Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zamieszkali razem. Bochenek musiał szybko uciułać podatek spadkowy, więc szybko wyprzedał „Kossaki” kilku nobliwym panom. Każdy taki facet, o prezencji żydowskiego lichwiarza lub sanacyjnego kawalerzysty – lustrując nabywane dzieło cmokał ze znawstwem i używał wielu obcych dla Witolda słów, jak „perspektywa” , „chromatyka” ,„estetyka” czy „laserunek” . Tylko termin „sztuki piękne” nie wpędzał młodzieńca w kompleksy, za to stresował „Rubensa” , który po wyjściu dwóch szacownych klientów warknął:

– Sranie w banię! Koneserzy!… Jedyną sztuką piękną, jaką ci ramole uprawiają, jest pedofilia!

– Czyli co? – spytał Witold.

– Czyli gdybym cię zerżnął, głupku, to już nie byłaby pedofilia, bo wkrótce będziesz miał własny dowód osobisty! Sam ci go zrobię. A propos: skończyłeś te blankiety matur i te dwa dyplomy cechu?…

– Niezupełnie…

– No to na co czekasz, kurde mol, do roboty!

* * *

W tym samym roku 1967, w którym dwunastoletni Witek uciekł na dobre z sierocińca, setki kilometrów i wiorst od tego sierocińca pewien szesnastolatek, Wasia, mieszkaniec ruskiego miasta Wołogda, uciekał z domu dwa razy, ale na krótko, za każdym razem wracał po tygodniu. Łatwo mu było uciekać, bo jego ojciec pełnił daleką mundurową służbę, a harująca przy tokarce matka nie mogła upilnować buzujących młodzieńczych hormonów i sprać chłopaka, któremu sypał się już delikatny wąsik. Wasilij lubił palić, kląć, grać w karty, bić się, słowem: łobuzować. Był członkiem osiedlowej bandy rozrabiaków, lecz pokłócił się z kumplami o żonę milicjanta. Ta żona handlowała bimbrem, a milicjant upijał się tylko raz tygodniowo, podczas nocy dzielącej sobotę i niedzielę, później zaś bił żonę bez litości, więc prawie każdą sobotnio-niedzielną noc ta kobieta spędzała koło bloku (jeśli było ciepło) albo w kotłowni (jeśli była zima). Wasię wkurzało bestialstwo gliniarza, zaproponował tedy kumplom:

– Spuśćmy mu łomot, obijmy mu ryj!

– Po co? – spytał rozsądnie przywódca grupy, albinos Sasza.

– Żeby przestał lać tę kobitę, on ją tłucze bez ustanku.

– Nie bez ustanku, tylko w sobotę późnym wieczorem, i to nie jest nasza sprawa! Dopierdzielimy mu, a on przyprowadzi swoich i nas zamkną. Chrzanię taki interes, wiem czym to pachnie, siedziałem tam już dwa razy.

– No, ja też raz siedziałem, dwa dni, bez wyroku – dodał Nikita, brat Saszy. – Stłukli mnie gumą. Gliniarska guma boli jak cholera i zostawia kurewskie sińce. Nie będę szurał do milicjantów.

– To sam go pierdyknę od tyłu gazrurką – rzekł luzacko Wasia. – Nie będzie wiedział kto to zrobił.

– Z gazrurką jest pierdzielona loteria, brachu – skrzywił się Sasza. – Omsknie się, lub ciut za mocno uderzysz, i może być zimny trup. Wtedy cię powieszą.

– Nieletniego nie powieszą – przypomniał Nikita.

– No to ześlą do kolonii karnej na dożywocie, i będą go tam cwelowały stare urki, głodne młodego mięska, będzie dawał dupy i japy aż miło!

To się Wasi nie uśmiechało ani trochę, dlatego zrezygnował z pomysłu, zaś milicjant dalej tłukł weekendowo swą ślubną, która musiała koczować całą noc przy śmietniku osiedlowym. Matka Wasi kilkakrotnie próbowała ją wziąć do siebie, lecz milicjantowa była honorna, nie przyszła, bo nie chciała, żeby mąż brutal mścił się na ludziach z bloku. Aż pewnego dnia stał się cud, który można tłumaczyć tylko dialektyką, cytując wersety Lenina o rewolucyjnej sile sprawczej mas proletariackich. Blisko bloku Wasilija był osiedlowy sklep spożywczy, do którego w poniedziałki przywożono przed południem wędliny i mięso. Tych kiełbas i tego łoju nie chciałby jeść żaden obywatel cywilizowanej Europy, lecz ludziom radzieckim smakowało, a że dostawa nie starczała dla wszystkich – kolejkę osiedlową mieszkańcy bloków formowali już blisko północy z niedzieli na poniedziałek. Za matkę Wasilija stał sąsiad-emeryt (bo rano trzeba było iść do pracy i do szkoły), jednak kiedy owego „stacza” powaliła ciężka grypa, Wasia musiał – miast do „budy” - pójść do kolejki nocą. W ciemnościach ludzie źle widzieli sylwetki innych kolejkowiczów, ale kiedy się rozwidniło – zobaczyli żonę milicjanta. Okryła głowę chustą, wszelako dwie stojące blisko starowinki dojrzały wielkie zielonożółte sińce i zaczęły biadolić głośno. Kilka innych podeszło i narobiło jeszcze głośniejszego rabanu. Wtedy milicjantowa rozpłakała się tak ekstatycznym szlochem, że przechodnie uliczni wstrzymywali krok, i wokół obitej nieszczęśnicy zebrał się spory tłum. Kilka minut później przy sklepie stanął samochód osobowy wołga. Jechał nim major KGB, którego zainteresowało burzliwe zgromadzenie „grażdan” wznoszących gniewne krzyki. Chciał sprawdzić czy nie są to krzyki przeciwko władzy…

Nazajutrz milicjant brutal został zdegradowany i umieszczony w Izbie Poprawczej, a kolejnego dnia w karnym batalionie drogowym (remonty jezdni i chodników). Dla Wasi całe to zdarzenie stanowiło ważną lekcję życia. I to dubeltową. Raz, że autopsyjnie się przekonał jak wielką moc reprezentują cywile jeżdżący moskwiczami, ładami i wołgami pewnego resortu; dopiero teraz przychylniej wycenił profesję swego „starego” i zaczął marzyć o wstąpieniu jego śladem w szeregi KGB. Druga refleksja tyczyła siły kobiecego szlochu. Wasia pojął bowiem bezbłędnie, iż właśnie fontanna łez żony gliniarza spowodowała cud: serca kolejkowiczów i przechodniów, nawet staruszek, które wcześniej nie lubiły gliniarskiej baby handlującej wódką, roztopiły się wskutek tego płaczu. Była to ważna wskazówka dla bystrego chłopca.

Chłopiec nosił nazwisko Kudrimow.

* * *

Wbrew twierdzeniom zachodnich polityków – demokracja, czyli rządy większości, wcale nie funkcjonuje na Zachodzie koncertowo. Przykładem Wyspy Owcze, autonomiczna prowincja Danii. Na Wyspach Owczych mieszka 40 tysięcy obywateli i kilka razy więcej owiec, a mimo to rządzą ludzie. Pod tym względem Rosja plasuje się dużo wyżej jako wzorowa demokracja, czego dowód to fakt, że gnane „owczym pędem” masy rosyjskie wybrały sobie jako nowego satrapę Władimira Putina, funkcjonariusza (podpułkownika) tajnych represyjnych służb.

Charakterystyczną cnotą mas rosyjskich jest, od wieków, zupełna niereformowalność, vulgo: stałość, a w czasach globalnego braku lojalności, w czasach chaosu i leseferycznego liberalizmu, stałość to cecha budząca szacunek. Mija tysiąc lat i zmieniły się jedynie „tabu” , czyli fanty kultowe niewymienialne na „wodę ognistą” : dawniej można było przepić wszystko prócz ikony; dzisiaj przepija się wszystko prócz telewizora, bo bez kolejnego odcinka sitcomu życie byłoby równie podłe jak bez gorzałki monopolowej lub bez bimbru. Zaś niezłomna rabolubna vel filorabna stałość mas rosyjskich, czyli rabów, została przez wieki wykuta genetycznie w psychice „ludu” rosyjskiego. Chodzi o psychikę zbiorową, które to określenie niewątpliwie budzić będzie sprzeciw tych dyplomowanych psychologów i psychiatrów, co analizują tylko psychikę indywiduum, natomiast zjawisko psychozbiorowości jest im obce, lecz my tu mówimy nie o scjentycznych przesądach, ino o historycznych faktach.

Czołowy polski ekspert zajmujący się PR, a więc „kształtowaniem wizerunku medialnego”, Piotr Tymochowicz, tak sformułował starą prawdę, znaną makiawelistom i politologom od niepamiętnych czasów: „Ludzie w swej masie są debilowaci. Żeby nimi kierować, trzeba dokładnie zrozumieć psychologię debila” . Bezbłędnie rozumieli ją Iwan Groźny, Piotr Wielki, Lenin, Stalin, właściwie wszyscy rosyjscy despoci, dlatego regularnie urządzali megarzezie „wrogów ludu”, „wrogów narodu”, „wrogów imperium”, „wrogów proletariatu” , „wrogów socjalizmu” itp., a masy kochały carów i genseków za te „czystki”- im bardziej krwawe zdarzały się hekatomby, tym miłość „ludu” do władających rzeźników potężniała. Tradycja bizantynizmu oraz wieki despotyzmu ukształtowały „duszę rosyjską”, darzącą kultem ten właśnie system rządów i będącą rewersem systemu, ergo: uformowały trwałą niewolniczą mentalność ludności, wybornie zdiagnozowaną (1843) piórem markiza de Custine. Wszystko to przy wsparciu całkowicie przegniłej Cerkwi; rzeczywistą religią stał się tron, rzeczywistym bogiem – tyran. Inaczej mówiąc: samodzierżawie stało się w Rosji religią silniejszą niż prawosławie. Mylą się zatem ci, którzy wskazują amerykańskie plantacje XVIII i XIX wieku jako symbol niewolnictwa. Rekordowe niewolnictwo panuje od stuleci w rosyjskim imperium, wedle reguły, o której tak pisał polski wieszcz narodowy, Adam Mickiewicz:

„Własne tylko upodlenie ducha

Nagina szyję wolnych – do łańcucha”.

Dzisiaj (2006) rosyjski pisarz, Juz Aleszkowski, który zwiał do USA, identycznie mówi o Rosji putinowskiej: „Serwilizm toczy wszystkich - i elity, i lud. Każdy pragnie lizać dupę, aż rwą się do tego” . We wszechrosyjskim gułagu Stalina również rwali się do tego, mimo że nie było wówczas rodziny nieskaleczonej wywózką któregoś członka (lub paru członków) na Syberię. Mawiano żartobliwie: „- Dalej niż na Sybir nie ześlą” . Czyli: nie jest tak źle, bracia! Co za tym idzie – Rosjanie lubili barbarzyński komunizm, bo nie lubili wolności. Współczesny Stalinowi Salazar, portugalski prezydent antykomunista, słusznie twierdził: „Komunizm to synteza wszystkich buntów materii przeciw duchowi, barbarii przeciw cywilizacji. Nie można pragnąć równocześnie wolności i komunizmu, bo jedno wyklucza drugie, podobnie jak despocja wyklucza słuszną tezę, że państwo winno być sługą narodu” . W Rosji Putina naród nie został nawet sługą państwa, tylko sługą Putina. Nie inaczej niż w Rosji Iwana Groźnego lub bolszewików, aczkolwiek mniej krwawo, gdyż jatki Biesłanu, moskiewskiego teatru czy wysadzanych bloków wielkopłytowych były rzeziami liczbowo słabiej imponującymi. Miernikiem (wspólnym mianownikiem) jest wszakże nie suma ofiar tej albo innej masakry, lecz podrzędność konstytucji i kodeksu. Już rosyjski wieszcz narodowy, Alieksandr Puszkin, pisał, kiedy trwały rządy Mikołaja II (któremu, notabene, lizał potem rękę, by przebłagać):

2
{"b":"89200","o":1}