– Czy to Kroll? – szepnął Kloss. – Mów!
– Gdzie jest centrala zaminowania? – zapytał Brunner.
– W kasie pancernej. Ale możemy także uruchomić z dziedzińca, po opuszczeniu fabryki. Dołączyłem dodatkowy przewód…
– Niech pan zniszczy – rozkazał Brunner.
– Co?
– Wyłączyć! – krzyknął sturmbannfuehrer czując ciągle pod łopatką lufę pistoletu. W tej chwili bardzo bliski wybuch wstrząsnął murami; przez okno wdarły się tumany dymu i kurzu. Krótkie serie broni automatycznej zaterkotały na dziedzińcu. Brunner zachwiał się, zatoczył i odsłonił Klossa. Alfred Kroll zobaczył broń w ręku człowieka, o którym wiedział, że jest wrogiem Niemiec. Zrozumiał…
– Tchórz! – krzyknął. – Tchórz!
Wyrwał z kieszeni pistolet, który przed paroma minutami otrzymał od dowódcy ochrony fabryki. Nie celując strzelił do Klossa.
Korytarzem biegł SS-man.
– Die Polen – ryczał. – Die Polen… – Zniknął na schodach prowadzących do hali. Brunner skoczył do okna, wybił sobą futrynę i zniknął w ciemnościach.
Alfred Kroll, nie patrząc już na Klossa, podszedł do kasy pancernej. Wyłuskał z kieszeni klucz. Za chwilę połączy przewody i wszyscy, atakujący i obrońcy, SS-mani i robotnicy zginą zmiażdżeni i spopieleni w gruzach fabryki. Kloss z trudem wstawał z ziemi: prawa ręka zwisała bezwładnie, nie czuł bólu, nie słyszał wybuchów granatów, widział tylko plecy Krolla i otwierające się ciężkie pancerne drzwi… Lewą ręką sięgnął po broń leżącą na podłodze, nie zdążył, bo inżynier odwrócił się nagle… Runął na niego, wymierzył cios, potoczyli się po ziemi…
Nacierająca polska piechota osiągnęła już dziedziniec. Serie karabinów maszynowych zmiatały SS-manów z płaskiego terenu. Łamiąc kratki ogrodzenia ukazał się czołg T-34. Mijał budynki fabryczne i krusząc mur wjechał na ulicę. Żołnierze atakujących oddziałów wdzierali się już do hali. SS-mani bronili się jeszcze, bez nadziei, zażarcie, strzelając do ostatniego naboju. Tłum robotników atakował ich wewnątrz… Ogniwek i Levon, już uzbrojeni, bo odebrali pistolety inżynierom niemieckim, torowali sobie drogę do gabinetu Glassa. W dymie i kurzu nie rozróżniali twarzy, postaci, widzieli tylko sylwetki ludzkie, cienie pojawiające się i niknące w półmroku… Ta walka, zacięta i bezładna, trwała jeszcze, gdy stanęli na progu gabinetu profesora. Zobaczyli otwartą kasę pancerną, przewody i Krolla, który leżąc na ziemi usiłował dosięgnąć pistoletu. Na próżno… Kloss wybił mu broń z ręki. Wtedy Kroll ostatkiem sił zerwał się z podłogi i skoczył w kierunku kasy… Zawisł na chwilę w powietrzu, jakby pokonując niewidzialną przeszkodę i wówczas Levon strzelił… Alfred Kroll opadł na ziemię. Był to ostatni strzał w bitwie o fabrykę.
Do gabinetu Glassa wchodzili już żołnierze w polskich mundurach. Wbiegł młody oficer w stopniu kapitana. Zobaczył Klossa, który właśnie przy pomocy Levona i Ogniwka wstawał z podłogi.
– Kto to jest? – zawołał.
Nie zdążono mu odpowiedzieć. Do gabinetu wchodził pułkownik, kapitan wyprężył się natychmiast, chciał meldować, ale pułkownik machnął tylko ręką.
– Zostawcie nas samych – rozkazał.
Kapitan dopiero po chwili zrozumiał, że pułkownik ma na myśli siebie i rannego niemieckiego oficera.
– Myślę – rzekł Kloss z trudem – że będę mógł zdjąć już ten mundur.
Pułkownik podszedł do okna.
– Nie złapaliśmy Brunnera – powiedział.
Profesor Glass obudził się rano. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą niski, źle otynkowany sufit. Łóżko, na którym leżał, w niczym nie przypominało kanapki z jego domowego gabinetu. Było wąskie, żelazne, z rozprutego siennika sypała się słoma. Nic nie rozumiał, niczego nie mógł sobie przypomnieć… Skąd tu się wziął? Ile czasu minęło od chwili, gdy położył się spać w swoim gabinecie?
Wstał z trudem. Podszedł do wąskiego, zakratowanego okienka. Zobaczył uliczkę, którą znał… biegła od rynku w kierunku portu. Była zupełnie pusta… Ze wszystkich okien kamienicy naprzeciwko zwisały białe prześcieradła.
Usłyszał stukot butów. Dołem szedł oddział wojska, ale to nie byli Niemcy. Śpiewali. Profesor nie rozumiał słów. Wsunął rękę między kraty i pchnął futrynę okna. Szkło rozbijało się na chodniku…