Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Rosyjskiej guberni z Polszy nie zrobię… – mruknął bez entuzjazmu Kudrimow.

– Nie musisz. Ona nie ma się stać rosyjską gubernią, tylko oddziałem Gazpromu.

– Czyli…

– Czyli Gazprom ma przejąć Polszę, paniatno, Wasia?

– Tak! – odparł Kudrimow, salutując.

Zwierzchnik nie chciał żegnać go tonem surowym, więc by rozluźnić atmosferę, klepnął Kudrimowa w bark i spytał tonem łobuzerskim:

– Znasz, bracie, ten kawał o różnicy między Putinem a Rasputinem?

Kudrimow nie znał tego dowcipu, lecz znał systemy gabinetowych podsłuchów i metody wewnątrzsłużbowych prowokacji, dlatego warknął myślą: „Job twoju mat'!”, a głosem burknął:

– Znam, panie generale. Ale nie lubię takich żartów.

I odmeldował się bezzwłocznie, gwiżdżąc na to czy rozzłościł zwierzchnika, czy tylko rozśmieszył.

* * *

Alkohol to bardzo perfidny przestępca. I do tego rasista. Jednym rasom i plemionom szkodzi, a innym wcale. Pewnemu Polakowi zmierzono prawie 9 prom. alkoholu we krwi, i twardziel ten nie umarł (Francuz czy Filipińczyk umiera już przy 5-6 prom.), a wiadomo, że Rosjanie szybują jeszcze wyżej, i to bez zakąski. Nałóg spirytusowy jest dla Rosjan równie niegroźny co pędy bambusa dla pand – Wasia Kudrimow był tego normalnym przykładem. Lecz dla żydowskiej dziewczyny mieszkającej w Kanadzie uzależnienie od alkoholu może być tragiczne, więc jej „służbowy” patron i sponsor, dziekan Simon Kraus, musiał interweniować widząc, iż dyplomancki stres wiedzie ją ku częstemu kieliszkowi, vulgo: ku ewentualnemu rozpiciu. Nie wolno było do tego dopuścić. Zjawił się tedy u niej bez zapowiedzi, „deus ex machina” , wieczorem, kiedy suszyła szklaneczkę „wody ognistej” pod papierosa, wylał zawartość dwóch butelek do zlewu, strzelił pyskującą nań damę w buzię rozprostowaną dłonią i odczekał aż się dama wypłacze, ukoi, uspokoi, czemu pomógł puszczając płytę pełną łagodnego swingu, „smooth” .

– Masz fajną kolekcję płyt, Klaro – rzekł grzecznie. – Ale nie będziesz didżejką, więc co chcesz dalej w życiu robić, żebyśmy mogli dalej tak suto ci płacić jak dotychczas?

– Zostanę waszym szpiegiem u Chińczyków! – palnęła wściekle. – Całkowicie zamaskowanym. Przerobicie mi oczy na skośne, a cerę na żółtą.

– Nie wykonujemy tego rodzaju operacji, moja droga.

– Tylko zmieniacie ludziom nazwiska, co?! Zmieńcie mi jeszcze imię, bo jako Chinka muszę być Li, Wong czy inaczej w tym stylu!

– Nikt ci nie zmienił nazwiska, tylko przywróciłaś sobie nazwisko po ojcu, Klaro – perswadował łagodnie Kraus. – Imię masz śliczne, wywodzi się ze słowa „czystość” , i ze słowa „jasność” , myślę, że Chińczycy byliby nim zachwyceni i przetłumaczyliby je bez kłopotu na coś równie dźwięcznego oraz wdzięcznego. I byłabyś z pewnością bardziej zadowolona niż byłby Fiodor Dostojewski, gdyby wiedział jakim imieniem opatrywano jego książki w Polsce.

– Nic mnie to nie obchodzi! – krzyknęła Klara, wycierając łzy serwetką.

Krausa również nic to nie obchodziło, ale musiał terapeutycznym słowotokiem przedłużyć dialog, póki dama nie uspokoi się zupełnie.

– Pamiętasz, opowiadałem ci, że mój dziadek był przed drugą wojną edytorem i że został po nim duży księgozbiór. Kiedy dorastałem, dziwiło mnie, że na okładkach kilku książek, takich jak „Bracia Karamazow” ,„Zbrodnia i kara” czy „Idiota” , widnieje autor Teodor Dostojewski. Zapytałem starego, a on mi wyjaśnił, że rosyjskie imię Fiodor to w języku polskim Teodor. Lecz takie spolszczone imię Dostojewskiego zawsze mnie drażniło i zawsze trochę mnie śmieszyło…

– Po co przylazłeś?! – przerwała mu Klara.

– Żeby cię wyciągnąć z bagna melancholii i wyplenić z twego życia groźbę alkoholizmu. Dopiero zaczynasz chlać, więc nie będzie to trudne.

– Co, wszczepicie mi w tyłek „pluskwę” kontralkoholową?

– Nie, wyślemy cię na kurs treningowy.

– Czego będziecie mnie tam uczyć, karate i strzelania między oczy biegnącemu człowiekowi z odległości stu jardów?

– Nie, technik manipulacji medialnej.

– Kłamstwa dziennikarskiego? A czym się ono różni od kłamstwa murarzy, kucharzy, zegarmistrzów, studentów, ekspedientów i sportowców?

– Drukiem, który trafia do mas. Zwie się to „czwartą władzą” . Czwartą, obok rządu, czyli władzy wykonawczej, parlamentu, czyli władzy ustawodawczej, i sądownictwa, czyli władzy jurysdykcyjnej. Kłania się współczesny Emilii du Châtelet, pan Monteskiusz. Biedak był sawantem, znaczy mądralą dużej klasy, lecz nie aż tak dużej, by starczyło mu wyobraźni na wskazanie czegoś więcej, ograniczył się do władczego tria. Nie przewidział „czwartej władzy” , władzy mediów, co jeszcze można zrozumieć, bo gazety wówczas raczkowały, ale że nie przewidział piątej władzy, która bardzo często jest władzą główną…

– Waszej! – domyśliła się Klara.

– No, władzy tajnych służb.

– Wszystko pięknie, ale ja już potrafię łgać, nie trzeba mnie tego uczyć!

– Mylisz się – pokręcił przecząco głową Kraus. – Techniki manipulacji medialnej to bardzo rozległa i subtelna dziedzina, obejmująca nie tylko żonglowanie faktami bądź sterowanie interpretacją faktów, lecz również problematykę tajników psychologii czy sugestii. Za klasyczny przykład uchodzi „numer” amerykańskich reporterów, którzy podczas niedawnej wizyty papieża w USA spytali Wojtyłę o jego stosunek wobec domów publicznych. „- To takie domy są tutaj?” - zdziwił się papież. Nazajutrz gazety wydrukowały, że Ojciec Święty pragnął się przede wszystkim dowiedzieć czy w Ameryce są burdele. Chwyt sławny, lecz głupi, brutalny, ty będziesz uczona wyrafinowanych trików. Słyszałaś pewnie o „podprogowym” wstrzeliwaniu sygnałów informacyjnych do mózgu człowieka, czyli wnikaniu przekazu do ludzkiej świadomości wbrew woli, a właściwie wbrew wiedzy odbiorców?

– Chcecie, żebym została dziennikarką?

– Chcemy, byś została królową mediów, potężniejszą niż Królowa Śniegu. Znasz baśń Andersena?

– Mama mi czytała.

– Królowa Śniegu mroziła ludzkie serca, Klaro, a ty będziesz rozpalała cudze mózgi.

– Przestań kusić, mów kim konkretnie będę!

– Najpierw, tu, w Kanadzie, edytorką. I równocześnie kooperantką-korespondentką patriotycznego periodyku Polonii londyńskiej, to przez pierwsze lata. A później twoja medialna kariera nabierze tempa, pofruniesz ku tronowi. Kiedy dofruniesz, dwie władze, czwarta i piąta, spróbują razem capnąć monopol władzy, panno Mirosz… Uśmiechnij się, z uśmiechem twój śliczny pyszczek zyskuje blask!

* * *

Każdy, kto nie jest analfabetą, „kuma” , że generalnie biorąc są dwa różne rodzaje druku: druki przyjemne i druki, których wolałoby się nie brać do ręki. Dla wielu ta różnica to różnica pomiędzy gazetowym nekrologiem teściowej a urzędowym nakazem zapłacenia grzywny, mandatu bądź długu. Dla innych jest to przepaść między ulubioną beletrystyką a formularzem podatkowym. Złe drukowane lub kaligrafowane słowo budzi ludzką wściekłość. Jak gniew Klary Mirosz, kiedy czytała afiszowy paszkwil tyczący Emilii du Châtelet i listy miłosne uczonej markizy, pełne żenującego bla-bla-bla. Podobne emocje ogarniały Johnny'ego Serena, gdy dano mu konfidenckie dossier jego ojca, którego esbecja zwerbowała bez trudu, bo trącił samochodem przechodnia „ze skutkiem śmiertelnym” . Stanisław Serenicki miał wybór: iść do „paki” lub współpracować. Wybrał karierę, a później nawet zaprzyjaźnił się ze swym „oficerem prowadzącym” , jeden drugiemu stał się bratem-łatą.

Johnny nie sądził, by mógł się zakolegować (a tym bardziej zaprzyjaźnić) z pułkownikiem Tiomkinem, albo z którymś pomagierem Tiomkina, lecz co do współpracy nie miał wyboru. Inna sprawa, że nie miał też jakiegoś specjalnego oporu, gdy w trakcie drugiej wizyty u Rosjanina poznał warunki kolaboracji tudzież wysokość „stypendium” . Tiomkin zapytał najpierw:

– Co pan chce robić, myślę o fachu? Chce pan sprzedawać trujące grzybki aż do emerytury, którą panu wypłaci Stowarzyszenie Dystrybutorów Używek Halucynogennych, drogi panie?

– Sprzedawałem ten indiański „koks” , by móc podróżować do miejsc egzotycznych – rzekł Johnny, i była to prawda.

– Czy nie lepiej podróżować za nasze pieniądze, bez ciągłego ryzyka dopadnięcia przez mafiosów lub przez gliny ścigające handlarzy prochów? Mafijne zemsty są brutalne, a odsiadki narkotykowe są długie…

– Za wasze pieniądze, lecz z ciągłą smyczą! – burknął kwaśno Johnny.

– Bez żadnej smyczy, przynajmniej dziesięć lat. Może dwa razy tyle.

– To się nazywa „uśpiony” , co?

– Tak się to nazywa. I w filmie, i w literaturze szpiegowskiej, i w życiu, czyli w żargonie tajnych służb, z którego lubią czerpać scenarzyści oraz literaci. Regularna duża forsa, komfortowe życie, spełnianie zachcianek, podróże, kobiety, brak kłopotów…

– Brak rodziny Tavese… – przerwał Johnny, wzdychając.

– Dokładnie, gaspadin Serenicki! – przytaknął gospodarz.

– Wyście sprowadzili tego makaroniarza do Ottawy, żeby go ze mną zetknąć, pułkowniku?

– Nie, los to sprawił, drogi panie. W Detroit trwa wojna gangów, dwie familie mafijne wzajemnie się wyrzynają, więc dziadek Luciana, dla bezpieczeństwa wnuka, odesłał go do ciotki, która rezyduje w Ottawie. To miały być wakacje trwające kilka miesięcy. Pech sprawił, że trwały tylko miesiąc. Wiadomość z ostatniej chwili: rodzina Tavese wyznaczyła wczoraj nagrodę, milion dolców, za wskazanie dilera, który sprzedał temu chłopcu prochy. Gdybym był panem, gaspadin Serenicki, już dzisiaj zmieniłbym lokum, jutro może być zbyt późno.

– Nie handlowałem w moim mieszkaniu, żaden mój odbiorca nie wie gdzie mieszkam!

– Pan wyraźnie nie docenia operatywności mafijnej. Jest prawie równie dobra jak operatywność KGB i GRU. Radzę zmienić lokum już dzisiaj, mamy dla pana ciepły adres…

32
{"b":"89200","o":1}