Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Syberyjski, za Kołem Polarnym?

– W Toronto, i tylko chwilowy. Chcemy bowiem wysłać pana na kurs, na szkolenie do Związku Radzieckiego. To będzie egzotyczna podróż, taka, jakie pan uwielbia. Bezdroża Kaukazu. A my tymczasem wskażemy rodzinie Tavese dwóch lokalnych dilerów, czym zaspokoimy jej żądzę krwi. Vendetta się wypełni i będziecie mieli gwarantowane bezpieczeństwo, czyli będziecie mogli, gaspadiri Serenicki, wrócić do Kanady na czekający fotel dyrektora.

– Jakiego dyrektora?

– Woli pan tytuł prezesa, gaspadin Serenicki? Proszę bardzo. Chcemy, by pan współzarządzał polskim wydawnictwem emigracyjnym, firmą o bardzo patriotycznym, antykomunistycznym, antymoskiewskim, antykremlowskim profilu. Lecz nikt nie będzie pana ograniczał. Gdy zechce pan drukować także prace językoznawcze, o tematyce ulubionej przez pana, mam na myśli wszelkie gierki semantyczne, lingwistyczne, zabawy słowne, dziwolągi leksykalne, te rzeczy – proszę bardzo!

– Czego chcecie mnie uczyć w tym kaukaskim żłobku?

– Rozmaitych technik Jamesa Bonda.

– Również zabijania?

– Tak.

– Po co?

– Rutynowo. To zoologia. Zoologicznie i faktycznie rzecz biorąc ludzie są drapieżnikami. Zwierzęta muszą umieć zabijać, jeśli chcą przeżyć, sam pan wie. Pisał o tym chyba Darwin, mam słuszność?…

– Wcześniej pisał o tym Szekspir, panie pułkowniku.

– Istotnie, już pański bóg, Szekspir, o tym pisał. Ale przede wszystkim będziemy pana uczyć technik bezpiecznej komunikacji. Bo kiedy zechce pan spytać o coś, lub będzie pan potrzebował jakiegoś wsparcia w ciągu tych długich lat snu – nie wolno będzie panu zwyczajnie przyjść do ambasady lub zadzwonić do mnie z telefonu. Musi pan znać metody komunikacji bezpieczne, dla anglosaskich służb nie wykrywalne.

– Jakiej wysokości będzie mój żołd?

– Żołd?

– Właśnie, żołd.

– Bez takich stów, panie Serenicki!

– No więc honorarium, czy może stypendium…

– Raczej pensja, płaca, gratyfikacja. Wysokość do ustalenia, ale limit dla pana mam bardzo duży.

– Kiedy zaczniecie?

– Co?

– Płacić.

– Kiedy zmieni pan nazwisko urzędowo.

– Dobra, przybiorę sobie nazwisko matki, jak Picasso.

– Proszę wymalować drugą „Guernikę” , to dam zgodę – roześmiał się Tiomkin. – Musi się pan zwać Serenicki, a nie Seren, bo bez czysto polskiego nazwiska nie będzie pan stuprocentowym patriotą.

* * *

I znowu Lonię Szudrina spotkał zaszczyt bycia prezydenckim gościem w daczy Władimira Władimirowicza, malowniczo leżącej pośród drzewostanu.

– Jak tam zdrówko? – spytał uprzejmie prezydent.

– Bardzo dziękuję, panie prezydencie, nie narzekam – ukłonił się Szudrin. – Pan też, widzę, kwitnie, tryska z pana werwa, istny kocioł energii.

– Biegałem dziś trochę wokół lasu, i przez całą godzinę ćwiczyłem na macie – pochwalił się Putin. – Uprawiacie judo, Lieonidzie Konstantinowiczu?

– Niestety nie… – przyznał się Lonia.

– Szkoda, moglibyśmy poćwiczyć nieskolko… A jogging?

– Też nie bardzo, chyba że jestem gdzieś spóźniony i trzeba błyskawicznie dobiec.

– A jakiś inny sport?

– Tylko seks i szachy.

– Oczywiście z własną żoną?

– Szachy tak, panie prezydencie.

Wybuchnęli śmiechem, filując dookoła czy nie ma pani prezydentowej w pobliżu. Usiedli na werandzie, przy stoliku trójnożnym, dźwigającym wazonik kwiatów, salaterkę ciastek, cukiernicę i filiżanki do kawy. Gdy zaserwowano im kawę, prezydent rzekł, patrząc ku gęstniejącym chmurom:

– Wkrótce będzie lać.

– To możliwe, zapowiadano wczoraj przyjście ulewy – powiedział Szudrin. – Czasami synoptycy się nie mylą.

– Mylą się rzadziej niż eksperci polityczni prognozujący bieg wypadków. Czasami zazdroszczę tym dawnym monarchom, którzy mieli Nostradamusów przybocznych.

– Nie ma czego zazdrościć, panie prezydencie. Ci władcy wielokrotnie źle wychodzili słuchając wróżb. Tylko przyboczni lekarze dawnych monarchów byli na dworach gorszą zarazą. Ciągłe puszczanie krwi i lewatywa. Lewatywa była bardzo ważnym zabiegiem, bo często królotwórczym, gdyż królobójczym. Wystarczyło domieszać środka zwalniającego tron…

– Co dolewano?

– W Europie sodę kaustyczną, wtedy niewykrywalną, zbrodnia perfekcyjna. Dzięki temu niektórzy władcy panowali krótko…

– A rekordziści, co panowali najdłużej? – spytał Putin, starając się mieć głos obojętny, normalny dla towarzyskich, bezznaczeniowych rozmów. – Ile czasu panowano?

– Rekordzistami byli faraonowie egipscy, panie prezydencie. Jeden władał ponad dziewięćdziesiąt lat, nie pamiętam imienia.

– A Europa?

– W Europie chyba Ludwik XIV, ponad siedemdziesiąt lat.

– Jakim cudem tak długo?

– Został królem mając cztery lata, za niego rządziła matka, Anna Austriaczka, jako regentka, a samodzielnie rządził ponad pół wieku.

– Taaak… – rozmarzył się w głębi ducha Putin, muskając spojrzeniem baldachim kłębiastych chmur. – Ale to były inne czasy, Lieonidzie Konstantinowiczu, zupełnie inne czasy.

– Tak, dziś lewatywa nie jest już modna – przytaknął Szudrin. – Natomiast demokracja głupio skraca władanie, limitując kadencje…

Władimir Władimirowicz jakby niedosłyszał, lub jakby ten wątek przestał go interesować, będąc tylko błahą paplaniną wstępną. Rzekł innym tonem:

– Dużo myślałem po naszej ostatniej rozmowie o tym co mówiliście. O Puszkinie i Gogolu…

– Ja, po tej rozmowie, również dużo myślałem. O tym co pan mi rzekł, panie prezydencie, a propos Zachodu. Że jesteśmy skazani na ciągłą wojnę z Zachodem, I że w tej permanentnej bitwie bardzo przydaliby się nam twórcy pokroju Puszkina czy Gogola. To prawda. Tylko skąd ich wziąć? Takich, którzy mając duży mir u społeczeństwa, chcieliby szczekać przeciw Zachodowi. Puszkin i Gogol robili to chętnie. Puszkin pisał o Ameryce: „Ludzie tak zwietrzeli u nich, że niewarci jaja wydrążonego!” . Gogol cytował ten epitet i dodawał: „Cóż to są Stany Zjednoczone? Padlina, ot co!” .

– Czy dzisiaj coś się zmieniło? – zapytał Putin, ukontentowany celnym cytowaniem klasyków. – Pieprzą przeciw nam, że łamiemy prawa człowieka, że zagrożona u nas demokracja, że kneblujemy wolność, że ginie w Rosji sprawiedliwość, i podobne sraty-taty! A u nich jaka sprawiedliwość?… Ewidentnego mordercę, który zaszlachtował własną żonę i jej faceta, uniewinniają mimo oczywistych dowodów winy, linii papilarnych, śladów krwi, badań DNA. Dlaczego? Bo jest sławnym sportowcem i jest czarny, więc skazujący wyrok mógłby rozgniewać Negrów. Pedały! Albo te polskie gnoje, które przysrywają nam, że niby w Rosji tyrania, bieda i pijaństwo. U nich za to raj! Taki dobrobyt, że dzisiaj miliony zrozpaczonych Polaczków emigrują, tłumacząc dziennikarzom: „- Wyjeżdżam, bo mój patriotyzm jakoś nie chce ubierać i karmić moich dzieci, ani płacić moich rachunków!”. Tymczasem Bliźniaki i ich kompani z Unii Europejskiej pierdzielą mi, żebym przestał łamać prawa człowieka!

– Odwińmy pięknym za nadobne – rzekł Szudrin. – Nie samą retoryką, bo ona spływa bez śladu, tylko inicjatywą, która tak dosunie krytykom Rosji, że będzie ich długo bolało. Cios w jaja!

– O czym myślicie, Lieonidzie Konstantinowiczu, o inicjatywie międzynarodowej?

– Tak. Sfinansujmy centrum badawcze, powiedzmy instytut, rejestrujący i analizujący przypadki łamania praw człowieka w Unii Europejskiej. Siedziba eurostołeczna: Bruksela, Genewa lub Strasburg. Bądź Londyn, Paryż czy Oslo. Nie mogą nam tego zabronić. Przypadków gwałcenia praw przez nich będą setki, same ruchy postępowe i młodzieżowe dadzą nam amunicji bez liku. Co pan na to, panie prezydencie?

– Świetny chwyt! – zgodził się Putin. – Osobiście zgłoszę tę inicjatywę, podczas któregoś szczytu Unia-Rosja. A jutro osobiście dopilnuję, Lieonidzie Konstantinowiczu, by wypisano wam kremlowski etat doradcy prezydenckiego w sprawach polityki międzynarodowej.

– Ta nominacja mocno zepsuje Zachodowi statystykę antyrosyjską – uśmiechnął się Szudrin.

– Czemu?

– Brytyjski „The Economist” nazwał właśnie Rosję „państwem neo-KGB” , twierdząc, że odsetek funkcjonariuszy służb specjalnych w organach władz cywilnych Federacji Rosyjskiej wynosił za Gorbaczowa szesnaście, za Jelcyna tylko trzy, a za Putina siedemdziesiąt siedem.

– To wciąż mało! – zgrzytnął Putin. – Będzie więcej, Lieonidzie Konstantinowiczu!

* * *

O ile wśród sławnych zabytków konkurs falliczny wygrałaby bez trudu krzywo stojąca wieża w Pizie (nomen omen), a wśród sławnych samców bez wątpienia rosyjski mnich Grisza Rasputin – o tyle wśród Londyńczyków końca lat 80-ych wieku XX duże szanse miałby mister Bochenek, pod warunkiem że chciałby się afiszować swoją męskością. Tymczasem „Zecer” , chociaż szybko zachwycił filigranową ekspedientkę z delikatesów przy Oxford Street, tudzież sympatyczną kasjerkę z delegatury LOT-u – afiszować się musiał głównie patriotyzmem (plus antykomunizmem), i to manierą tak bogoojczyźniano ogólnikową, by nie urazić żadnego nurtu Polonii, żadnej frakcji politycznej emigracyjnych Sarmatów. Jak grypy wystrzegał się dyskusji o Piłsudskim lub o Dmowskim czy Sikorskim, terminy „sanacja” i „endecja” budziły jego panikę, tylko co do nurtów dysydenckich nad Wisłą miał jawnie skrystalizowane przekonania, preferując KPN, mimo iż medialnie w kraju i za granicą wiodący był ruch KOR-u. Generalna sympatia „Zecera” zwała się po Bożemu „Solidarność”, a idolami byli dlań Lech Wałęsa oraz Jan Paweł II.

Najlepszym tytułem nowego emigracyjnego pisma, które zakładali Bochenek i Dut, byłby „Stańczyk”, lecz ku ich żalowi termin ów politycznie kojarzył się z „lojalistami galicyjskimi” XIX wieku, ugodowcami akceptującymi rozbiorową okupację austriacką. Dowiedzieli się zresztą, że od dwóch lat (od 1986) wychodzi już w kraju nieregularnie podziemne pismo „Stańczyk”. Przypomnieli więc sobie tygodnik satyryczny „Mucha” , który ukazywał się podczas zaborów, gnębiony mocno przez cenzurę, później wychodził do roku 1939, i znowu kiedy wojna się skończyła – do 1952, aż zamknął „Muchę” stalinizm. Padła propozycja, by nazwać nowy tygodnik „Muchówką” . Koniec końców Denis i Mariusz uradzili, że pismo będzie się zwało tyle samo patriotycznie, co humorystycznie (gwoli podkreślenia jego charakteru satyrycznego): „Giez Patriotyczny” , z figurującym obok tytułu wyjaśnieniem dla czytelnika: „Czołowy wśród należącej do rzędu muchówek rodziny gzów, «giez bydlęcy duży», powoduje u bydła cięż kie choroby, mogące być przyczyną zgonu. Tego życzymy komuchom” . Nad tytułem zaś widniały dwa szlachetne motta periodyku. Denis przyniósł oba, chcąc dać możliwość wyboru Mariuszowi. Jedno było wzięte z „Satyr” Horacego: „Ridentem dicere verum”- „Śmiejąc się, mówić prawdę” . Drugie wziął z „Satyr” Ignacego Krasickiego:

33
{"b":"89200","o":1}