Литмир - Электронная Библиотека
A
A
* * *

Władimir Putin był fanem internetu odkąd ten rewolucyjny dla ludzkości wynalazek (najbardziej rewolucyjny, obok pigułki antykoncepcyjnej, wynalazek XX wieku) upowszechnił się wśród miłujących pokój ludów całego świata. Miał tu zresztą pewne osiągnięcia dużej klasy. Kiedy tyrał jako oficer niemieckiej placówki KGB (lata 80-e wieku XX), hakerzy włamali się do serwerów Departamentu Obrony USA i skradli militarne tajemnice Pentagonu. Śledztwo wykazało, że złodziejami byli niemieccy hakerzy uruchomieni przez KGB. Z kolei w roku 1999, kiedy Władimir Putin pełnił bojową funkcję szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa (następczyni KGB), zaatakowane zostały rządowe serwery Stanów Zjednoczonych. Śledztwo wykazało, że bandytami, którzy skradli m.in. dane amerykańskich systemów naprowadzania rakiet, byli hakerzy rosyjscy, i że atak przeprowadzono ze stolicy wrogiego kraju, Moskwy. Nie udało się wszakże dowieść, iż FSB maczała palce w tym przedsięwzięciu.

Rok później miłośnik internetu został prezydentem Federacji Rosyjskiej, co bywa zajęciem bardzo pracochłonnym, a każdą spośród nielicznych wolnych chwil przeznaczał na seks, na sport lub na „surfowanie” w internecie (3 x s). Zazwyczaj śledził internetowe dowcipy o sobie samym (wybory, sekretarz Putina melduje: „- Panie prezydencie, mam dwie wiadomości, złą i dobrą. Zła jest taka, ze pański konkurent uzyskał 67 procent głosów. A dobra jest taka, że pan uzyskał 96 procent głosów” ), lecz czasami zdarzało mu się również zerkać gdzieś obok, i dzięki temu przypadkowo zobaczył tytuł: „Historia rosyjskiej oligarchii” . Rezultatem było zaproszenie Lieonida Szudrina do Kancelarii Prezydenckiej. Zaproszony historyk nie wykazał wszakże gotowości współpracy, co jeszcze bardziej wzmogło ciekawość prezydenta. Putin tedy zaprosił Szudrina do siebie na prywatną rozmowę (ozdobny blankiet zaproszeniowy przyniesiony przez speckuriera kancelarii), a takiego honoru żaden mieszkaniec Federacji Rosyjskiej unikać by nie śmiał.

Przed gabinetem Putina prężyło się dwóch żołnierzy mających barwne uniformy, szyte wedle wzorów epoki napoleońskiej, co harmonizowało z historyczną sztukaterią ścian pałacu i z rzeźbionymi drzwiami o złotych megaklamkach misternej roboty. Gdy Lieonid wszedł – prezydent wstał zza biurka, uścisnął gościowi dłoń, wskazał dwa fotele przy małym okrągłym stoliku i, nim usiedli tam, spytał:

– Herbata, kawa lub sok? Koniak, brandy, whisky lub wódka?

– Whisky i kawa, jeśli można, panie prezydencie.

Podano im napoje chwilę później, kiedy już toczyli merytoryczny dialog.

– Wie pan pewnie czemu was zaprosiłem, Lieonidzie Konstantinowiczu…

– Widząc, obok drzwi, tych dwóch wojaków w dawnych mundurach, pomyślałem, że chce pan rozmawiać o historii, panie prezydencie – rzekł Szudrin, lekko się uśmiechając.

– Najpierw o bardzo świeżej historii. Czemuż to nie przyjął pan propozycji Żarkinowa? Ale tak serio, Lieonidzie Konstantinowiczu…

– Bo narażanie się Żydom jest dla szaraka samobójstwem. Pan może wsadzać Chodorkowskich, panie prezydencie, ja wolę siedzieć cicho. „Protokoły Mędrców Syjonu” to apokryf i zarazem zgniłe jajo, lepiej nie tykać.

– Więc czemu są wciąż tak popularne na całym globie, bez ustanku wznawiane i bez trudu sprzedawane w milionach egzemplarzy?

– Bo są wiarygodne.

– Nie rozumiem, Lieonidzie Konstantinowiczu… Sami powiedzieliście, że to apokryf, czyli lipa!

– Tak, to fałszywka zmajstrowana przez Ochranę dla cara Mikołaja II, rzecz jednak w tym, iż zmajstrowana genialnie, wręcz proroczo, antycypująco. Niemal wszystko, co zostało tam przypisane Żydom jako spiskowcom, potwierdziła wkrótce rzeczywistość, potwierdziły to historyczne fakty. Wszelkie „dezyderaty Mędrców Syjonu” zyskały realny kształt. „Protokół 7” mówi o wzniecaniu między gojami wojen, nawet „wojny powszechnej”- i taka straszliwa wojna wybuchła. „Protokół 3” mówi o „wysyłaniu na ulice wściekłych tłumów robociarzy” - i Europa, zwłaszcza Rosja, widziała takie paroksyzmy tłumu. „Protokół 1” mówi o inspirowaniu terroru – i terror szalał, dziś szaleje jeszcze mocniej. Dwa główne postulaty „Protokołów” , mające dać Żydom władzę nad światem, to opanowanie kapitału, czyli banków, i opanowanie kultury, czyli mediów. I tak się stało: wszystkie media, łącznie z kinem, i cała światowa bankowość, zostały opanowane przez Żydów. „Protokoły” planują też demoralizację społeczeństw za pomocą taniej rozrywki, która będzie łamała hamulce chrześcijańskie – i to się dokonało, świat się cały spornolizował. Czyli potwierdziło się wszystko co ten apokryf mówi, stąd jego wiarygodność wśród ludów, które mają gdzieś demaskatorskie rewelacje historyków na temat Ochrany Mikołaja II. Głosowanie powszechne przywróciłoby „Protokołom” rangę prawdy objawionej, przez duże P, i to dopiero byłby kiks demokracji, która stanowi absolut naszych czasów.

Teraz Putin uśmiechnął się kącikami warg:

– Już z pańskiego oligarchologicznego wypracowania zorientowałem się, Lieonidzie Konstantinowiczu, że nie jest pan miłośnikiem demokracji…

– Wzorem Woltera, jestem raczej sympatykiem oświeconej paradyktatury, może być przez duże P.

Ta aluzja spodobała się gospodarzowi, obu bowiem rozmówcom przyszło na myśl słówko „putinokracja” . Putin uśmiechnął się szerzej i popijając koniak, mruknął:

– Cóż… ja raczej, wzorem Winstona Churchilla, uważam demokrację…

– Ta piękna fraza, o ustroju „najlepszym z najgorszych” , nie do końca jest autorstwa Churchilla, chociaż wszyscy biorą ją za churchillowską – przerwał prezydentowi Szudrin. – Nie byłoby jej bez Byrona, który medytując we Włoszech, w Rawennie, zrobił notatkę o ustrojach politycznych. Churchill jedynie dowcipniej sformułował tekst poety, ale wyraził to samo.

– Trzeba być historykiem, żeby znać wszelkie źródła – kiwnął głową Putin. – A wracając do…

Tym razem przerwał mu sekretarz, otwierając bez pukania drzwi gabinetu i milcząco wskazując zegarek.

– Przykro mi bardzo, Lieonidzie Konstantinowiczu, ale już mnie gonią, delegacja rządowa Syrii – westchnął Putin, zrywając się z fotela. – Taki mój los, kołowrót. Byłbym rad, gdyby odwiedził pan kiedyś moją leśną daczę, w którąś niedzielę, moglibyśmy dłużej pogawędzić.

– To będzie dla mnie zaszczyt i przyjemność, panie prezydencie – ukłonił się Szudrin i uścisnął rękę Putina przez duże P.

* * *

Wylądowali na lotnisku Heathrow. Mieli kłopoty przy stanowiskach kontroli wizowej i celnej, bo jedynie Mariusz dukał po angielsku (nie licząc „Guldena” , który znał dwa słowa: „- Change money?” ). Ale gdy tylko trafili do gigantycznej hali wejściowej -kłopoty się skończyły. Czekał tam bowiem na nich zasuszony pięć-dziesięciolatek, który trzymał tekturkę z wykaligrafowaną flamastrem informacją: WUJEK MARIUSZ. Mariusz się zameldował u tego pana, a ten miły pan wsadził całą piątkę w furgonetkę i powiózł ku Oxford Street, do kilkupokojowego lokalu, który miał być ich mieszkaniem. Pan nazywał się Lucjan Czepiela.

Kiedy Lucek Czepiela był młody i jeszcze młody – był intelektualnie niezbyt lotny. Mimo to robił karierę akademicką na Uniwersytecie Śląskim, ułatwioną przez członkostwo partyjne pezetpeerowskie, które każdemu baranowi dawało fory w każdym obszarze PRL-u i w każdej dziedzinie „dynamicznego rozwoju” . Uwieńczył swój „społeczny awans klasowy” pracą doktorską pt. „Walory krajobrazowe polskich ssaków” („Są takie ssaki polskie, co przyjemnie wpadają w oko, np. sarna płowa i jeleń, lecz są również takie, co wpadają w oko obrzydliwie, np. wszystkie myszowate”). Później przeniesiono go („przesunięto na nowy odcinek” ) do roboty w Wydziale Kultury KW PZPR (Katowice), a kiedy skończył 46 lat, nagrodzono „placówką cudzoziemską” . Został zastępcą attache kulturalnego ambasady londyńskiej, mimo iż znał język angielski tylko trochę lepiej niż chiński, którego zupełnie nie znał. Jednak po trzech latach mówił biegłe łamaną angielszczyzną, i ogólnie zyskał pewien sznyt intelektualny tudzież kulturalny, obracał się bowiem wśród dyplomatów, a wiadomo, że „kto z kim przestaje , takim się staje” . Wieczorem, przy kielichu, rzekł Mariuszowi:

– Sądziłem, że na Heathrow zaczepią pana funkcjonariusze MI 6 lub MI 5.

– Dlaczego mieliby to robić?

– Bo „Zecer” jest głośnym opozycjonistą, lubią takich werbować. A przynajmniej przesłuchiwać. Być może spróbują jutro czy pojutrze, zaś lotnisko odpuścili, bo bali się, że będzie tam czekała z kwiatami delegacja emigrantów.

– Ja również bałem się tego – wyznał Bochenek.

– Chcieli, chcieli! – pisnął Czepiela. – Ale im powiedziałem, że dla pewnych względów politycznych nie byłoby to rozsądne, i że spotkacie się uroczyście w tym tygodniu.

– Pan im powiedział?! – zdumiał się „Zecer” . - Pan, komuch, pracownik Jaruzelskiej ambasady?!

Czepiela uśmiechnął się:

– Jestem ich wtyka. Szpiegiem na usługach emigrantów antykomunistów. Mają mnie za swojego „kreta” w placówce PRL-u, szanowny panie. Donoszę im, kablując różne rządowe sekrety, ułatwiam różne papierkowe sprawy, niby to cichcem, dywersancko, antypeerelowsko. Gram Wallenroda, he, he, Konrada Wallenroda! Takie zadanie, a zadanie jak zadanie, trzeba wykonać. Co mi nawet sprawia przyjemność.

– To spotkanko z solidarnościowcami kiedy ma być?

– Będzie kilka spotkań, nie tylko z solidaruchami. Tu jest cholernie różnorodna emigracja, nowa, stara i prastara, jeszcze niedobitki andersowców. I skłócona jak każda Polonia, amerykańska czy kanadyjska, kłębowisko żmij. Wszyscy chcieliby lać komunę, ale póki nie mogą, to wzajemnie gryzą się sami. Będzie pan musiał strasznie uważać, poruszanie się między wrogimi kółkami to prawdziwe pole minowe.

23
{"b":"89200","o":1}