– Kto by się teraz na weselu bił, jak każdy ma nie gorszy gang od tego – musnął klapy garnituru i z pewnym zawstydzeniem podziękował za ten prezent, który on oczywiście w przyszłości gotów jest spłacić, jak tylko załapie się na posadę w gminie czy w pegeerze.
Pawlak nie chciał teraz wspominać, że po ostatnim spotkaniu z dyrektorem Pilchem, który wytropił przestawione przez Zenka chorągiewki, jego szanse na posadę zmalały prawie do zera.
– Niech nosi zdrowo, a w razie potrzeby niech bije, na odzienie nie zważa!
– On już to zrobił, panie Pawlak – wtrącił się Budzyński, bo chciał być pierwszym, który poinformuje o spotkaniu Zenka z dawnym wielbicielem Ani. Zamilkł, widząc błagalne spojrzenie Ani, która położyła palec na wargach. Pawlak uznał, że jest to stosowna chwila, by zorientować narzeczonego wnuczki, co go czeka i czego się po nim spodziewają ci, co mu na garnitur, koszulę ani na kamasze nie żałowali:
– My jemu do tego kostiumu złote guziki kupim, jak on naszej Anusi serce da, a ziemi naszej ręce – zagarnął Zenka ramieniem i poprowadził ku wrotom stodoły, na których wisiał na gwoździu stary sierp o ostrzu wąskim jak łańcuszek od medalika. – Tylko ja jemu mówię jak na świętej spowiedzi z bezlitosną dobrocią, że kto wnuczkę naszą ukrzywdzi, kolacji on nie dożyje, tak mi dopomóż Bóg!
Kargul postępował krok w krok za tamtymi. Śledził każdy ruch Pawlaka, każde jego słowo, jakby w obawie, że ten przekabaci Zenka na swoją stronę. Pawlak odwrócił teraz Zenka w stronę swego domu, jakby ten był workiem sieczki, a nie panem młodym. Zaczął go przekonywać, że fundament głęboki, mury mocne, ten dom jeszcze dzieciom Adamca posłuży…
– Mój nie gorszy – Kargul wcisnął się między nich i teraz on siłą swych ramion obrócił Zenka w stronę swojego domu. – Patrzaj, rynny nowe ja założył…
– Oj, Władek, weźmie, który zechce! – Pawlak, widząc tę dywersję, skrzywił się, jakby połknął żabę. – Taż u nas wszystko wspólne, jak w jednej rodzinie. Aż się wierzyć nie chce, że my w Krużewnikach o taki kawałeniek odkrojonej ziemi kosą godzili sia!
Pawlak obiema dłońmi pokazał szerokość owego kęsa ziemi, jakby pokazywał długość złowionego szczupaka. Kargul uznał to za fałszerstwo faktów: tej ziemi od miedzy odkrojonej było tyle, że i mysz by to ledwie ogonem przykryła! Podsunął przed oczy Zenka swoją dłoń z dwoma złączonymi paluchami, jakby miał nimi zaraz zasalutować do ronda starego kapelusza: „Taki tylko kusoczek pług odkroił, za to Jaśko Pawlak kosą mnie pod żebra zajechał!”
– Oj, Władek, z tobą to czysta desperacja! – spojrzał koso na Kargula, który jego zdaniem zawsze wracał do zamierzchłej przeszłości wówczas, gdy on, Kaźmierz, załatwiał właśnie najistotniejsze sprawy ich przyszłości. I tym razem po to ów sierp, który jeszcze po swoim ojcu Kacprze przejął, dał Zenkowi potrzymać, po to go teraz za stodołę wywiódł, by mu szerokim gestem pokazać te ziemie, od których tu się dzięki nim Polska zaczęła: „Ogniem ja tu perz i lebiodę razem z minami trzebił, aż ziemia pod niebo skakała…”
Wpadł w rytm swojej opowieści, już miał przed oczyma tamte fontanny wybuchów i płomień ognia, który zakwitł na tych polach, gdy znowu Kargul brutalnie przerwał jego wizję swoimi małostkowymi pretensjami.
– A moja krowa padła!
Też nie miał kiedy wyskoczyć z tą swoją Mućką! Ukradkiem dał mu kuksańca w bok, a do Zenka zwrócił się z uroczystą przemową, jak kiedyś czynił to wobec Jaśka, który przyjechał do Rudnik po ziemię z woreczka, by mieć czym swój grób w Chicago posypać.
– Wszystko, co na tych hektarach stoi, rośnie i rusza sia do was po ślubie będzie należało. Także samo i on – poklepał pasącego się za stodołą ogierka, a ten przytulił do szyi Kaźmierza aksamitny pysk, domagając się pieszczoty. Z drugiej strony podeszła klacz.
Pawlak patrzył na swoje konie z nie mniejszą miłością niż na wnuczkę. O nich może mówić bez końca, z nimi też umiał rozmawiać.
Właśnie dlatego takim poważaniem cieszył się w jego oczach ojciec dyrektora Pilcha, bo kiedyś pan Rotmistrz, widząc pod kościołem zaprzęg Pawlaka, powiedział z niekłamanym zachwytem o dereszu, że to „ogierek jak z ułańskiego snu”. I teraz właśnie tę opinię Pawlak powtórzył, żeby narzeczony wnuczki docenił, co też Ania otrzymuje w wianie. Ale Zenek nawet nie odwrócił się w stronę koni. Patrzył prosto w łany zbóż, gdzie niczym ogromny okręt płynął „bizon”, dudniąc i zagarniając łopatkami fale żyta. Zenek wpatrzony w maszynę miał w oczach taki sam żar, z jakim Pawlak patrzył na ogierka.
– W tym jest przyszłość!
– Tylko że ta przyszłość na nasze pole lizie! – mruczy Kaźmierz przez zęby.
– Taż to moje pole! – oponuje Kargul, co jeszcze bardziej wścieka Pawlaka: moje-twoje, ważne, że nie państwowe! A kombajn z PGR-u!!
Kombajn pruł przez złocisty ocean, dawno przekroczywszy miedzę, odgraniczającą pola PGR-u od hektarów Pawlaka i Kargula. Siedzący na górze kombajnista Podoba jechał przed siebie, ale głowę miał zwróconą w lewo. Cały się wykręcił, zapatrzony w Anię niczym w święty obraz. Dziewczyna stała na skraju pola. Kombajnista Podoba, znużony upałem i całodziennym trzęsieniem się na garbie „bizona”, patrzył na Anię, jakby była mirażem na pustyni. Kombajn jechał prosto przed siebie, a Podoba coraz bardziej odwracał się do tyłu, by nie stracić z oczu tak pięknego obrazu.
– Obiektywnie patrząc w szkodę lezie! – rzucił przez zęby Zenek i zaczął odruchowo zawijać rękawy ślubnej marynarki.
– A on co, bleszczaty na oba oczy?! – wrzasnął Pawlak pod adresem Podoby i zaczął machać rękami jak wiatrak, by powstrzymać zbliżającego się czerwonego potwora. – Stój! Stój, ty państwowa zawołoko!
– Hańdry-mańdry z PGR-em chcesz zacząć? – próbował go ostrzec Kargul. Pawlak nie zwracał na niego uwagi. Patrzył z nadzieją na Zenka. Ten jak sprinter po strzale startera ruszył prosto pod nadjeżdżającą maszynę. Stanął przed nią, rozpościerając ramiona, jakby chciał nimi objąć tego ogromnego potwora. Ania krzyknęła, wciskając w usta obie piąstki; obracające się łopatki maszyny, które za każdym obrotem połykały nowe fale zboża były tuż-tuż przed twarzą chłopca. Zenek stał nieporuszony. Wzrok wbił w twarz kombajnisty, Podoba pochylił się do przodu, jakby nie wierzył własnym oczom. Nie zatrzymał „bizona”. Chciał zmusić zawalidrogę do ustąpienia. Jeszcze dwie-trzy sekundy, a łopatki zagarną głowę Zenka jak kłosy zbóż.
– Ty idyjoto! – wrzasnął Podoba, w ostatniej chwili zatrzymując maszynę, której cień już padł na twarz Zenka. – Ja ci zaraz pokażę, gdzie raki zimują, ty praktykancie jeden!
Podoba zeskoczył z góry, by wcielić w czyn tę zapowiedź. Zenek tylko na to czekał. Kiedy Podoba, nisko przyczajony w przysiadzie, odruchowo poprawiał sobie na głowie beret, dopadł go jednym susem i podciął mu kolana. Potoczyli się w kartofle i na chwilę zniknęli z oczu Pawlaka i Kargula.
– Widział ty, jaki charakterny? – zadudnił Kargul, czekając na wynik zmagań.
– Moja krew – bez wahania rzucił Pawlak. – A nowoczesnego zgrywa.
Coś kotłowało się w kartoflach. Po chwili z kolan podniósł się w czarnej marynarce Zenek i nie zwracając uwagi na pogróżki Podoby, zręcznie wskoczył na siodełko „bizona”. Skierował maszynę w stronę obejścia Pawlaka. Umazany ziemią Podoba uniósł się na łokciu i wygrażając pięścią, w pozycji leżącej obiecywał Zenkowi, że ten cienko będzie jodłował, jak wpadnie w jego ręce!
Zenek, dzierżąc kierownicę „bizona”, dumnym wzrokiem spoglądał z góry na Anię. Przed kombajnem kroczyli niczym straż przednia Kargul z Pawlakiem, gestami zachęcając Zenka, by wprowadził zajętą w szkodzie maszynę prosto do ich stodoły. Krocząc tak obok siebie, dzielili się uwagami na temat Zenka.
– Widzi mi się, że on samo-swój – dudnił Kargul, krocząc jak bocian wielkimi krokami.
– Mój charakter! Cudzego nie ruszy, a swojego ruszyć nie da! – nasładzał się Pawlak, szybko przebierając nogami, by nadążyć przed kombajnem.
– Na niego nie ma mocnych! – zgodził się Kargul.
– A kto jego wziął na kwaterę, a? – Pawlak zabiegł mu drogę, żeby zajrzeć pod obwisłe rondo kapelusza.
– Ty wziął narzeczonego, a ja wezmę młodą parę – zaproponował Kargul, co spowodowało szyderczy grymas na twarzy Pawlaka.
– Ot, pomorek! A załatwił ty jemu posadę?
– Nie boj sia, załatwię i wtedy u mnie gniazdo założą!
– Żeb' z głodu pomarli? Taż twoja Anielcia tylko kluski umie narządzać.
Kombajn hurkotał za ich plecami, a oni kroczyli jak na defiladzie, nie przestając ani na chwilę targować się o dalsze losy młodej pary, jakby ona nie miała tu nic do powiedzenia. Pawlak wpadł do stodoły, wrota szeroko otworzył i kombajn wtoczył się do środka jak hipopotam do klatki. Wtedy od strony pól dobiegł ich głos kombajnisty Podoby. Stojąc na wszelki wypadek w bezpiecznej odległości patrzył, jak za jego „bizonem” zamykają się wrota.
– Ja zamelduję, gdzie trzeba, wy dziady zabugalskie!
– Jak powiedział?!
Pawlak poczuł się do głębi dotknięty tym epitetem i postąpił kilka kroków ku Podobie. Ten, wycofując się tyłem w kartofle Kargula, machał pięścią w bezsilnej wściekłości.
– Milicja tu zaraz przyjedzie!
– Chyba po ciebie, kłusowniku jeden!
– Kłusownikiem byłem prywatnie, a kombajn państwowy!
– Tak i przyjdzie państwu zapłacić za szkodę – huknął Kargul, a Pawlak dorzucił od siebie dobrą radę: niech przyjdzie z dyrektorem, to wreszcie pan Pilch się przekona, kto tu teraz przyszłościowy!
W stodole zamilkł już warkot silnika „bizona”. Pawlak, uszczęśliwiony przebiegiem wydarzeń, które pokazały cechy charakteru Zenka, a równocześnie dały mu szansę zemsty na dyrektorze PGR-u, nagle spojrzał dookoła, jakby kogoś szukał.
– A gdzie Ania?
– Taż w stodole! Za kombajnem wleciawszy…
– Ot pomorek! – Pawlak machnął ręką na Podobę i ruszył spiesznie ku stodole. – Żeb' my tylko nie zapóźnili sia.
– A coż on taki silnie przestrachany, a? – dopytywał się Kargul, kolebiącym się krokiem zmierzając za Pawlakiem.
– A zapomniał ty, co my w stodole zastali, wróciwszy po tym pierwszym sądzie o kota?!