Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Okaleczali je?…

– Nie i nie. One takie się rodzą. Tak zostały wyselekcjonowane w rodach władców Urhenn. Na uroczystościach oficjalnych występowały rozebrane do pasa jak mężczyźni, żeby podkreślić swoją przynależność do rodów, z których pochodzą władcy.

– Cię… Słyszałeś, panie Ken?

– Emigrantów lepiej nie pytać – Ken jak zwykle szczerzył zęby. – Mogą za wiele powiedzieć…

– Słyszałem, że są emigrantki z sześcioma piersiami, ale żeby wcale…

– Ta mała, Havannanah, co przyszła z Attą, ma sześć piersi, dlatego wygląda jak tłusty wałeczek, chociaż wcale nie jest aż tak tłusta. Wyobrażasz sobie sześć równych, foremnych piersi u jednej dziewczyny, jaka frajda… – uśmiech Agnes należał do najzjadliwszych. W wąskich szparkach jej zmrużonych oczu migały iskierki.

– Sześć obok siebie? – Graham był niezrażony.

– Nie, po dwie, tak coraz niżej… – pokazała palcami na sobie. Dociekliwość Grahama najwyraźniej peszyła ją lub złościła. Ostatecznie, sama zaczęła ten temat.

– I te, co miały po sześć, karmiły dzieci tym, co nie miały wcale?… – dalej dopytywał się.

– Gdzie tam – parsknęła śmiechem. – To zupełnie inne narody, żyły na innych kontynentach oddzielonych oceanem…

– Wypiłeś już, panie profesorze? – sięgnęła po jego kubek. – Chcę to posprzątać.

– A twój naród jak się nazywał, Agnes?

– Mój naród wywodzi się wprost od Hawy, czy jak wy ją tam zwiecie, Ewy. Nie ma swojej nazwy…

– Gdzie tam, panie Graham, Agnes po prostu zapomniała – roześmiał się Ken. – Tak jak zapomniała języka emigrantów.

– Nic nie zapomniałam – wydęła usta. – Nigdy nie umiałam. Rodzice starali się wychować mnie na Ziemiankę, dlatego uczyłam się tylko po amerykańsku, a w szkole trochę języka europejskiego. Sami też nauczyli się po amerykańsku i starali się tylko w tym języku mówić przy mnie. Nawet nadali mi tylko ziemskie imię. Myśleli, że najlepiej będzie, gdy stanę się kimś z was. Myślę, że pomylili się, zakładając, że pozwolicie na to…

– Mam nadzieję, że oni mieli rację, nie ty – powiedział Graham. – Ty należysz do jednej z wymierających ras, które bada Zuriaqu?

– W tym samym stopniu, co ty albo Ken, albo profesor Hyman, który jest czarny jak węgiel. To właśnie z mojej rasy przed dziesiątkami tysięcy lat wyselekcjonowano wasze, ziemskie rasy.

XIII

Akurat trwał okres największego nasilenia wystąpień przeciw emigrantom. W miastach wybrzeża emigrantów celowo przesiedlono do zamkniętych kolonii, aby łatwiej można było zapewnić im bezpieczeństwo. W większych miastach zdarzało się nawet, że osoby o rzucającym się w oczy wyglądzie emigranckim były nakłaniane przez policjantów do pozostawania w gettach nawet w ciągu dnia. Oczywiście, dla własnego, dobrze pojętego bezpieczeństwa. Potem, gdy fala tych ekscesów opadła, emigranci pozostali w wydzielonych gettach.

Sprawa petycji, nieoczekiwanie, nie okazała się beznadziejna. Graham zaczął ją sondować wśród przyjaciół, jak zwykle, przy kapuście na stołówce. Zarówno Uijthof, jak i Tonkine, a także – nieoczekiwanie Heeyers, zapalili się do tego pomysłu. Heevers był jednocześnie w zarządzie Komitetu Obrony i Czujności. Widocznie uważał, że należy nieco utemperować emigrantów, unikając jednak niepotrzebnej przesady.

– Myślę, że nasz uniwersytet mógłby dać bardzo dobry przykład rozsądnej i wyważonej postawy – powiedział Heevers, energicznie pałaszując kapustę, aż trzęsły się skromne siwe piórka okalające jego łysinę – Zdajemy sobie sprawę zarówno z istnienia zagrożenia ludzi przez emigrantów (i dlatego założyliśmy jako jeden z pierwszych uniwersytetów, komitet obrony), jak i jesteśmy w pełni za uszanowaniem ich podstawowych praw obywatelskich, w szczególności najbardziej fundamentalnego prawa do życia… Tak, tak, podoba mi się ta inicjatywa petycji… Na pewno ją podpiszę… – jego wypowiedź dzieliły chwile, kiedy żuł i łykał kolejne kęsy. – Wiesz, Graham, chyba wszyscy ocknęli się w porę. Czujność ludzi wobec emigrantów zbudziła się również w Republice Środka i prawdopodobnie też w Zjednoczonej Europie, chociaż zarozumiali skurwiele z Europy nie zadają sobie nawet tyle trudu, żeby informować resztę świata o tym, co się u nich dzieje.

– No, wiesz, i tak ludzie przenoszą się do Europy, a nie z Europy. Europejczycy musieliby być ostatnimi durniami, żeby – się jeszcze reklamować. To oczywiste.

– Podobno ostatnio jeszcze bardziej ograniczyli komunikację: zmniejszyli liczbę lotów między kontynentalnych.

– Jak tak dalej będzie szło, to wszyscy do nich zwieją, nawet przez Republikę Środka, choć podobno tamtędy to niezmierzony dystans, bezludzie, bagna, śniegi. Zresztą przez Pacyfik nie ma lotów.

– Nigdy nie było.

W większości uniwersytetów przeprowadzono weryfikację profesorów, z reguły wysyłając na emeryturę bądź degradując profesorów pierwszej i drugiej rangi, jeśli byli emigrantami. Zaś w Maratheon Graham, a w jego zastępstwie Uijthof, przesiadywali w świetlicy bursy nad petycją skierowaną do rządu, w której domagano się energicznych działań powstrzymujących falę przemocy i zastraszania, skierowaną przeciw emigrantom. Udało się zebrać kilkadziesiąt podpisów profesorów, na ogół osób nie należących do komitetu obrony. Heevers należał do nielicznych wyjątków, ale jego dziwactwo było powszechnie znane i nikt specjalnie nie dziwił się jego obecności i tu, i tu. Natomiast profesorowi Jagerowi nie wybaczono nadmiernej aktywności w sprawie petycji. Profesor piątej rangi nie ma prawa do dziwactw.

XIV

Na razie fala nienawiści do emigrantów jakoś nie opadała. Podsycił ją przylot dwóch kolejnych statków z Heddehen. Były wyposażone w kompletny zestaw ładowników. Spowodowało to, że Ameryce przybyło trzydzieści sześć tysięcy nowych obywateli, w większości poważnie okaleczonych.

Powszechnie narzekano na dodatkowe koszty, które będzie musiała ponieść, z tytułu opieki nad nimi, niedoinwestowana służba zdrowia. Poważnie dyskutowano problem, czy w ogóle należy się nimi opiekować. Na razie nieszczęsnych przybyszów rozlokowano w obozie przejściowym niedaleko Denver, Colorado, zbudowanym kiedyś za pieniądze Narodowej Agencji Kosmicznej. Ośrodek był kiedyś zaplanowany jako połączenie szpitala z hotelem na dwadzieścia tysięcy miejsc. Obecnie, od biedy był w stanie pełnić jeszcze funkcję ambulatorium dla nie zagojonych amputantów. W ośrodku pomieszczono trzydzieści tysięcy kalek, dla pozostałych sześciu tysięcy zdrowych rozbito namioty… Aby nie marzli z powodu zimy, w namiotach zapewniono koksiaki.

– No i mamy trzydzieści sześć tysięcy nowych kłopotów – powiedział przy śniadaniu profesor Appelbaum. Wokół unosiły się opary przypalonej zupy mlecznej. – Ile jeszcze takich przylotów wytrzyma nasza waląca się gospodarka?

Graham nie znosił zupy mlecznej, a szczególnie pływających w niej kożuszków. Zawsze odsuwał je na skraj talerza aluminiową łyżką. Sypał też dużo cukru, aby jakoś przytłumić nieprzyjemny smak przypalonego mleka.

Appelbaum, który w tym semestrze miał wyznaczone miejsce obok Grahama, zawsze stwierdzał to samo:

– Robi pan naraz dwie niewłaściwe rzeczy, młody kolego: usuwa pan z pożywienia wartościowe białko i dodaje sporo niezbyt potrzebnych węglowodanów… Tak nie można. Każdy profesor powinien być wzorem pod każdym względem.

Dla Grahama Appelbaum nie był wzorem pod każdym względem. Choćby dlatego, że w uszach rosły mu długie, rude kudły, chociaż na głowie już zupełnie osiwiał.

– Tak, coraz trudniej ponosić koszty za przybywających – przytaknął Graham, rad, że może bezkarnie wyłowić kożuchy i dosłodzić nie lubianą zupę. – Ale chyba powinniśmy tak robić. Jesteśmy ich nadzieją.

– Ma pan na myśli, że mają prawo do Ziemi, bo przygotowali ją sobie? – Appelbaum siorbnął zupę.

– Coś w tym stylu, choć może nie dokładnie tak.

– A nie pomyślał pan, jak mało troszczyli się o swoich wysłanników? Przecież ich to tak mało obchodziło, czy się tu zagryziemy, czy nie. A zagryzaliśmy się i dziczeliśmy tak bardzo, że niemal zapomnieliśmy, skąd się wywodzimy.

– Odległość ograniczyła ich możliwość ingerencji. Starali się… Poświęcili szczęście wielu swoich ludzi, żeby wytworzyć lepiej przystosowane rasy…

– Co? – obruszył się Appelbaum – Trzy króliki doświadczalne? Biały, żółty i czarny? Jeden na pomoc, drugi w środek, a trzeci na południe? Że zmusili swoich ludzi, by się tak parzyli, żeby powstały te króliki? To jest to ich poświęcenie?

– A co mogli więcej? – Grahamowi płatki owsiane jakby pęczniały w ustach. Zupy nie ubywało. Cieszył się, że dzięki tej rozmowie nie musi pośpiesznie przełykać nieznośnego płynu. Appelbaum był profesorem drugiej rangi i rozmowa z nim wystarczająco uzasadniała nadmierne przedłużenie posiłku.

– Jeśli nie dało się nic więcej, nie powinni, do cholery, brać się za kolonizację planety tak odległej od Heddehen…

– Jeśli to prawda, co mówią, to w takim przypadku już dawno przestalibyśmy istnieć. Zamarzlibyśmy, gdy zgasło słońce Heddehen.

– Cholera ich wie, czy to prawda, co mówią.

– Do tego zmierzam, profesorze Appelbaunu Wiedza wypchnęła nas z Heddehen, owoc Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego. Może oni też nie oparli się jego smakowi.

– Chcieli wiedzieć? – Appelbaum łypnął szelmowsko. – I, do licha ciężkiego, nie pan powinien mnie o tym pouczać – burknął. – To właśnie mój naród przechował wiedzę o Drzewie Wiadomości. – Nawet wspólnego języka nie zdołaliśmy zachować, co? – znowu łypnął do Grahama.

– Oni nazywają wszystkie nasze języki językiem czynnościowo – pojęciowym. Większość z ich języków to języki sytuacyjne – jedno słowo to cała sytuacja, a jej wersje to fleksja tego słowa. Hyman podobno skrobnął na ten temat ponad dwadzieścia publikacji – wyjaśniał Graham, a Appelbaum cierpliwie słuchał.

– Z pewnością dziwił się pan, że właśnie ja byłem w komitecie organizacyjnym tego pierwszego zebrania, a teraz jestem w zarządzie komitetu obrony, co? – zapytał, gdy Graham skończył.

– Tak. Jest pan przecież jednym z największych autorytetów naszego uniwersytetu – odpowiedział szczerze Graham.

44
{"b":"89294","o":1}