Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Testem decydującym dla seksualnego samookreślenia się Witolda były mazurskie wakacje. Pierwsze jego prawdziwe wakacje -pierwszy w życiu „Znajdy” wyjazd klasycznie urlopowy. Grupka studentów-dysydentów, którzy drukowali u „Zecera” swoje konspiracyjne pisemko, wyjechała latem na Mazury, z plecakami i namiotami, co dawało względnie tanią samodzielność, bo hotele lub domki campingowe zbytnio drenowałyby kieszenie żaków. Trzy pary – trzej chłopcy i ich dziewczęta. Jako siódmego wzięli ze sobą „Znajdę” (mówiąc, że biorą „przylepkę” ), gdyż poprosił ich o to Mariusz. Kupił „Znajdzie” namiot, zaopatrzył we wszelkie turystyczne (plus finansowe) akcesoria, i odprowadził całe towarzystwo do pociągu.

Namiotowali przy brzegu romantycznego jeziora (te białe żagle, te wschody i zachody słońca!), pili, śpiewali, nurkowali, kajakowali, robili kiełbaskowe ogniska – każdego dnia było wesoło do głębokiego zmierzchu. Później przez niecałą godzinę z trzech namiotów płynęły ku gwiazdom lub chmurom ekstatyczne sapania i jęki, po czym zapadała nocna cisza i onanizujący się Witek też mógł usnąć. Lecz nim minął tydzień, trzy sympatyczne studentki (Ola, Grażynka i Beata) zgadały się konspiracyjnie (vulgo: za plecami swych partnerów, trzech antyreżimowych konspiratorów), że ten miły Wicio jest taki biedny, bo nie ma dziewczyny. I ustaliły, że będą mu kolejno robić dobrze, kiedy tylko ich chłopców zmorzy Morfeusz. Każdej nocy, gdy męska studenteria kimała już „jak kamień” , któraś dama opuszczała cichaczem swój namiot, wślizgiwała się do namiotu „Znajdy” , i robiła z jego przyrodzeniem co chciała – „everything” . Poddawał się temu bezwolnie, ale każdej nocy marzył, by to nie któraś, lecz któryś wśliznął mu się do namiotu. Choćby Roman, szczupły kręto włosy blondyn studiujący prawo… Wtedy definitywnie uświadomił sobie, iż jest „zbokiem”- homoseksualistą bez żadnej wątpliwości.

Przed swym patronem udawał normalnego. To udawanie było grzechem mniejszym niż skrywana skłonność, i dużo mniejszym niż pajacowanie wielu gwiazdorów hollywoodzkich, gorąco przytulających na ekranie dziewczęta z „fabryki snów” , mimo orientacji homo (maskowanej bezczelnym „emploi” samców hetero). Rock Hudson, Richard Chamberlain, James Dean, Jean Marais, Jeremy Irons, Kevin Spacey i tylu innych czołowych „amantów” X muzy (niektórzy filmowi „twardziele” , jak Marlon Brando czy Burt Lancaster, też urozmaicali sobie seks jednopłciowo). Los Ludwika Bawarskiego i Oskara Wilde'a dowodzi, że czasami za te fałszywe maski trzeba płacić ciężki rachunek, lecz „Znajda” o tym nie wiedział i bał się tylko demaskacji ze strony szefa. Wpadł dopiero w więzieniu.

„Zecer” ucapił go przy warsztacie stolarskim II bloku, strzelił dłonią przez pysk aż huknęło, chwycił za brzegi „katany” więziennej, ścisnął je pod gardłem nieszczęśnika, prawie dusząc, i syknął:

– Ty gnoju! Ty śmierdzący pedrylu!! Kto cię tak przekręcił, gadaj!

– Niiikt… – wycharczał „Znajda” .

– Od kiedy to robisz?!

– Nie wiem. W domu dziecka bawiliśmy się jak gasło światło.

– Koniec tych brzydkich zabaw! – ryknął Mariusz, luzując uścisk. – Koniec! Jeśli usłyszę jeszcze choćby raz, że się cwelisz, to finito między nami, „Znajda” . Fi-ni-to, szlus! Będziesz obcy! Zrozumiałeś?

– Co mam nie… co mam nie rozumieć… no co! – chlipnął Witek, i rozpłakał się rzewnymi łzami.

* * *

Klara Mirosz urodziła się wiosną 1969 roku. Kilka lat później opuściła Polskę razem z mamą. Było to efektem kryzysu małżeństwa Miroszów, właściwie tąpnięcia, czyli ewenementu trochę gwałtownego, bo świeżo upieczony doktor inżynier Mirosz (dawniej asystent na Wydziale Łączności, później adiunkt na Wydziale Fizyki Politechniki Warszawskiej), zerwał duchową i fizyczną łączność stadła, przerzucając swoje uczucia hormonalne ku studentce, która póki co miała jędrniejszy biust aniżeli obiekt ślubny. W decydującą tzw. „karczemną awanturę” małżeńską włączył się niby mecenas diabła teść Krystyny, stary Mirosz, niegdyś wojujący „moczarowiec” , który zamiast lać oliwę, judził syna głośno:

– Stale ci mówiłem, że ta gudłajka nie da ci szczęścia! Wygoń Żydówę precz!

Krystyna opuszczała Lechistan pełna nienawiści do „polskich antysemitów” , i córce wszczepiła tę samą kontrpolską tudzież generalnie antygojowską mentalność. Stołeczna Jaffa zupełnie im się nie podobała, ale mieszkały tam kilka lat i wyjechały dopiero wtedy, kiedy rodzice Krystyny zginęli w autobusie anihilowanym bombą przez fanatyka islamskiego. Celem kolejnego exodusu było Toronto, gdzie już od roku mieszkał prawnik Levi Coben, telawiwski „przyjaciel” Krystyny (wyjechał tam na czteroletni kontrakt, zmusiła go firma). Jednak kanadyjską stabilizację zakłóciła nieprzyzwoitość Leviego – czyn typu „magii” (hebrajskie: obrzydliwy). Klara poskarżyła się, że konkubent rodzicielki próbuje dobierać się do córki kiedy mamusia jest chwilowo nieobecna. Wtedy Krystyna Helberg zrozumiała, że wstrętni antysemici zdarzają się również wśród Żydów. Helberg, gdyż od przekroczenia granicy polskiej nie używała nazwiska Mirosz. Klara występowała więc jako panna Helberg.

Z punktu widzenia estetyki Levi Coben miał rację, bez dwóch zdań. „Estetyka” bowiem to termin dubeltowy – w rozumieniu scjentycznym oznacza naukę tyczącą kryteriów, aspektów i percepcji sztuki, zaś w rozumieniu potocznym oznacza piękno, stosowanie piękna, piękny wygląd tout court. No więc Klara Helberg, dzięki sekretnemu procesowi mieszania krwi, ergo: dzięki niezgłębionej wirówce i akrobatyce genów, była istotą dużo bardziej atrakcyjną niż jej niebrzydka przecież rodzicielka. Klara wyrosła na tzw. „piękność skończoną” , czyli kompletną, jej wdzięk nie ograniczał się jedynie do ślicznych rysów i pysznej sylwetki, lecz zawierał również stuprocentowy fenomen gibkości, mobilność klasy max. Przemieszczała się z naturalną kocią lekkością, wzorem dzikiej pumy. W poprzednim życiu bez wątpienia była kotem. To znaczy kocicą. Rasową. Tajemniczym futerkowym stworzeniem, motywowanym siłą instynktu, by chodzić tylko własnymi ścieżkami i emanować niedbałe, nonszalanckie zimno, które budzi zazdrość reszty stworzeń.

Ta niezależność przejawiała się również wstrzemięźliwością erotyczną, mimo żądz dręczących młodą anatomię Klary. Gdyby wierzyć Freudowi – człowiek, korona stworzenia, jest tak naprawdę kłębkiem nerwów erotycznych, kukłą motywowaną głównie instynktem seksu. Chociaż osobnik ten sądzi, że umie być panem swego psychobiologicznego domu, lecz w piwnicach jego duszy ciągle buzują popędy zwierzęce, robiące zeń swoistego niewolnika. Ów niewolnik własnego libido tłumi swą zwierzęcość jak umie, gwoli cywilizacji, przywdziewając szaty i maski kulturowe na publicznym widoku. Jednym udaje się to lepiej, drugim gorzej. Dzisiaj współczynnik cywilizowania się małpy ludzkiej sprawdza kierownica samochodu, mysz komputera, itp., a współczynnik zezwierzęcenia (zbestialnienia) dwunożnej istoty określa skala lubieżności, której podziałkę tworzą kolejne stopnie wyuzdań erotycznych. Który jest najwyższy? Szczytowa tortura sadomasochizmu? Poziom okrucieństwa i głębia bólu zadawanego? Nie. Tym punktem jest „point of no return” , skąd powrotu już nie ma, bo igranie rozkoszy ze śmiercią doprowadziło do mimowolnego lub planowanego zgonu. Klara była chorobliwie dumna; musiałaby zabić samca po kopulacji, gdyż nie zniosłaby myśli, że jakiś facet penetrował i brudził jej ciało wyrostkiem służącym również oddawaniu moczu. Przynajmniej tak sądziła. Własna dłoń i elektryczny wibrator zaspokajały jej chuć, nie kalecząc jej godności królewskiej. Ale tego rodzaju drażliwość psychiczna – wstręt spotęgowany do sześcianu, sięgający znamion paranoi – zwykle nie trwa długo…

Pytanie: skąd się ten dziwny, nietypowy wstręt bierze? Z czego? Z homogenów? Klara Helberg nie była lesbijką; owszem, przez jakiś czas brano ją za taką na uniwerku, bo zimno torpedowała każdy podryw (a zachwyceni jej pięknością koledzy próbowali ciągle), lecz kiedy równie twardo pogoniła próbujące ją rwać koleżanki – przestano widzieć w niej „lesbę” , widziano raczej wariatkę, dziewczynę „stukniętą” . Ktoś puścił plotkę, że jest niedotykalska, bo romantycznie miłuje jakiegoś faceta spoza uniwerku – jakiegoś księcia z bajki, dalekiego Romea, któremu przysięgła wiktoriańską wierność po grób. Nikt się nie domyślił, że ciężkie filmowe porno, którego stała obecność telewizyjna tudzież internetowa skruszyła dziś wszelkie seksualne tabu, dynamicznie uskrzydlając bezpruderyjność-rozwiązłość-lubieżność nowych pokoleń – wobec Klary zadziałało niczym hamulec. Przypadkowe obejrzenie filmowej „spermorzeźni” (wideotaśmy na nocnej „imprezie” ) wszczepiło Klarze wstręt do robienia z siebie minizlewu i kawałka mięsa. Bywa. Ale, jako rzekłem, taki wstręt u młodego organizmu nie może trwać wiecznie, biologia nie zna litości.

* * *

Pułkownik Stiepan Semenowicz Kudrimow aż do śmierci dręczył się myślą, że jego karierę zahamowała głupia złośliwość losu. Co było prawdą, szlify generalskie ominęły Stiopę wskutek pecha. Ten pech miał dwie fazy, obie związane z niefortunną krwią polskich klechów. Najpierw, mimo celnych trafień, nie udało się odstrzelić papieża Wojtyły (maj 1981), a Jankesi szybko ustalili, że bułgarscy i tureccy podwykonawcy byli tylko rękami centrali moskiewskiej. Smród wokół KGB przybrał wówczas skałę globalną. Lecz dla Stiopy jeszcze gorsza okazała się druga plajta, trzy lata później – casus Popiełuszko.

Sprawa miała być prosta: zwykły ksiądz Lach, żaden papież, kardynał czy biskup. Upierdliwy pyskacz, ciągle gromiący z ambony dyktaturę prosowiecką. Nie tylko on to czynił, ale „księdza Jerzego” wielbiła cała Warszawa i pół PRL-u. Trzeba było coś z tym zrobić. Kazano zrobić Stiopie. On, jego ludzie i ludzie jego ludzi, nadwiślańskie zbiry z SB, ułożyli plan. Realizacja planu nie wyszła. Księdza zdołano porwać, ale nie zdołano zwerbować, mimo strasznych tortur, więc musieli go ukatrupić. Co było klęską, bo ciało męczennika zostało znalezione i wybuchł kolejny międzynarodowy skandal. Inaczej mówiąc: Stiopa Kudrimow „dał ciała” - nie wykonał zadania postawionego mu przez zwierzchników. Tego samego roku (1984) umarł lubiący Stiopę gensek Jurij Andropow; następca Andropowa, Czernienko, dychał ledwie rok; następca Czernienki, Gorbaczow, rozpoczął desowietyzacyjną (desowietyzacyjną wbrew jego woli) „pieriestrojkę'' . Za Gorbaczowa usunięto dużą część starych kadr specsłużb, jako pierwszych wymiatając skompromitowanych. W ramach tej wewnętrznej czystki Stiopa poległ, nie miał szans.

11
{"b":"89200","o":1}