Литмир - Электронная Библиотека
A
A

„Zesłany” do służby ochrony kolei, pułkownik Kudrimow sądził, że będzie się tam czuł kiepsko, niby uszkodzony karabin, którego nie reperują (choć powinni), tylko wyrzucają gdzieś na kupę złomu. Mylił się, gdyż właśnie druga połowa lat 80-ych (czas dwóch głośnych prezydentów, Gorbaczowa i Reagana) była dla sowieckich kolei pasjonująca wyjątkowo. Prezydent amerykański zaczął planować i prototypowo wdrażać Strategiczną Inicjatywę Obronną (SDI), zwaną przez anglosaskie media „programem wojen gwiezdnych” . Rosjanie ripostowali „kolejowymi zespołami rakietowymi” , czyli inicjatywą bardziej przyziemną, ale nie mniej ciekawą. Każdy pociąg bojowy tworzyło pięć jednostek: lokomotywa, wagon mieszczący centrum dowodzenia i trzy wagony z rakietami. Nieustanna mobilność: w ciągu jednej doby taki pociąg robił 2 tysiące kilometrów, a wystrzeliwać rakiety mógł z każdego miejsca. Jankesi, próbując lokalizować te śmiertelnie groźne konwoje, zwiększyli do kilkudziesięciu liczbę satelitów obserwujących dzień i noc radzieckie terytorium. Lecz satelity były bezradne (bojowe pociągi, widziane z Kosmosu, niczym się nie różniły od cywilnych składów), chociaż podatnik amerykański płacił gwoli ich funkcjonowania bardzo dużo. Stiopa Kudrimow, pracujący przy ochronie tej cudownej zabawki (już jako malec uwielbiał „fu-fu!” , drewnianą kolejkę kupioną mu przez dziadków), czuł, że wykonuje dobrą robotę dla chwały ojczyzny – Sowieckowo Sojuza.

Składy kolejowo-rakietowe kursowały sześć lat (1985-1991). Później zajęli się nimi dyplomaci i, jak to politycy – spieprzyli wszystko. Dogadali się. Waszyngton przystopował prace nad SDI, zaś Moskwa przestała wozić rakiety koleją (dzięki czemu Amerykanom wystarczały trzy satelity fotografujące Rosję). Duża oszczędność dla każdej ze stron, lecz większa dla „zachodnich imperialistów” . Oto czemu Stiopa Kudrimow nienawidził polityki, politykowania, i polityków przede wszystkim, bo parszywe kombinacje tych chytrych „swołoczy” („- Job twoju mat'!” ) zepsuły Sojuz. Czy nie prościej oraz sensowniej było machać twardym kułakiem blisko gudłajsko-pedalskiej mordy Zachodu, miast wazeliniarsko się układać, mięknąć i słabnąć?

Jednak doczekał brzasku nowej chwały – doczekał Władimira Władimirowicza Putina i jego obietnicy, że Rosja znowu będzie światowym mocarstwem. Istotnie – od 2002, z roku na rok konsekwentniej, szło ku dawnemu czyli ku lepszemu, twarda ręka Putina reperowała Matuszkę Rossiję „kak nada” . Gdyby jeszcze można było szybko przekształcić wojsko rosyjskie ze złomowiska i muzeum (oraz z katowni dla rekrutów) w nowoczesne siły zbrojne, nie dopuścić, by dawni satelici ZSRR wstępowali do NATO, wziąć za ryj (za „paszczu” ) cały Kaukaz, zgnoić krnąbrną „Polszę” , ułatwić wszelakim talibom i alkaidowcom dokopywanie Ameryce… „Nu da, wsiem paniatno, szto eto tiażoło budiet', job amierikańskuju mat'!” .

Umierał (2004, trzustka zalkoholizowana) bez specjalnego żalu, właściwie szczęśliwy, dożył bowiem nowej chwały – ogniowej pacyfikacji Czeczenii, defilady kremlowskiej przy dźwiękach reaktywowanego hymnu ZSRR, wysadzenia w powietrze Nowego Jorku, i błyskotliwej kariery syna, ukochanego Wasi, szefa tajnego pionu egzekucyjnego FSB. Wierzył, iż Wasia „pokaże” wszelkim skurwysynom wrogim Federacji Rosyjskiej. „Nu , pagadi!” .

* * *

Spośród rozmaitych praw rządzących człowiekiem i ludzkością, jak również światem i wszechświatem – główne wydaje się prawo przyczynowości, tyczące skutków. Mówi ono, iż żadne zjawisko nie istniałoby bez przyczyny. Jest to równie proste jak korelacje: bocian-dzieci, błędny rycerz-wiatraki, lewica-praworządność… pardon, coś pomyliłem, chodzi o korelacje: Afryka-zebra, Australia-kangur, winorośl-szampan, srebrniki-zdrada, pług-skiba, Dumas-muszkieterowie, kastracja-falset, silikon-biust, itp. W ramach tego prawa – prawa skutków nieistniejących bez przyczyn – daje się łatwo wytłumaczyć dlaczego obywatel Mariusz Bochenek („Człon” alias „Rubens” alias „Blankiet” alias „Zecer” ), mężczyzna będący pupilem dam, pozostawał zatwardziałym kawalerem, mimo że pędziły lata i bliżej mu już było do pierwszej siwizny niż do „teenagerskiej” młodości. W 1985 (czyli wtedy, gdy Stiopa Kudrimow zaczynał pracę przy rakietowym transrosyjskim „fu-fu!” ), „Zecer” skończył 36 lat i wciąż nie miał żony. Ów brak obrączki to był skutek. Przyczyną była tak zwana (przed wiekiem XX) kobieca „płochość” , plus bochenkowa nadwrażliwość. Gdyby się chciało opowiedzieć to metaforycznym rymem, nie trzeba byłoby tworzyć własnych rymów – starczy zacytować XVIII-wieczny rym Trembeckiego pt. „Wróbel” :

„Jurny wróbel z czarną łatką
Upędzał się za dzierlatką.
I słowik do niej się palił,
A chcąc rywala odsądzić,
Czułość swoją przed nią chwalił:
«Nigdy nie znam co to zdradzić,
Zawszem był dla ciebie stały.
Te ci pienia będę nucić,
Które Bogów zachwycały.
Z tobą się chcę cieszyć, smucić,
I wszystko zrobię, bym twe serce zyskał».
«A ja – rzekł wróbel – będę ciebie ściskał».
I zaraz spór rozsądzony:
Wróblowi kazano zostać,
Słowik z głosem odpędzony.
Otóż kobiet naszych posiać „.

Dokładnie tak było w przypadku pierwszej (i ostatniej) wielkiej miłości Mariusza B. Kiedy kończył liceum, „upędzał się za dzierlatką” , czyli za koleżanką szkolną. Nakarmiony romansami historycznymi prywiślińskich „pokrzepiaczy serc” (Kaczkowskich, Przyborowskich, Kraszewskich, Sienkiewiczów i in.), ergo: uformowany względem słowiańskich dziewic przez same niewinne lelije (Oleńki, Zosie, Basie, Marysie, Ligie etc.) – pisał miłosne liściki i wierszyki („Te ci pienia będę nucić” ), wzdychał, fundował lody i kino, itp. Tymczasem jego kolega, miast miłosnych treli, wziął się do „ściskania” tejże dzieweczki od razu i nie bez szybkiego skutku, by później przechwalać się głośno, że „Kaśkę zerżnął” . Wzmiankowana Kasia nie wnosiła żadnych pretensji, zaś Mariusz został spławiony jako frajer. Był to dla niego traumatyczny szok.

Między liceum a studiami Bochenek odbył szkolenie wojskowe (pluton łącznościowców). W łaźni koszar spostrzegł coś, o czym nie miał wcześniej pojęcia: że jego penis jest większy, duży ponadnormatywnie. Kumple wynieśli tę wiadomość za bramę garnizonu, i odtąd dziewczyny urządzały łowy na „Rasputina” („Członem” został dopiero w komunie hipisowskiej). Co mu dawało satysfakcję dubeltową: fizyczną (bo orgazmową) i psychiczną (bo odwetową). Z „czułego słowika” nic nie zostało – grał „jurnego wróbla” . A szlachetnego rycerza zastąpił cyniczny fałszerz. Pierwszym sfałszowanym przezeń dokumentem był wpis w zeszycie szkolnego rywala mówiący, iż „dyro to czerwona świnia , komunistyczny renegat , pezetpeerowski lizus” , co wskutek donosu zostało odkryte i pieszczący Kasię rywal Bochenka postradał „prawa ucznia” tudzież możliwość zrobienia kiedykolwiek dyplomu wyższej uczelni.

Płeć piękna, która ma nie tylko fenomenalną pamięć wzrokową, lecz i dotykową – zazwyczaj świetnie pamiętała o nieprzeciętnym walorze płciowym Mariusza B. Skutkiem tej przyczyny znajome „Zecera” stawiały się regularnie w Grabianach „na widzenie” , by szepnąć Mariuszowi, iż czekają. Jednak niektóre nie czekały bezczynnie, dlatego pewnego razu odbył się przez zakratowaną szybę taki dialog:

– Słyszałem, że często chodzisz w miasto, Jolciu… – rzekł „Zecer” .

– Nie chodzę! – burknęła Jola. – Brat mi czasem kopsnie dzianego bojka, żeby trochę szmalu wykosić, to wszystko. Robię u kosmetyczki.

– W Paryżu i w Londynie są lepsze gabinety. Chcesz wyjechać na Zachód?

– A kto nie chce?

– Każdy chce, niewielu może. Ja mogę.

– Weźmiesz mnie ze sobą?…

– Wezmę ciebie i twojego męża.

– Jakiego męża?!

– Wicia, którego poślubisz. I razem lądujecie w Paryżu. Gra?

– Może być… – uśmiechnęła się Jola radośnie.

* * *

Kiedy „Historia rosyjskiej oligarchii” dostała cichy (acz skuteczny) szlaban na druk, jej autor, Lieonid Szudrin, był pewien, że nikt spoza Instytutu nie przeczyta jego dzieła. Mocno go tedy zdumiało zaproszenie przysłane mu z Kremla (z samej Kancelarii Prezydenckiej!) wiosną roku 2005. Ów półstronicowy list, podpisany przez dyrektora Żarkinowa, szefa Sekcji Medialnej kancelarii, napomykał bowiem o rozprawie Szudrina, choć nie bez błędu: „Dzieje rosyjskich oligarchów” .

W bramie kancelarii dano Szudrinowi przepustkę. Dyrektor Żarkinow przyjął gościa gruzińskim koniakiem i herbatą, stwierdził, że niestety ma wolny tylko kwadrans, i bez wstępów przeszedł do meritum:

– Lieonidzie Konstantinowiczu, chodzi mi o głośną publikację „Protokoły Mędrców Syjonu” , demaskującą spisek żydowski zawiązany przed stu laty, podczas bazylejskiego Kongresu Syjonistycznego, dla uczynienia Żydów władcami świata. Nie sądzi pan, że dziś sytuacja robi się analogiczna, bliska tamtej?

Szudrin ledwo wstrzymał prychnięcie i wytrzeszczenie wzroku; odparł chłodno:

– Nie sądzę, panie dyrektorze.

– Czy nie widzi pan, że wszystkie decyzyjne stanowiska globu zajmuje żydostwo?

– Nie widzę.

– Nie widzi pan?! Banki to przecież Żydzi, media to Żydzi, handel to Żydzi, giełda to Żydzi, trzymają wszystkie te instrumenty wpływu, przy których władze polityczne, rządy, premierzy, prezydenci, są jedynie marionetkami. Amerykański Bank Centralny i FED – Greenspan. Bank Światowy – Wolfowitz. Król spekulacji – Soros. I tak dalej. W Rosji podobnie, proszę sprawdzić metryki naszych oligarchów…

12
{"b":"89200","o":1}