Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tacy ludzie rządzą dzisiaj Kościołem i tak dzisiaj wygląda Kościół. Wróćmy jednak do Sakramentu Pokuty.

Poza bezsprzecznie największą grupą tych, którzy nie przykładają większej wagi do spowiedzi, jest też dość liczna grupa systematycznie korzystających z tego sakramentu. Są to na ogół praktykujący i zadeklarowani Katolicy. Starają się być – w zgodzie z sumieniem – wierni zasadom własnej wiary i w miarę gorliwi. Spowiadają się co dwa, trzy miesiące, a niektórzy „odprawiają” co miesiąc tzw. pierwsze piątki. Ci najbardziej cierpią na „luzackim” podejściu wielu kapłanów do spowiedzi. Ich dobra wola i gorliwość stają w konfrontacji z rutyną i zgorzknieniem spowiedników. Tylko nieliczni spotykają zaangażowanych, odpowiedzialnych, ideowych – którzy na serio traktują konfesjonał. Pół biedy jest wówczas, kiedy ksiądz „dostosowuje” się do penitentów – jeśli słyszy dojrzałą spowiedź traktuje ją w sposób dojrzały. Starsi kapłani, niechętni nowym trendom w Kościele (oazom, ruchom religijnym, urozmaiconej liturgii i muzyce sakralnej) zwykle więcej czasu spędzają „za kratkami”. Jeden z nich przekazał mi kiedyś bardzo dosadnie starą księżowską maksymę: „ksiądz jest od spowiadania – jak dupa od srania…”

Pouczenia spowiedników, jeśli takowe są, spotykają się z bardzo różnym przyjęciem ze strony wiernych – od infantylnego do bardzo dojrzałego. Infantylna bywa młodzież, „spędzana” przez swoich katechetów na okresowe spowiedzi do świątyń. Niektórzy z nich traktują parę chwil przy konfesjonale jak dobrą zabawę i ciekawostkę. Infantylni bywają także dorośli, którzy całą swoją edukację religijną „opękali” w kilka dni nauk przed I Komunią i Bierzmowaniem. Nierzadko słyszy się „wyznanie grzechów” szacownego 40, 50 – cio latka, „…Mamusi nie słuchałem. Paciorka nie mówiłem. W piątek zjadłem serdelka. Więcej grzechów nie pamiętam…”. Spowiedź żywcem przeniesiona z dzieciństwa i nie mająca nic wspólnego z autentyczną pokutą! Gdzie tu widać dojrzały rachunek sumienia?! Bez uprzedniej głębokiej auto – refleksji, dotarcia do korzeni własnego,ja” – jako dziecka Bożego – spowiedź jest tylko niepotrzebną stratą czasu. Ludzie są na ogół zupełnie tego nie świadomi i to ich generalnie usprawiedliwia. Dojrzałego rachunku sumienia, tak samo jak dojrzałej wiary, powinni nauczyć ich księża.

W swojej praktyce spowiadania stykałem się również z penitentami, którzy powrócili na łono Kościoła po wielu latach pozostawania poza nim. Takie nawrócenia zdarzały się z wielu powodów.

Zdumiewające – jak wielki wpływ, w odstępstwach i powrotach ludzi do praktyk religijnych, mają postawy kapłanów. Zło lub dobro – doznane od jakiegoś księdza ma wręcz znaczenie decydujące. Wierni szczególnie boleśnie odbierają pazerność i nietakt przy okazji pobierania opłat za pogrzeby oraz różne przejawy chamstwa. Dziesięć lat „na łonie” Kościoła (od wstąpienia do seminarium) przekonały mnie, że od księży najczęściej oczekuje się – poza posługami duszpasterskimi oraz pomocą w rozterkach duchowych – zrozumienia, uczciwości, kultury i zwykłego, ludzkiego ciepła. Widać to wyraźnie właśnie podczas spowiedzi. Jest w tych wszystkich oczekiwaniach dużo podświadomego szukania wzorca, autorytetu; przekonania samego sobie, że jednak można żyć „po Bożemu” i warto się starać.

Spowiadałem ludzi, którzy od 10, 20 – tu lat nie byli w Kościele, nie mówiąc o spowiedzi. Do kratek konfesjonału przywodzi ich na ogół: inna osoba, refleksja nad przemijaniem (często śmierć kogoś najbliższego), przeżyta ciężka choroba, życiowa bezradność, lektura Biblii itp.

Dokładnie te same powody, może poza ostatnim, powodują (odwrotnie) odstępstwa od Boga. Kwestią otwartą i indywidualną jest czy odejście lub powrót do Kościoła równa się odejściu lub powrotowi do autentycznej wiary. Z moich doświadczeń wynika, że nie jest to jednoznaczne. Wiary nie można mierzyć wypchanymi nogawkami w kolanach ani liczbą odklepanych „zdrowasiek”.

Bywają naturalnie Katolicy bardzo dojrzale traktujący Sakrament Pokuty i nauki spowiedników; mający prawidłowo wyprofilowane sumienia i zdrowe podejście do kapłanów. Ci najwięcej korzystają ze spowiedzi. Czasami potrafią zawstydzić samych księży i „wyprostować” ich postawy.

Prawdziwym „przekleństwem” dla spowiedników są jednak ludzie o przeczulonych, nadwrażliwych sumieniach. Prym wiodą wśród nich członkinie kółek różańcowych i aktywistki Radia Maryja. Spowiadają się dosłownie ze wszystkiego, że np. „powąchały w piątek salceson”; „…23 razy powiedziały brzydkie słowo «kurcze»; „56 razy źle o kimś pomyślały”; a „raz nawet pomyliły się w różańcu…” itp.

Mnie osobiście najbardziej wpieniały zwierzenia skrajnego odłamu powyższego ugrupowania. To były dopiero dewoty! Przychodziły do spowiedzi po to tylko, żeby… „błysnąć” przed księdzem (a nuż zapamięta!). Taka spowiedź wyglądała mniej więcej tak:

„No…hmm…do kościoła chodzę codziennie. Nie byłam tylko w zeszłą środę, ale bardzo bolała mnie noga, bo ja właściwie w ogóle nie chodzę, ale do kościoła – a jakże! Różaniec odmawiam systematycznie, raz tylko miałam „rozproszenie” w czasie odmawiania. Poza tym – ze wszystkimi żyję w zgodzie; daję ofiary na Kościół. Więcej grzechów nie pamiętam…”

Tak wyglądają autentyczne spowiedzi i wcale nie należą do rzadkości (także z uwagi na ich częstotliwość – mniej więcej raz na trzy dni!).

Za to najmłodsze pociechy spowiadają się fantastycznie. Są zwykle bardzo przejęte i skupione. Z wielkim namaszczeniem deklamują swoje grzechy, wpatrując się w kratki konfesjonału okrągłymi oczkami. Starałem się często je wyluzować, gdyż niektóre bywały nie na żarty znerwicowane. Zwłaszcza pierwsza pokuta przed I Komunią bywa dla wielu berbeciów prawdziwym horrorem. Słowa więzną im w gardle, grzechy się plączą, w popłochu zerkają na ściągi i co najmniej połowa ma wtedy biegunkę. Miałem parę takich przypadków, kiedy dziecko zrywało się nagle z klęczek i z płaczem wybiegało z kościoła bo… „popuściło”.

Jeden z I – szych „komunistów” był taki zawzięty, że „zerżnął” się w spodenki i dalej bohatersko kontynuował spowiedź. Jakżeby miał przerwać pierwszy sakrament w swoim życiu! Gdy, zafrapowany przykrym zapachem, spojrzałem na niego przez kratki – zobaczyłem tak wielką determinację w oczach malca, iż nie odważyłem się interweniować w jakikolwiek sposób. Dotrwałem jakoś do końca, zaprowadziłem go do drewnianej budki nieopodal świątyni, dałem rolkę papieru i kazałem po wszystkim iść do domu. „Nie martw się mocarzu…” – klepnąłem go po ramieniu – „…prawie każdemu to się zdarza”. To niewinne kłamstwo wywołało wreszcie cień uśmiechu na jego zawstydzonej buzi.

A z czego spowiadają się księża? Jak wyglądają ich spowiedzi??? Są z pewnością bardziej profesjonalne i rzeczowe. Dotyczą w 90% sfery seksualnej, bo trudno żeby „głodny” nie myślał o chlebie albo nie próbował go sobie w jakiś sposób zorganizować. Księżowskie spowiedzi bywają również nierzadko głębokie i refleksyjne. Szary zjadacz chleba zwykł patrzeć na kapłanów jak na ludzi wielkiej wiary, idących przez życie pod rękę z Panem Bogiem. Tymczasem wielu księży podczas spowiedzi odkrywa i ujawnia swoje wielkie wątpliwości, a niekiedy zupełny brak łączności z Bogiem. Zwątpieniem napawa ich zwłaszcza sens własnego posłannictwa. Ich życie to przecież ciągła gra, udawanie, pozory. Głoszą homilie, kazania i nauki sprzeczne z osobistymi przekonaniami. Przytaczają argumenty „naczalstwa”, z których w głębi serca sami się śmieją.

Bardzo wielu przywyka do roli bezwolnej „tuby” głoszącej „nieomylną prawdę objawioną Kościoła”. Jakikolwiek sprzeciw kapłana wobec watykańskiej doktryny jest traktowany przez jego przełożonych z największą surowością. Tu dopiero wchodzą w grę prawdziwe kary kanoniczne tzn. te niosące za sobą realne sankcje, które sprowadzają się do pozbawienia części albo całości wynagrodzenia za posługi duszpasterskie. Drastyczne przypadki załatwia się ekskomuniką tj. całkowitym wykluczeniem z Kościoła. Jako kleryk i ksiądz słyszałem kilkakrotnie o przypadkach suspendowania kapłanów tj. pozbawienia ich możliwości wykonywania zawodu za przewinienia typu: publiczne poddanie w wątpliwość nieomylności papieża; pokpiwanie z dogmatów, encyklik lub innych form nauczania papieskiego; krytykowanie posunięć biskupa diecezjalnego, prymasa itp. Kary za niesubordynację i krytykę doktryny (choćby w dobrej wierze), nijak się mają do rutynowych upomnień za konkubinat, zgwałcenie dziecka, złupienie parafii itd. W takich i podobnych przypadkach najcięższą karą dla duchownego jest zmiana placówki.

W Łodzi, za panowania biskupa Rozwadowskiego, o mały włos nie stracił pracy ksiądz „odszczepieniec”, który namawiał rodziców do stosowania prezerwatyw. Miało to miejsce podczas kolędy. Młody kapłan, rodem z „zabitej dechami wsi” był z usposobienia niedbały o konwenanse i bardzo bezpośredni. Na parafii w mieście czuł się nie najlepiej. Słownictwo i ogładę, jak przystało na lokalnego patriotę, zachował był z domu rodzinnego. Kiedy wszedł do kolejnego mieszkania, a raczej paru brudnych klitek wypełnionych wrzaskiem szóstki rozkrzyczanych dzieciaków, jak zwykle w takim przypadku ogarnęło go współczucie. Ojciec rodziny – narobiony, przygarbiony z rękami do kolan i wychudzona, zmęczona życiem matka, tłumaczyli się ze spuszczonymi głowami, że nie mają na „ofiarę”, a „parę groszy” wstydzą się dać. Wzruszyli tym do reszty poczciwego „chłopo – księżulę”. Sięgnął głęboko do teczki z pieniędzmi, wyjął garść papierów i powiedział: „Mata tu na jedzenie i cukierki dla dziecioków…a za resztę kupta se kondonów…”. Nie zawsze dobre chęci popłacają. Prawomyślne ludziska „nie poczuły blusa”; wykazały się niezwykłą lojalnością wobec władzy duchownej i zakablowały młodego duszpasterza, pełnego szczerych intencji. „W nagrodę” został pozbawiony na ładnych parę lat środków do życia.

Wracając do kapłańskich spowiedzi – trzeba przyznać, że mniej więcej połowa z nich ma znamię otwartego i odpowiedzialnego stanięcia przed Bogiem. Siłą rzeczy są one „profesjonalne” i rzeczowe. Księża, jak nikt inny, zdają sobie sprawę ze znaczenia „warunków dobrej spowiedzi”; znają pełną interpretację przykazań. Mają po prostu nieporównywalnie większą świadomość religijną. Ci, którzy zachowali jeszcze Boga w sercu, idą do spowiedzi ze szczerymi intencjami, ale na ogół bez większego entuzjazmu. Cóż, trudno wymagać od nich spektakularnych nawróceń, skoro przez lata są nieprzerwanie „sługami Stołu Pańskiego”, „powiernikami Słowa Bożego” i „szafarzami łask wszelkich”. Z czego i po co się nawracać? Większość parafian utwierdza swoich kapłanów w głębokim przeświadczeniu co do ich wyjątkowości, nieomylności lub wręcz świętości. Zwłaszcza niektóre starsze „kobiety Kościoła” potrafią tak namiętnie nadskakiwać swoim „księżykom”, wmawiając im przy tym wszystkie zalety świata, iż ci stają się niemal bezwolni, a przede wszystkim bezkrytyczni względem samych siebie. Oczywiste jest to, że człowiek łatwiej i szybciej akceptuje i przyjmuje za swoje – opinie przychylne sobie. To przecież oni są namaszczeni świętymi olejami i posłani po to, żeby nawracać grzeszników. Jakże łatwo w takiej sytuacji zapomnieć o własnej grzeszności i potrzebie nawrócenia. Mimo to jednak wielu księży stara się raz na jakiś czas stanąć w prawdzie przed Bogiem i samym sobą. Nie spowiadają się częściej niż inni śmiertelnicy (czasami nawet raz na kilka lat!), ale ich spowiedzi wyglądają zupełnie inaczej. Przebija w nich wyraźnie wielki ciężar, jarzmo „garbu” kapłaństwa. Człowiek żyjący jak Pan Bóg przykazał – w małżeństwie i na łonie rodziny – ma o wiele większe szansę na uczciwe życie, a po moralnym upadku – na autentyczną przemianę. Weźmy na przykład zdradę małżeńską, grzech wynikający najczęściej z pożądania. Mąż porzucający kochankę ma przeważnie szansę powrotu do swojej żony oraz naprawienia krzywd, które wyrządził swoim najbliższym. Jego pożądanie, mające swoje źródło w naturalnej potrzebie miłości i bliskości z kobietą, będzie mogło na nowo realizować się w kontaktach z żoną. A co ma zrobić ksiądz, który postanowił zerwać ze swoją kochanką; do kogo ma wrócić? Gdzie i z kim spełniać się jako mężczyzna? Wyznając grzech nieczystości i życia w nieformalnym związku – ksiądz ma świadomość, iż prędzej czy później ulegnie naturalnemu popędowi i powróci na drogę występku. Najczęściej jednak kapłani po takich spowiedziach nie mają zamiaru rozstawać się z konkubinami, tłumacząc sobie często, że popycha ich do tego natura. Dla świętego spokoju wyznają grzech, w który sami do końca nie wierzą. Ważność spowiedzi domaga się jednak spełnienia wszystkich jej warunków, a więc również «postanowienia poprawy» czyli zerwania z grzechem. Pokutnik wie o tym doskonale, ale co bidok ma zrobić – z naturą nie wygra! Całą odpowiedzialnością obarcza „przeklęty” celibat i ma nadzieję, że Pan Bóg go nie ustanowił, a nawet Jest mu zdecydowanie przeciwny. Z całą pewnością tak jest i trudno odmówić słuszności takiemu rozumowaniu. Księża dobrze kombinują, ale w głębi swoich serc i sumień czują ciągły niedosyt. Przeżywają wieczne rozdarcie, bo nie żyją ani w formalnych związkach, ani też w zgodzie z tym co głoszą i jak ich postrzegają ludzie. Życie w ciągłym rozdwojeniu i zakłamaniu nie sprzyja pracy kapłana, a na pewno nie wpływa pozytywnie na jego osobistą duchowość. Niemoc wobec ograniczeń systemu, takich właśnie jak celibat, rodzi w konsekwencji niemoc w pracy nad sobą i przekreśla możliwość nawrócenia. To właśnie miałem na myśli mówiąc o braku entuzjazmu w kapłańskich spowiedziach. Jak można robić coś z przekonaniem, z nadzieją na powodzenie, gdy wszystko z góry skazane jest na niepowodzenie?! Bardzo wielu spośród księży, których spowiadałem próbowało (z różnym skutkiem) szczerze wyznać swoje grzechy. Wyczuwałem u nich szczere pragnienie oczyszczenia, ale nierzadko ja – spowiednik i on

26
{"b":"89366","o":1}