobaczył. D.c.n.
Dalszy ciąg nastąpi".
Zaniosłem list na górę, do mego pokoju, tam dopiero go przeczytałem.
Upakarzające, że jego zawartość tak była mi jasna – jakbym sam do siebie pisał.
Tak, Wacław miał być glistą wspólnie rozdeptaną, miał dostarczyć grzechu, uczynić ich grzesznymi, wtrącić w noc rozpalającą. Co właściwie, co stało na przeszkodzie, dlaczego oni NIE CHCIELI ze sobą? Ach, wiedziałem – ale nie wiedziałem – wiadome a nieuchwytne – jakby młodo wymykające się dorosłej myśli… ale w każdym razie była to jakaś wstrzemięźliwość, jakaś moralność, jakieś prawo, tak, zakaz wewnętrzny, któremu byli posłuszni… więc chyba nie mylił się Fryderyk sądząc że gdy we dwoje stratują Wacława, gdy staną się wyuzdani na Wacławie, to właśnie ich rozkrochmali! Gdy dla Wacława staną się kochankami… kochankami staną się dla siebie. A dla nas, już za starych, oto jedyna możliwość zbliżenia się do nich erotycznego… Wtrącić ich w tę zdradę!
Gdy znajdą się w niej razem z nami, nastąpi zmieszanie i zespolenie! Ja to rozumiałem! I wiedziałem też, że grzech ich nie oszpeci, przeciwnie, ta młodość i świeżość będą potężniejsze gdy staną się czarne, ściągnięte przejrzałymi rękami naszymi w zepsucie i złączone z nami. Tak! Ja to wiedziałem! Dość już młodości potulnej i zwyczajnie wdzięcznej – tu szło o wytworzenie innej młodości, tragicznie nami, starszymi, przenikniętej.
Entuzjazm. Czyżby mnie to nie entuzjazmowało? Ależ tak, ależ bez kwestii. Ja będący już poza pięknością, wykluczony z migotliwej sieci oczarowania – i nieczarujący, nie umiejący zjednać sobie, obojętny naturze… ha, jeszcze byłem zdolny do zachwytu, ale wiedziałem, że zachwyt mój już nigdy nie będzie zachwycający… więc uczestniczyłem w życiu jak zbity pies i pies parszywy…
Gdy jednak w tym wieku zdarzy się okazja otarcia się o kwitnienie, wejścia w młodość, choćby kosztem deprawacji i gdy okazuje się, że brzydota może być zużytkowana, wchłonięta przez piękność… Pokusa, unicestwiająca opory, wprost nie do odparcia! Entuzjazm, tak, szał nawet i dławiący – ale z drugiej strony…
Ale przecież!^ Ale jakżeż! Nie! Zbyt obłędne! Tego się nie robi! Zanadto własne – zanadto prywatne i odrębne – i bez prece4 Pornografia densów! I wejść na tę drogę demoniczną, osobną, z nim, z istotą, której się lękałem, ponieważ wyczuwałem ją jako krańcową, wiedziałem, że musi zaprowadzić za daleko!
I, niczym Mefistofeles, niszczyć Wacławowi miłość? Nie, fantazjo podła i głupia!
Nie dla mnie! Za nic! Więc co? Wycofać się, pójść do Hipolita, Wacława, zrobić z tego casus kliniczny, diabła przemienić w wariata, piekło w szpital… i już chciałem iść aby, jak szczypcami, ująć w karby to rozwydrzenie, które grasowało.
Grasowało? Gdzie? Co robił w tej chwili? To że on w tej chwili robi coś – o czym ja nie wiem – poderwało mnie jak sprężyna, wyszedłem na dwór, psy mnie obskoczyly – nikogo, tylko dom, z którego się wyłoniłem – zaistniał przede mną i stał obok, jak rzecz. Okna kuchenne oświetlone. Na pierwszym piętrze okno Siemiana (zapomniałem o nim). Ja przed domem, przewiercony naraz dystansem rozgwieżdżonego sklepienia i zgubiony wśród drzew. Zawahałem się, zachybotałem, a tam dalej była brama, przy niej cegła, i poszedłem do niej, jakbym spełniał obowiązek, poszedłem, a gdym już był blisko, rozejrzałem się… czy on się nie czai gdzieś w krzakach. Pod cegłą – nowy list. A to się rozpisał!
„Czy pan jasno rozumie dobrze? Ja już coś tam spenetrowałem.
1) ZAGADKA: dlaczego oni ze sobą nie?… Co? Pan wie? Ja wiem. To byłoby zbyt PEŁNE dla nich. Zbyt CAŁKOWITE.
NIEPEŁNOŚĆ – PEŁNIA, oto klucz! Boże wielki! Ty jesteś Pelnią! Ale to piękniejsze od Ciebie i ja Ciebie wyrzekam się niniejszym.
2) ZAGADKA: dlaczego do nas się garną? Dlaczego z nami flirtują?
Bo oni między sobą nami chcą. Nami. A także – Wacławem. Nami, panie Witoldzie, drogi mój, nami, nami. Oni muszą poprzez nas. Dlatego nas kokietują!
Widział pan kiedyś coś podobnego? Że my im jesteśmy po-98 trzebni do tego?
3) Pan wie, co jest groźne? Że ja jestem w pelni mego rozwoju duchowointelektualnego, a znajduję się w rękach lekkich, niecałkowitych, dopiero wzrastających. Boże! Oni jeszcze rosną! Oni lekko, lekko, powierzchownie wprowadzą mnie w coś, co ja będę musiał wyczerpać całkowicie myślowo i uczuciowo. Podadzą mi lekko-lekkomyślnie puchar, który będę musiał wychylić do ostatniej kropli…
Zawsze wiedziałem że co'ś takiego mnie czeka. Ja jestem Chrystus, rozpięty na 16-letnim krzyżu. Pa! Do zobaczenia na Golgocie. Pa!".
A to się rozpisał! Znów siedziałem przy lampie w pokoju na górze: zdradzić go?
Wydać? Lecz w takim razie i siebie musiałbym zdradzić i wydać!
I siebie!
Nie tylko jego było to wszystko. To było także moje. Z siebie zrobić wariata?
Zdradzić w sobie jedyną sposobność wejścia, wejścia… w co? W co? W co?! Co to było? Zawołano mnie z dołu na kolację. Gdy znalazłem się w tym codziennym układzie, jaki tworzyliśmy przy stole, wszystkie sprawy otaczające, wojna i Niemcy, wieś i kłopoty, powróciły i uderzyły we mnie… ale uderzyły jak z obcości jakiejś… i już nie były moimi.
Fryderyk też siedział tutaj, na swoim miejscu – i rozprawiał, jedząc pierożki z sera, o sytuacji na frontach. I kilkakrotnie zwrócił się do mnie, zapytując o zdanie.