Z historycznych zapisków i sygnałów, które sam odbierałem wynika, że w konfesjonałach molestowane były i są nie tylko kobiety, ale także mężczyźni (np. spowiadający się ze swoich praktyk homoseksualnych) zakonnice i dzieci.
Konfesjonał daje niepowtarzalną okazję do flirtów i podrywu. Jedną i drugą stronę obowiązuje tajemnica spowiedzi, a z nią nie ma żartów. Wyznawanie najbardziej wstydliwych, delikatnych szczegółów ze swojego życia; intymne zwierzenia w warunkach fizycznej bliskości
– to wszystko działa nadzwyczaj pobudliwie na (bądź, co bądź) „wygłodniałą” seksu świadomość duchownych.
Kościół od początku starał się ograniczać te „godne ubolewania praktyki” przez sankcje prawne nakładane na „świntuszących” księży. Ewentualne, bardzo rzadkie kary, miały jednak zawsze charakter wewnątrz – kościelny, aby sprawie nie nadawać rozgłosu. We współczesnym Kodeksie Prawa Kanonicznego jest przewidziana kara dla kapłana „który w akcie spowiedzi albo z okazji lub pod jej pretekstem nakłania penitenta do grzechu przeciw Szóstemu Przykazaniu Dekalogu” [5] . Karą tą może być zakaz odprawiania Mszy Świętych, spowiadania, głoszenia kazań itp; a zatem ukarany ksiądz ma wówczas mniej pracy i więcej czasu na „balety”.
Tylko w bardzo skrajnych przypadkach, tzn. kiedy sprawa staje się bardzo głośna dla pospólstwa, prawodawca przewiduje wydalenie ze stanu duchownego. W praktyce jest to prawie niemożliwe, gdyż zazwyczaj Kościół do końca „idzie w zaparte”. Podobnie rzecz się ma w przypadku księży, którzy: usiłują zawrzeć małżeństwo [6] , żyją w konkubinacie, gwałcą – dorosłych, dzieci, zakonnice itp. Są oni karani tylko wówczas, gdy ich grzechy staną się „publiczne” i wywołują powszechne zgorszenie [7] .
Nawiasem mówiąc – cały system panujący w Kościele nastawiony jest na robienie dobrego wrażenia i zręczny kamuflaż. Świadczy o tym zręczna konstrukcja Prawa Kanonicznego, np: „Za tajne przekroczenie nie należy nigdy nakładać pokuty publicznej” [8] .
W poprzednim prawodawstwie Kościoła zawarta była sankcja ekskomuniki dla kapłana udzielającego rozgrzeszenia kobiecie, z którą współżył. Udzielone rozgrzeszenie było poza tym nieważne. Ekskomunika to praktyczne wydalenie z Kościoła, łącznie z zakazem przyjmowania Komunii. W przypadku księży sprowadzało się to do niemożności pełnienia swoich funkcji, a tym samym utraty źródła utrzymania. Była to bardzo ciężka kara – od dawien dawna… niestosowana.
Do przeszłości należy również obowiązek donoszenia na molestującego spowiednika. Praktycznie jednak nigdy nie było takich denuncjacji, a wyjątkowo nieliczne – szybko upadały przed kościelnymi sądami. Jedynym świadkiem był bowiem sam molestowany. Poza tym kobiety (bo o nie najczęściej chodziło) bały się posądzenia o niemoralne prowadzenie, gdyż nakłaniane do współżycia były na ogół te, które wyjawiały na spowiedzi swoje najbardziej intymne słabostki.
Dzisiaj stosuje się raczej środki zapobiegawcze. Przykładowo w Archidiecezji Łódzkiej.istnieje, uchwalony przez lokalny synod, zakaz spowiadania kobiet poza świątynią, np. na plebanii. Spowiednicy zapraszali bowiem nierzadko co urodziwsze „grzesznice” do siebie, aby w bardziej sprzyjających warunkach nakłaniać je do… bardziej „dogłębnego” przeżywania „wiary”. Księża generalnie śmieją się z takich zakazów, ale jeśli już ktoś jest wyjątkowym służbistą lub też boi się denuncjacji – zaprasza dziewczę na „rozmowę duchową”, a nie spowiedź. Cel pozostaje zawsze taki sam: najzwyklejsza samczo – samicza kopulacja. Pewna dziewczyna (która niestety uległa) opowiedziała mi podobną przygodę. Według relacji owieczki, która szukała autentycznego duchowego wsparcia, gościnny i troskliwy kapłan już na wstępie zaserwował jej kilka drinków na odwagę, przed „koniecznym otwarciem się…”
Ogromnym błędem byłoby sądzić, że wszyscy czy też większość kapłanów nakłania swoich penitentów w czasie spowiedzi do współżycia. Postępuje w ten sposób zapewne tylko niewielki procent. Niestety, molestowanie seksualne w konfesjonale to niezaprzeczalny fakt. Powód też jest oczywisty – przeklęty celibat, który (wbrew zamysłom kościelnych ustawodawców) zamiast uczynić z księży wy – sterylizowane barany, popycha ich odwiecznym prawem natury ku ponętnym owieczkom. Znakomita większość spowiedników nie posuwa się jednak do wykorzystywania w tym celu konfesjonału. Siedzą za to posłusznie w „kiblu”, przyjmują wszelkie „odchody”, „podcierają Wasze grzeszne tyłki” i…chwała im za to!
Naturalną rzeczą, zwłaszcza u kapłanów z wieloletnim stażem, jest pewna rutyna i konfesyjne znużenie. Znałem takich, którzy mieli na widok „budy” odruch wymiotny. Jeden, pracujący obecnie w Łodzi kiedyś naprawdę wymiotował w czasie spowiedzi i to w pierwszym roku kapłaństwa, ale w jego przypadku chodziło o „oddecho – wstręt”. Był po prostu przewrażliwiony na punkcie wyziewów z ludzkich gardzieli.
Nagminną postawą jest tzw. olewanie konfesjonału, bo trudno inaczej nazwać np. wyspowiadanie dwustu penitentów w ciągu stu minut. Bywają tacy artyści, którym ręka chodzi na okrągło – albo żegnają, albo stukają. Ale takie podejście jest też w dużej mierze konsekwencją podejścia ludzi świeckich. Traktowanie przez nich spowiedzi jest nadzwyczaj zróżnicowane. Można tu wyodrębnić co najmniej kilka zasadniczych postaw.
Najczęściej jednak wierni nie przejmują się okolicznościowymi „sprawozdaniami” u miejscowego plebana. Nawiasem mówiąc – prawie zawsze wolą obcych. Spowiadają się na tyle rzadko i w tak błyskawicznym tempie, że z pewnością ważniejsza jest dla nich okresowa kontrola u stomatologa. Te drobne epizody w ich życiu – powtarzające się zwykle co rok, co kilka miesięcy lub okazjonalnie, np. z okazji pogrzebu bliskiej osoby – traktują jako zło konieczne, do „odbębnienia”. W takim traktowaniu Sakramentu Pokuty utwierdzają ich sami spowiednicy, którzy często sami popędzają swoich penitentów. W ten sposób koło się zamyka. Na usprawiedliwienie kapłanów trzeba lojalnie przyznać, iż gdyby chcieli „z sercem” podejść do wszystkich pokutników to, np. podczas rekolekcji wielkopostnych, fizycznie nie dali by rady wyspowiadać nawet połowy z nich. Większość ludzi idzie więc do spowiedzi przed świętami, żeby się dobrze poczuć – uspokoić sumienie – „że się było”. Rzadziej chodzi o autentyczne i głębokie pragnienie oczyszczenia, zerwania ze złem, rozpoczęcia nowego życia. Nie bez znaczenia jest tu również presja ze strony rodziny, a zwłaszcza rodziców względem dzieci. W małych środowiskach wiejskich o tym, że Józek Śmietana nie był u spowiedzi na Wielkanoc, a Jagna Boryny nie dostała rozgrzeszenia – wiedzą wszyscy, najpóźniej następnego dnia.
Dla mnie osobiście najbardziej bolesne i trudne do zaakceptowania jest to, co z naturalną ludzką potrzebą pokuty i przemiany uczyniły struktury Kościoła. Dla człowieka wierzącego oczywista jest zarówno jego grzeszność, jak też konieczność nawrócenia i walki z grzechem. Obecna praktyka spowiadania się przed Bożym Narodzeniem, a zwłaszcza Wielkanocą (obowiązek pod sankcją grzechu ciężkiego) i wyznaczanie w tym celu konkretnych dni, a nawet godzin – kłóci się z przesłaniem Pisma Świętego, które mówi wyraźnie, iż człowiek nie może zerwać ze złem siłą własnej woli czy też pragnienia. Konieczna jest tu interwencja Nadprzyrodzonej Łaski Bożej, a Duch Boży, jak czytamy w Biblii „tchnie kędy chce”.
Raczej trudno jest przewidzieć, że Jan Kowalski otrzyma Łaskę nawrócenia 3 kwietnia 1998 roku o godz. 15.30 – bo właśnie na ten czas jego proboszcz wyznaczył spowiedź wielkanocną dla mężczyzn. Tym bardziej niewiarygodne jest to, że jego córka Ania dostąpi podobnej Łaski i postanowi od 30 marca być lepsza, ponieważ w tym dniu otrzymała od siostry na religii „kartkę do spowiedzi”. Czy jawnogrzesznica wiedziała kiedy podejdzie do niej Jezus i odpuści jej wszystkie grzechy?! Czy Szaweł nawrócił się, bo Święty Piotr potwierdził mu na piśmie odbytą spowiedź?! Idźmy dalej! Czy ludzie idą do Nieba w nagrodę za ofiary składane w czasie kolędy?! Czy Jan Nowak ma iść do piekła za to, że nie zapłacił proboszczowi 25% od pomnika, który postawił swojej zmarłej żonie na cmentarzu?! Czy proboszcz ma być potępiony – bo zamiast odmówić obowiązkowy kawałek brewiarza, dłużej niż zwykle odwiedzał chorych w 1 – szy piątek?! Do czego zmierzam?
Wiary, odczuć religijnych czy też miłości do Boga nie da się zaszufladkować ani zamienić na świstek papieru; nie można jej kupić za pieniądze ani też nakazać!
Czy wiara, nadzieja lub miłość lubią przymus, kontrolę, rozgłos?! Wręcz przeciwnie – sprzeciwiają się wszelkim nakazom i wyznaczonym regułom, a mimo to, na tych Trzech Cnotach Boskich opiera się cały Majestat Boga i wszystkie Jego plany. Kościół w założeniach Jezusa nie miał być hurtownią sakramentów, bankiem danych, biurem nieruchomości, policją skarbową albo agencją świadczącą usługi – oprawę zewnętrzną ślubów, chrztów i pogrzebów! Posłanie Założyciela było jednoznaczne – „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” [9]
Naturalnie czasy się zmieniają i Kościołowi potrzebne są samochody, budynki, stacje radiowe czy telewizyjne, ale czy to ma być celem, czy też raczej środkiem do celu [10] . Zdecydowanie za dużo jest w Kościele instytucjonalizmu, planowania, polityki, wyrachowania. Spójrzcie na Glempa, Pieronka albo Muszyńskiego – wypowiadających się przy różnych okazjach w TV. Przecież to są doskonali politycy, mężowie stanu! A jak potrafią zręcznie grać na uczuciach ludzi! Przypatrzcie się ich wyreżyserowanej dyplomacji; posłuchajcie wyważonych komentarzy. Każdy z nich mógłby być z powodzeniem marszałkiem Sejmu albo ministrem spraw zagranicznych; tym bardziej, że ani nie są kształceni na duszpasterzy, ani nie są nimi z doświadczenia! To największe, najzdolniejsze, najbardziej lojalne seminaryjne „kujony” i „przydupasy”, wybrane przez swoich biskupów do „wyższych celów”. Ci ludzie, odgrodzeni od świata grubymi murami pałaców, kurii, pancernymi szybami mercedesów – nie tylko nie potrafią zrozumieć szarych ludzi – uwikłanych w,jakieś” rodziny, pracę, dzieci – ale obce są im nawet problemy ich własnych kapłanów pracujących w terenie.