Литмир - Электронная Библиотека
A
A

SPOTKANIE NA ZAMKU

1

I Wojska szły na zachód. Szesnastego kwietnia dywizje 2 armii sforsowały Nysę Łużycką, korpus pancerny nacierał w kierunku Drezna, a na wschód wlokły się tłumy jeńców. Wojna nie była jednak skończona. Pancerne dywizje SS stawiały rozpaczliwy opór, w sztabach Wehrmachtu myślano o kontruderzeniach, które powstrzymać by mogły ofensywę na Berlin, feldmarszałek Schórner przygotowywał natarcie na północ.

W niewielkim niemieckim miasteczku, położonym na zachód od Nysy, mieścił się sztab 2 armii Wojska Polskiego. Na rynku postawiono tablicę z drogowskazami: kierunek Drezno, kierunek Budziszyn. Ciężarówki mijały wrak niemieckiego „tygrysa" i sunęły nieco pod górę, krętą szosą wijącą się jak biała wstążka po szczytach wzgórz. Z okna domku położonego niedaleko drogi widać było tę szosę, miasteczko i linię lasów, w których jeszcze trwały walki.

Oficer w mundurze majora odwrócił się od okna i spojrzał na jeńca, którego właśnie przesłuchiwał. Przesłuchania ciągnęły się już wiele godzin, major był zmęczony, ale gdy zadawał pytania po niemiecku i odnajdywał w oczach jeńca zawsze to samo lękliwe zdziwienie, ogarniała go szczególna radość, jakiej w sztabie armii nikt chyba poza nim nie doznawał.

Oto po tylu latach noszenia niemieckiego munduru mógł być nareszcie sobą; nie grał, nie udawał, pozbył się dokuczliwej świadomości, że zdradzić go może byle gest, byle nieostrożne słowo.

Jeniec tkwił nieruchomo na krześle i oczekiwał na następne pytanie. Jeniec był oficerem w stopniu kapitana, nazywał się Broll i gdyby major wymienił nazwisko, które nosił był w armii niemieckiej, gdyby powiedział: Hans Kloss, okazałoby się niechybnie, że mają wspólnych znajomych, że już się gdzieś spotykali. Kapitan Broll pracował bowiem w Abwehrze i mógł dostarczyć informacji o ogromnym znaczeniu. Przesłuchanie wymagało więc uwagi i cierpliwości.

Tego samego zdania był na pewno siedzący przy biurku pułkownik; rozpiął mundur, ten kwiecień był niemal upalny, i ocierał pot z czoła.

– Powtórz pytanie – mruknął, zwracając się do majora.

– Pytani raz jeszcze – głos majora był twardy i ostry – gdzie Ring ukrył dokumenty?

Broll milczał. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Przejechał dłonią po nie ogolonych policzkach.

– Pan major mówi po niemiecku jak…

– Mówię – przerwał mu sucho. Zastanawiał się, czy ten Broll naprawdę nie wie, czy udaje. Jego odpowiedzi wydawały się szczere, mógł jednak grać. Major wiedział, że ci ludzie umieją grać. Broll orientował się przecież, jakie znaczenie dla polskiego kontrwywiadu mają dokumenty Ringa. Archiwum Abwehrstelle Breslau.

Major słyszał o nim w czasie swej służby wywiadowczej; pułkownik Ring (spotykali się kiedyś z panem pułkownikiem) zajmował się werbunkiem agentów na ziemiach polskich. Przygotowywał ludzi, którzy mieli pozostać, dobrze zakonspirowani czekać na rozkaz, na sygnał, by rozpocząć pracę. Kloss musiał zdobyć to archiwum…

– Przysięgam, że nie wiem – powtórzył Broll.

Major słuchał brzmienia głosu. Niemiec mówił spokojniej, wydawał się teraz pewniejszy siebie.

– Więc twierdzi pan, że z pułkownikiem Ringiem spotkaliście się po raz pierwszy w Bischofsfelde?

– Tak – powiedział Broll.

– Pan kłamie! – krzyknął. -Wstać! – podniósł jeszcze głos i poczuł na sobie uważny wzrok pułkownika. -W styczniu uczestniczył pan w odprawie oficerów służby wywiadowczej we Wrocławiu…

– Tak – szepnął Broll. – Skąd pan wie? – Teraz się znowu bał. -Ale…

– Gadać prawdę!

– Wtedy zamieniliśmy tylko parę słów. Obojętnych. Spotkałem go dopiero w Bischofsfelde, parę godzin przed przyjściem waszych wojsk. Miał własną obstawę…

– I wiózł archiwum?

– Tak. Dostarczyłem mu benzyny. Powiedział mi tylko, że archiwum ukryje gdzieś w pobliżu. Nie powiedział, gdzie.

– Domyśla się pan?

– Panie majorze – głos Brolla załamywał się na wysokich nutach. -Ja chcę mówić prawdę… Pan i tak dużo wie, a ja…

– Co jeszcze powiedział?

– Że zostawia kogoś, kto będzie pilnował – wydusił z siebie Niemiec.

– Gdzie się zatrzymał w Bischofsfelde?

– U swojego krewnego. Też Ringa. Aptekarza. To znaczy u jego rodziny, bo aptekarza powołano do wojska. Był tam ze dwie godziny…

Major zadał jeszcze kilka pytań. Broll powtarzał w kółko to samo; może istotnie nie wiedział? Ring był doświadczonym oficerem Abwehry. Po co miałby informować tego człowieka?

Pułkownik również doszedł do wniosku, że jeniec powiedział wszystko, co mu było wiadome. Gdy Brolla wyprowadzono, podsunął majorowi szklankę z herbatą. Herbata była zimna i zbyt słodka. Milczeli, żaden z nich nie chciał pierwszy powiedzieć tego, co im obu jednocześnie przyszło na myśl. Pułkownik wyciągnął spod stołu flaszkę i rozlał wódkę do kubków. Z daleka doszedł pogłos artylerii.

– Z południa – powiedział major.

– Porucznik Nowak – stwierdził pułkownik – przeszukał okolice Bischofsfelde. Jest tam zamek, jezioro, sporo lasów… Nic nie znalazł. Żadnych śladów…

Obaj o tym wiedzieli. Wiedzieli także, że jeśli ten albo ci, których Ring zostawił do pilnowania archiwum, dojdą do wniosku, że dokumenty są w niebezpieczeństwie, raczej je zniszczą, niż pozwolą, żeby wpadły w ręce polskie.

– Musimy mieć to archiwum – powtórzył nie wiadomo po raz który pułkownik.

Major podszedł do okna. Patrzył na drogę biegnącą na zachód i myślał, że znowu się zaczyna, że znowu trzeba wrócić do roli, o której najchętniej by zapomniał.

– Kiedy mogę jechać? – zapytał.

Nareszcie zostało to powiedziane…

– Pamiętaj, że nie wydaję ci takiego rozkazu – oświadczył pułkownik. -Jesteś u nich spalony…

– W Bischofsfelde są nasze oddziały…

– Nasze – burknął pułkownik. – Nie jedziesz do dowództwa korpusu pancernego. Tam jest front! Diabli wiedzą, co może się zdarzyć.

Major wybuchnął śmiechem. Jak zwykle, gdy przystępował do planu akcji, opuszczały go wahania i niepokoje; myślał o szczegółach, do których przywiązywał ogromną wagę, albowiem od nich najczęściej zależało wykonanie zadania.

– Muszę mieć dobrą legendę – powiedział. – Zwiewałem z okrążenia, oczywiście po cywilnemu, idę do sztabu Schórnera. Chyba coś takiego.

– Do pomocy dam ci porucznika Nowaka. Będzie utrzymywał kontakt z dowództwami jednostek. Udzielisz mu instrukcji. To zręczny chłopak, nie zdekonspiruje cię.

Major milczał. Był już znowu kapitanem Hansem Klossem, wcielał się powtórnie w tę skórę; spojrzał na zegarek. Niedługo zapadnie mrok, porucznik Nowak podwiezie go bliżej Bischofsfelde, do miasteczka wejdzie już oczywiście sam. Potarł dłonią policzki. Dobrze, że rano nie zdążył się ogolić – powinien mieć zarost, powinien być zmęczony i głodny; oficer, który od wielu dni włóczy się po lasach…

– My oczywiście nic nie wiemy o tej rodzinie Ringa? -zapytał jeszcze.

Pułkownik przecząco pokręcił głową.

2

„Apotheke Johann Ring" mieściła się na jednej z wąskich uliczek Bischofsfelde, niezbyt daleko od rynku. Na rynku stał teraz polski czołg, a przed gmachem, w którym niedawno jeszcze stacjonował niemiecki sztab, spacerował wartownik z orłem na hełmie. Z okien kamienic zwisały białe flagi, mieszkańcy siedzieli w domach i z trwożliwym niepokojem wsłuchiwali się w odgłosy dochodzące z ulicy. Przejeżdżały ciężarówki, turkotały po bruku działa, czasami rozległa się piosenka; niezrozumiałe słowa wydawały się groźne i niosące zapowiedź zemsty: „Za górami, za lasami tańcowała Małgorzatka z huzarami".

Inga Ring stała przy oknie i przez szparę w zasłonie widziała twarze żołnierzy. Wszyscy wydawali się jednakowi i groźni; szli na zachód, w głąb Niemiec, a ich marsz, ich triumf były chyba nieodwracalne. Inga poczuła się nagle bardzo stara; miała dopiero siedemnaście lat, ale w ciągu ostatnich paru dni przeżyła dwukrotnie trzęsienie ziemi.

Najpierw przyszli oni. Właściwie najpierw przeżyła to, w co jeszcze przed paru tygodniami nie byłaby w stanie uwierzyć: strach.

Stryj przyjechał na kilka godzin. Przywiózł list od ojca, powiedział, że ojciec został w oblężonym Wrocławiu, a potem spoglądał co chwila na zegarek i wybiegł z domu, nawet się z nią nie żegnając, gdy tylko odjechały ciężarówki z obstawą.

Schenk, który objął po ojcu aptekę i jeszcze tego samego dnia rano wykrzykiwał, że zwycięstwo jest pewne, ściągnął ze ściany portret fuehrera i wywiesił w oknach prześcieradła. Anna-Maria Elken (może zresztą nazywała się inaczej) zakopała w ogródku swój SS-mański mundur i oświadczyła, że jest pielęgniarką z Hamburga i ma odpowiednie dokumenty. Berta zgodziła się, by Anna-Maria zamieszkała tymczasem u nich; właściwie tylko Berta się nie zmieniła; w kuchni nad jej łóżkiem wisiała maleńka fotografia wodza. To znaczy wisiała do obiadu, bo panna Elken, nie pytając Berty, zdjęła ją potem i rzuciła do ognia.

Wydawało się, że wszystko, czym żyli przez tyle lat, przestało nagle istnieć. Inga nigdy nie zapomni tych paru godzin przed wkroczeniem Polaków: w miasteczku panowała cisza, jakby wojna o nich zapomniała, a na ulicach, pod domami gromadzili się w trwożliwym oczekiwaniu ludzie, którzy jeszcze wczoraj nosili mundury partii, Volkssturmu lub SA. Nikt nie myślał o obronie. Fuehrerka Bund Deutsche Madel w jaskrawej sukience ciągnęła ze sklepu do piwnicy worek kartofli. Blockfuehrer NSDAP paradował w połatanej kurtce i w podartych butach. Wyglądał jak włóczęga.

– Co się stało z Niemcami? – zapytała Inga. Machnął tylko ręką.

Od szosy wrocławskiej nadciągali oni. Czujnie, z bronią gotową do strzału. Ulice już były puste, domy zawarte na głucho. Potem pojawił się czołg; stanął, Inga widziała jego kopułkę i obracające się działo.

Ale to wszystko nie było jeszcze najgorsze, najgorsze miało dopiero nadejść. Noc minęła bezsennie; słyszeli tupot butów na ulicach, serie z automatów, ostre głosy w nieznanym języku. Siedzieli wszyscy w dużym pokoju: Berta, Schenk, Anna-Maria i ona, bojąc się zapalić światło, a nawet głośniej rozmawiać. Inga pomyślała, że Niemcy niedawno byli w Polsce, że chodzili tak nocami po polskich miastach, ale ta myśl nie przyniosła ulgi. Wzmogła tylko strach.

64
{"b":"89364","o":1}