Dopiero teraz zauważył, że starcy głodowali. W czasie posiłków byli często pomijani albo dostawali rzadką zupę z wierzchu kotła. Szczególnie tracili ci którzy nie mogli się ruszać ze swoich prycz.
Po siedmiu dniach Holzbucher zignorował obecność Ruda na sali i nie wydał mu żadnych poleceń. Oznaczało to, że areszt się skończył. Rud postanowił odszukać Marię. Szczęśliwie, zapamiętał numer baraku, który wymienił Neuheufel.
Przebrał się w swoją najlepszą kurtkę strażnika, takież spodnie, buty z dermy i wojskową czapkę. Chciał wyglądać jak najlepiej. Odnalezienie baraku 971C nie powinno być trudne, gdyż rzędy baraków numerowano kolejnymi liczbami i oznaczano w widocznym miejscu.
Dzień był słoneczny, ale dość chłodny, po niebie mknęły pierzaste, białe obłoki. Wiał silny wiatr, który wznosił obozowymi ulicami tumany pyłu, gdyż od dawna nie padało. Rud szedł ponad godzinę, zanim dotarł do rzędu 971. Dopiero teraz zrozumiał, jak mało prawdopodobne było tamto spotkanie przy oranżadzie. Postanowił spytać Marię, dlaczego wtedy odeszła aż tak daleko od swojego baraku. Przez całą następną godzinę szukał baraku C; pytał spotykane kobiety, strażniczki. Wszystkie patrzyły na niego podejrzliwie, gdyż niewielu mężczyzn zapuszczało się w rejon obozów kobiecych, a jego strój budził dodatkowe wątpliwości.
Do baraku kobiecego nie wolno mu było wejść, więc poprosił, zgodnie z regulaminem, którąś ze snujących się podopiecznych, aby wywołała kuratorkę.
Wyszła tęga, niska kobieta o szerokiej twarzy, jeszcze dopinając ostatnie guziki bluzy munduru. Jedną z szybek okularów miała pękniętą. Na widok Ruda poprawiła furażerkę, wciśniętą na brunatne włosy i chyba nawet chciała zasalutować, zanim zorientowała się, po braku pentagramu na jego czapce, że nie ma przed sobą strażnika.
– Czego chcecie? – burknęła nieżyczliwie, nabierając pewności siebie.
– Chciałem mówić z Marią. Skrzywiła się na dźwięk tego imienia.
– Mamy ich tu kilkanaście. Z którą? – zapytała. – Jak się nazywa?
– Nie wiem – stropił się Rud. – Taka młoda…
– Nienarodzona?
– Nie. Młoda, znaczy najwyżej osiemnaście lat. Piękna.
– Bez śladów sekcji? Nie odbywała kary większej? – strażniczka spojrzała bystro.
– Raczej tak… – tego też nie był pewien.
– No to wiecie czy nie wiecie, z kim chcieliście mówić, Milenkowicz? – powiedziała twardo.
– Chcę mówić z Marią. Mogę opisać, jak wygląda…
– Nie trzeba – przerwała strażniczka. – Ja tu jestem kuratorką i chyba lepiej wiem, o kogo chodzi. Ona przynosiła kradzione jedzenie ze szpitala, prawda?
Rud nie odpowiedział, ale oznaczało to potwierdzenie.
– To nie było kradzione jedzenie – powiedział po chwili, zrozumiawszy, że jego milczenie może zaszkodzić Marii. – Ona dostawała to jedzenie ode mnie.
– Nieważne. To już nie ma znaczenia. Jej tu nie ma.
– Jak to, nie ma? Co jej zrobiliście za to przynoszone jedzenie?
– Uspokójcie się, Milenkowicz. Nic jej nie zrobiliśmy. Po prostu zakończyła okres przygotowawczy.
– Zakończyła… – niepewnie powtórzył, jakby to jeszcze do niego nie dotarło.
Kuratorką wzruszyła ramionami.
– Do kobiecego baraku wchodzić wam nie wolno, pamiętajcie – rzuciła przez ramię i zniknęła we wnętrzu.
Jednak próbował tam się dostać, ale było to niemożliwe: Nie był w stanie sforsować progu. Każda próba napotykała opór wewnętrzny; Rud pocił się, dostawał zimnych dreszczy, ale nie mógł przekroczyć krytycznej linii.
– Zahipnotyzowali mnie, czy co… – myślał, nie mogąc uwierzyć. W końcu zrezygnował ostatecznie.
Załamany powlókł się zapyloną drogą wśród baraków z przegniłych, czarnych desek.
– Ruder! – rozległ się okrzyk w środku jego mózgu. Ruder drgnął i rozejrzał się.
– Spaceruję już ponad godzinę, ale jeśli posadzisz mnie na ławce, to chętnie z tobą pogadam – znowu mówiło wewnątrz głowy.
Dopiero teraz dostrzegł charakterystyczną, maleńką sylwetkę Brunatnego Kapturka stojącą w cieniu baraku.
– Patrycja! – ucieszył się.
Mała istotka wspięła się na jego, dłoń. Usiadł na ławce, a Patrycję ustawił obok siebie. Tym razem ułożyła się, skręcając się w kłębuszek.
– Zmęczona jestem tym łażeniem, to sobie poleżę – wyjaśniła.
Nienarodzeni nigdy nie przyjmowali pozy embriona przy narodzonych, w ten sposób starali się podkreślić swoje człowieczeństwo. To, że tak się ułożyła przy Rudzie, świadczyło o dużej zażyłości.
– Powiedz mi, co jest z Marią – zaczął. – Koniecznie chcę ją zobaczyć.
– Niestety, Ruder. Marii już tu nie ma. Skończyła pobyt w ośrodku – dźwięczało w jego mózgu. – Wczoraj się ze mną pożegnała.
– O mnie zapomniała – powiedział głucho Rud. – Potrzebny jej byłem tylko, żeby załatwić żarcie dla koleżanek.
– Nie krzywdź jej – skarcił go głos wewnątrz własnej głowy. – Maria przez tydzień, dzień po dniu przychodziła pod twój barak, żeby ciebie zobaczyć, i ani razu nie wyszedłeś, nawet przypadkiem. Dwie godziny w jedną, dwie w drugą stronę… pamiętaj.
– Tak blisko była… – zdziwił się. – A ja odsiadywałem karę, właśnie tydzień aresztu. Dzisiaj skończyłem odsiadkę. Gdyby chociaż podeszła do okna, mógłbym ją zobaczyć…
– Gdyby wiedziała, że chcesz ją zobaczyć.
– Co ci skurwiele – uniósł się – co ci skurwiele nagadali Marii? Że co? Że nie chcę jej widzieć?
– Maria mi powiedziała, że prawdopodobnie miałeś nieprzyjemności o to wynoszenie jedzenia i obraziłeś się na nią.
Rud milczał.
– Jestem zaskoczony – powiedział po chwili – że mogła tak myśleć. Przecież zrobiłbym wszystko, czego by chciała. Dla niej.
– Byłeś zawsze taki pewny siebie, stanowczy, zdecydowany… – mówiła Patrycja. – Po prostu mówiłeś, czego od niej chcesz, i dostawałeś. Bała się tego. Widzisz Maria dużo mi się zwierzała. Ona się w tobie zakochała ód pierwszego wejrzenia od razu. Walczyła z tym uczuciem, gdyż uważała, że jesteś jednym ze strażników, a ona nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Dlatego i ciebie próbowała z początku unikać, chociaż było to ponad jej siły. Tak mówiła.
– Przecież ja nie jestem strażnikiem nigdy nawet nie byłem przodownikiem. Tylko noszę ich strój, bo jest ładniejszy od łachów ośrodkowych.
– Kto tam dokładnie teraz wie. Śledczy, strażnicy czy kuratorzy stosują różne metody. Skąd miała wiedzieć, zanim sam jej nie powiedziałeś.
– Ja też zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nie zdążyłem jej o tym powiedzieć.
– Tego nie wiadomo. Wiem, że Maria ciebie kochała. A ty, Ruder? Wczoraj Dianna, dzisiaj Maria, może jutro przywiozą w transporcie jakąś inną dziewczynę.
– Jak możesz? – uniósł się. – Jak możesz tak do mnie mówić?… A kim ty właściwie jesteś, że tak mówisz o mnie?
– : Masz rację… – Patrycja spuściła główkę. – Jestem nikim. Dziewczynką, której nie pozwolono się urodzić; embrionem rozerwanym na strzępy przez łyżeczki chirurgiczne. Nie mani prawa sądzić ludzi, których serca zostały okaleczone przez walkę z innymi ludźmi. Z pewnością sama nie byłabym lepsza.
– Przepraszam cię. Nie chciałem cię dotknąć, Patrycjo – zrobiło mu się jej żal – Neuheufel mówił, że już niemal zakończyłem okres przystosowania, więc z pewnością wkrótce opuszczę ośrodek. Wtedy odszukam Marię i powiem to, czego nie zdążyłem powiedzieć.
Patrycja milczała.
– Bo, widzisz… Ja myślałem, że ona mnie unika, gdyż zostałem okaleczony podczas kary większej, dlatego nie chciałem się narzucać. Teraz – znowu jestem normalny i chciałem jej o tym powiedzieć.
– Bez sensu, Ruder. Każdy wraca z kary większej tak samo okaleczony.
Twarz Ruda wyrażała bezbrzeżne zdumienie. -…i każdy wolniej lub szybciej wraca do stanu normalnego. Ci, którzy nie byli na karze większej jak ja albo ona, to wiedzą. Nie trzeba tego mówić. To jest zwykłe, ale mija; Zresztą, my możemy więcej, na przykład możemy widzieć, jak taka pozszywana gojąca – się twarz wyglądała przed karą i jak będzie znów wyglądała po tej karze.
– Czyli wtedy, gdy ją zobaczyłem pierwszy raz, to ona nie widziała tej mojej koszmarnej zmasakrowanej gęby, tylko normalną twarz?… – zapytał.
Nie wiem. Jeśli chciała, mogła widzieć normalną twarz. Nie wiem; nie mówiła mi o tym.
Znowu milczeli.
– Wiesz, ci śledczy mają swoje sposoby. Neuheufel, żeby mnie do niej zniechęcić, pokazywał mi zdjęcia rejestracyjne nagiej Marii. Takiej jakości, że widać każdy szczegół. Żebym widział wszystkie wady jej budowy. Wiesz, że jedną pierś miała znacznie większą niż drugą i że miała takie załamane, bardzo niezgrabne biodra – powiedział. – Ale jakoś…
– To nieprawda – przerwała mu stanowczo Patrycja. – Maria miała jednakowe piersi. Na pewno.
– Skąd wiesz?
– Wiem, bo je widziałam – zawstydziła się. – Prosiłam ją, żeby mi pokazała, jak wyglądają piersi kobiety… Muszę to wiedzieć, bo opuszczając ośrodek, będę decydować, w jakim wieku chcę mieć ciało.
Rud siłą po wstrzymywał się, aby jej nie wypytywać, jak tamte piersi wyglądały.
– Jeszcze z jednego powodu… – słowa docierały do jego głowy cicho i jakoś tak niepewnie, jakby Patrycja bardzo się wstydziła. – Chciałam, żeby mnie potrzymała przy piersi jak matka niemowlę… żeby zobaczyć, jak to jest.
– I co?
– I nic. Nie udało się, bo koniuszek piersi nie chciał się zmieścić w moich ustach.
– Chyba też nie była tak niezgrabna. Przecież gdyby miała przetrącone biodra, to bez trudu bym zauważył… przecież widziałem jej sylwetkę, jak chodzi, jak się rusza…
– Pewnie podsunęli zdjęcie innej dziewczyny, Maria nie mówiła mi, że komuś pozwoliła fotografować się nago.
– Nie. Twarz była Marii – zaprzeczył. – Chociaż ta twarz też jakaś obca, taka obrzmiała, obleśna, aż napuchła od tłumionej, nienasycalnej żądzy.
– Chciała w sobie stłumić uczucie do ciebie. Z tym walczyła – powiedziała Patrycja: – A w ogóle, to co to były za zdjęcia?
– No, takie z rejestracji i z przepisowym pentagramem i numerem ewidencyjnym – odpowiedział.