– penitent dochodziliśmy do wspólnego wniosku, że księdzu niezwykle trudno jest żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Niektórzy sami, już w pierwszych słowach, utyskiwali na system, który zrobił z nich sterylne, urzędnicze roboty. Skarżyli się na przymusową samotność
– powód ich zgorzknienia, pijaństwa, materializmu i „skoków na boki”.
Nie do rzadkości, szczególnie wśród starszego duchowieństwa, należały również spowiedzi bardzo rutynowe i beznamiętne. Nie było w nich cienia nadziei na możliwość przemiany ani wiary w sens czy potrzebę nawrócenia. Ci ludzie przyzwyczaili się do swojego życia
– jego rozterek i obłudy, która mu towarzyszy. Według nich, po prostu tak musi być. Niektórym obcy jest jakikolwiek konflikt sumienia.
Wstają rano z ciepłego łóżka od kochanka lub kochanki; idą do kościoła i głoszą kazanie o czystości. Udzielają Komunii, choć jeszcze przed godziną tymi samymi rękami obmacywali ciało partnera (- ki). Gromią wiernych na spowiedzi za chleb z pasztetówką zjedzony na piątkowe śniadanie, a im samym odbija się wypita poprzedniego dnia „połówka”. Napominają młode dziewczęta na lekcjach religii, że pocałunek i przytulanie to grzechy nieczystości, aby po przyjściu na plebanię zonanizować się na wspomnienie ich krótkich spódniczek. Czytają na Mszy Ewangelię i mówią kazanie o konieczności ubóstwa, a po skończonym nabożeństwie „załatwiają” pogrzeb za 7, 8 „baniek”. Takie przykłady można mnożyć niemal bez końca! Znam je doskonale z własnych obserwacji i księżowskich spowiedzi. Są naprawdę na porządku dziennym. Czy można jednak winić za to wszystko samych kapłanów? Nic podobnego! To ustawodawcy kościelni zapomnieli, że ksiądz to też człowiek – musi od czasu do czasu trochę „spuścić z krzyża”; jest łasy na pieniądze jak większość ludzi, a samotność, którą mu „zafundował” kilkaset lat temu jakiś papież, najlepiej topi w szklaneczce gorzały.
Bywają oczywiście przegięcia samych plebanów. Mój kolega z branży – młody ksiądz jak ja, opowiedział mi kiedyś taką spowiedź. Jeden z szanowanych proboszczów (nazwiska oczywiście nie zdradził) wyznał mu na spowiedzi, że nakłonił swoją konkubinę do usunięcia ciąży i opłacił zabieg. Mirek był wówczas świeżo upieczonym wikarym i zszokowany nie na żarty zdębiał pod wpływem tego, co usłyszał. Zastanawiał się bardzo poważnie czy powinien udzielić rozgrzeszenia. Na to jego starszy brat w kapłaństwie obruszył się i oznajmił, iż on sam nie uważa by popełnił grzech ciężki. „Szkoda było dzieciaka, ale to był dopiero drugi miesiąc… no wie ksiądz… embrion… Przecież nie będziemy słuchali wszystkiego co nam wciska papież i biskupi. A co, miałem dziewczynie życie zawiązać…?!” – spuentował.
Osobiście nie spotkałem się z takim przypadkiem, ale słyszałem od innych księży, że niektórzy duchowni nie spowiadają się częściej, jak co kilkanaście lat albo wcale. Znam też przypadek, kiedy kapłan odmówił spowiedzi na łożu śmierci. Wiąże się to ściśle z (moim zdaniem) ciągle narastającym problemem, jakim są księża… niewierzących. Naturalnie nie sposób zgłębić tajników ludzkiego serca, ale jestem przekonany, iż wielu duszpasterzy – ateistów sam spotkałem na mojej drodze kapłaństwa. Są to typowi urzędnicy – „kasiarze”; względnie nawet poprawni, rzetelni pracownicy (często służbiści) pracujący w firmie „Kościół Katolicki” Sp. z o.o.
Nie brakuje oczywiście także zupełnych „olewusów”, którzy wiarę i powołanie (jeśli je kiedykolwiek mieli) zamienili na dobry interes. Ci bez oporów korzystają z „dobrodziejstw” celibatu – prowadzą hulaszczy tryb życia; zmieniają kochanki jeszcze częściej niż samochody i śmieją się tak ze ślubów które złożyli, jak i z tych, którzy włożyli na nich ręce w akcie uświęcenia. Zazwyczaj właśnie oni przysparzają biskupom najwięcej kłopotów i podważają „dobre imię Kościoła”. Ich szefowie mają na nich wypróbowany sposób – przeniesienie na inną parafię, jeśli sprawy zajdą za daleko. Nie znam takiego przypadku, żeby kapłan za rozwiązłe życie – nawet dowiedzione i powszechnie gorszące – otrzymał większą karę. Może właśnie w tym wyraża się wielka mądrość władzy duchownej, która nie karze za zachowania będące konsekwencjami własnych dogmatów i ustaw? W każdym razie playboye w sutannach nie mają zazwyczaj większych oporów przed zmianą środowiska. Zbiega się to przecież często z ujawnieniem ich romansu albo przekrętu „na kasie”. Chętnie wówczas opuszczają „spalony” teren i na nowej „Ziemi obiecanej” w „Żarze młodości” rozpoczynają swoją „Modę na sukces”. Zapewniam – niektórzy księża to takie „koguty”, że Casanovą z Don Juanem chowają się pod habit Rasputina. Potrafią utrzymywać przy sobie kilka kochanek jednocześnie i żadna, nie narzeka, a że to musi kosztować – ktoś musi też za to płacić. Tu głęboki ukłon w waszą stronę, Drodzy Parafianie!
Nie zawsze, ale dość często takie postawy kapłanów mają swoje źródło w ich braku wiary. Daję głowę, że ogromna większość tych ludzi straciła ją dopiero wtedy, gdy „czcigodna matka Kościół” wzięła ich pod swoje opiekuńcze skrzydła, często już w seminarium. Zobaczyli nagą prawdę o „matce” i autentycznie się zgorszyli. Rozczarowali się będąc u samego źródła i to jest w tym wszystkim najgorsze. Tacy kapłani są o wiele bardziej zasklepieni w swojej niewierze od ludzi świeckich. Gdyby nie Pan Bóg, który jest Wszechmogący – można by powiedzieć, że są to zupełnie beznadziejne przypadki. Podobnie jak wędrowiec – zaczerpnąwszy brudnej wody u źródeł rzeki nie chce już dalej podążać jej biegiem, ale idzie inną drogą – tak i oni wybierają swój własny sposób na życie. Urządzają się po swojemu w świecie, w którym przyszło im żyć.
A z czego się spowiadają? Księżowskie spowiedzi są zadziwiająco podobne do siebie, a konkretne grzechy wynikają przeważnie z charakteru ich pracy i sposobu życia. Każda kapłańska spowiedź sprowadza się przeważnie, jak już wspomniałem, do grzechów nieczystości. Na czoło wybija się zwłaszcza niespotykana wśród innych ludzi wyobraźnia seksualna (wiem to z autopsji), przybierająca nawet formy obsesji. Niektórzy z tych „marzycieli” żyją naprawdę bez żadnych kontaktów seksualnych, najczęściej ze strachu przed konsekwencjami. Nauczyli się za to zupełnie innego rodzaju seksu – „w myślach”. Wystarczy im „wykochanie” ładnej dziewczyny (chłopca) wzrokiem – wymyślona pozycja, kontakt i… spełnienie z… własną prawicą w samotności klozetu. Inne „ofiary” celibatu „idą na całość”, wybierając „bramkę” wolności i nieskrępowanej miłości. Nasłuchałem się od nich różnych „harlekinów” i historii z pogranicza haevy metal porno.
Generalnie jednak najczęściej wyznawanym kapłańskim grzechem (jeśli uznamy to, wzorem Kościoła, za grzech) jest onanizm. Niemal równie częste są zaniedbania w odmawianiu brewiarza co – w doktrynie katolickiej – jest grzechem śmiertelnym kapłana.
Moim największym odczuciem podczas spowiadania księży było solidarne współczucie dla wielu wspaniałych mężczyzn, którzy kiedyś stanowili być może wspaniały materiał na przykładnych mężów, ojców i apostołów Chrystusa. Niestety, w Kościele poddani zostali serii nieludzkich doświadczeń – praniu mózgów oraz duchowej i praktycznej kastracji (na szczęście nie fizycznej). Robienie z normalnych facetów sterylnych eunuchów, wyraźnie nie udaje się Kościołowi, ale niekwestionowanym sukcesem katolickiej doktryny jest skuteczne wypaczanie kapłańskich sumień. O konsekwencjach działania takich zwichniętych, zranionych charakterów nie muszę już chyba więcej pisać.
Wspomniałem wcześniej o moim minionym kapłańskim zwyczaju nadawania pokuty w postaci dobrego uczynku, np. dla osoby którą się uraziło, dotknęło czy skrzywdziło w jakikolwiek sposób. Może nie było to zbyt mądre teologicznie, ale w praktyce zrobiło dużo dobrego. W zasadzie dobro uczynione drugiemu człowiekowi nie może być pokutą, czyli jakby za «karę». Jakie wobec tego nadawać pokuty!? Zawsze był to dla mnie dość poważny dylemat. Moim zdaniem generalnie powinno wystarczyć naprawienie wyrządzonego zła, przeprosiny i jakaś, najwłaściwsza w danej sytuacji, forma zadośćuczynienia. Kościół jednak, a przede wszystkim wielu ludzi, oczekuje czegoś więcej – „pokuty” – bardziej dla świętego spokoju i poczucia dobrze spełnionego obowiązku, niż z potrzeby serca. Kapłani wychodzą na przeciw temu oczekiwaniu i namiętnie nakładają na swych penitentów pokuty w postaci – litanii, różańca, „zdrowasiek” czy też innych modlitw – pojedynczo lub w liczbie mnogiej. To już jest zdrowe przegięcie. Taką praktykę uważam za szkodliwą i nie na miejscu. Sam nigdy tego nie robiłem. Modlitwa jest spotkaniem z Bogiem; zwróceniem się do Niego z wdzięcznością i oddaniem dziecka. Jest to spotkanie w szczęściu oraz bliskości stworzenia ze swoim Stwórcą. Nie może więc być zadośćuczynieniem i karą za popełnione grzechy!!!
Pora zastanowić się teraz nad pytaniem zadanym na wstępie tego rozdziału – czy spowiedź uszna w konfesjonale jest dobrym rozwiązaniem, czy też można by znaleźć lepsze? Podchodząc pragmatycznie do sprawy – zważywszy na to ilu ludzi unika spowiedzi ze względu na jej obecny charakter – należałoby na ostatnie pytanie odpowiedzieć twierdząco: tak, trzeba poszukać innego rozwiązania. Z drugiej jednak strony indywidualna pokuta zapewnia indywidualne podejście do każdego penitenta, daje kapłanowi możliwość wejścia w maleńki świat drugiego człowieka, a co za tym idzie – właściwego pouczenia go, wyprostowania jego ścieżek. Nie zapewni tego wizyta u najlepszego nawet psychologa. Niestety, księża na ogół nie wykorzystują tej wspaniałej szansy, jaką daje niepowtarzalny kontakt ze zbłąkaną owieczką, pod patronatem Najlepszego Pasterza i ochroną świętej tajemnicy. Co gorsza, spowiedź jest dla spowiadających nierzadką okazją do uskuteczniania ich podbojów sercowych i innych ubolewania godnych praktyk. Te fakty, jak również powszechny niemal „tumiwisizm” spowiedników jest zrozumiałym powodem zgorszenia wiernych i przynosi skutki odwrotne do zamierzonych.
Wydaje się, iż można by pogodzić te wszystkie „za” i „przeciw” wybierając rozwiązanie salomonowe – pośrednie. Jest to moje rozwiązanie autorskie i w razie wprowadzenia liczę po cichu – jeśli nie na tantiemy, to przynajmniej na skromne popiersie w Bazylice Świętego Piotra. Umyśliłem sobie, że najlepiej byłoby zastąpić obecną spowiedź powszechnym, wspólnotowym wyznaniem grzechów w czasie Mszy Świętej. Ktoś powie, że to nic nowego i będzie miał rację, z jednym wszelako zastrzeżeniem – obecna spowiedź powszechna w Kościele Katolickim gładzi tylko grzechy lekkie; śmiertelne winy wymagają bezwzględnego pokajania przed księdzem. Taka innowacja nie byłaby niczym nowym, ponieważ funkcjonuje od wieków z dużym powodzeniem w kościołach protestanckich. Na dobrą sprawę, nie wiadomo do końca jaką koncepcję miał na myśli Jezus nakazując apostołom odpuszczanie grzechów – indywidualne, czy też wspólnotowe rozgrzeszenie. Za tym ostatnim przemawiają zaś wyraźnie inne wypowiedzi Zbawiciela, Który wielokrotnie podkreślał wyższość gremialnego zwracania się do Ojca [11] . A także cały Stary Testament, ze swoją ideą pokuty i odpowiedzialności zbiorowej. Każdy świadomy Chrześcijanin (i nie tylko) doskonale wie i rozumie (a katechizm tego uczy), iż grzechy wyznaje się i tak tylko samemu Bogu i „tylko On jest władny przebaczyć i rozgrzeszyć każdą winę człowieka” – co wielokrotnie podkreśla Biblia [12] . Kapłan nie może nawet występować w charakterze adwokata – bo ani to sąd, ani kolegium. Samo zwierzanie się ze swoich grzechów w obecności słabego, grzesznego człowieka – jakim jest każdy ksiądz – jest żenujące i bezcelowe. Często przecież dzieje się tak, że jeśli jeden spowiednik nie udzieli rozgrzeszenia, idzie się do innego „łagodniejszego”, który nie ma takich skrupułów albo jest znajomy i… wszystko jest O.K.