Przypomniałam sobie, ze od dobrych dwudziestu lat nakłaniam wszystkie kolejne dyrekcje do drobnej zmiany w programach, dołożenia tekstu, wzorowanego na programach innych krajów. Tam w każdym, u nas niechby w co dziesiątym, podawane są tabele trenerów i jeźdźców, ilość zwycięstw, sumy wygranych pieniędzy, miejsce w klasyfikacji, wzajemna rywalizacja. Kto jak kto, ale polski chłopak nie zniesie, zęby ten drugi był lepszy od niego! Ględzę, zapieram się i awanturuję, bez skutku! Każdy dyrektor oświadcza mi, ze jest bezsilny, nie on decyduje o programie, brakuje papieru, chała i bzdet, można zmniejszyć marginesy, wydrukować to petitem…! Może to nic nie da i nikogo nie obejdzie, ale dopóki się nie spróbowało, nie wolno przesądzać, a ja wierzę w polską duszę i historia wskazuje, ze słusznie! Odpracowałam ciężką irytację na tym tle i wybiłam się z tematu. Obaj, tak Janusz, jak i Józio, czym prędzej i z zapałem przyznali mi słuszność, bo widocznie zależało im na dalszym ciągu.
– Po trzecie – powiedziałam, jeszcze trochę ze złością – nie, po czwarte. Nie, po które tam…?
– Po piąte – podsunął Józio Wolski delikatnie.
– Po piąte, może być. Po piąte, siedział kiedyś u mnie jeden taki, teraz jest trenerem we Wrocławiu, a wówczas był kandydatem dżokejskim, chłopak ze wsi, lubił konie i opowiadał, bardzo zmartwiony, jak się raz narwał sam na siebie. Umówione było, że przychodzi dwa cztery, on jechał na koniu numer trzy. – Wychodzę na prostą – powiada. – Widzę, ze czwórka, co miała być druga, jest przede mną, oglądam się, dwójki, co miała być pierwsza, nie ma wcale, nie daje rady, czuję, że koń mnie niesie, wszystko się i tak połamało, puściłem go i przyszedłem pierwszy. I niech pani powie, siedemset złotych górą za mnie dali, a ja sam siebie nie grałem! – Nie łgał, żałował z całego serca. Po szóste, sytuacji, w których idzie bardzo dobry koń, najlepszy w stawce, faworyt toru, i ten koń przychodzi ni z tego, ni z owego trzeci albo nawet czwarty, a powinien być pierwszy z łatwością, widziałam setki. Nawet bym prawie umiała powiedzieć, jak który dżokej to zrobi, bo mają swoje metody, jeden straci start i za późno zacznie doganiać, drugi będzie prowadził, zmęczy konia, da się wyprzedzić w ostatniej chwili, trzeci pogoni na zakręcie, konia wyniesie, pójdzie na duże koło i do widzenia, już jest te Parę długości do tyłu. Widziałam także sytuacje odwrotne, jak Song zostawał na grząskim torze, naród wpadł w szał, tymczasem Song miał bardzo wąskie kopytka i zwyczajnie się zapadał. Widziałam, jak Mazurek w arabskich Derbach wyłamał na Kabarecie i jak dochodził do celownika z głową obróconą pod kątem Prostym, a panika, że nie zdąży, wręcz z niego biła…
– Zdążył? – zainteresował się Janusz.
– Zdążył, ale Kabaret to był koń wielkiej klasy. W życiu nie zapomnę, jak wychodziła Knieja, najmniejsza klacz na torze, z samego końca potrafiła przejść przez stawkę jakby te inne w miejscu stały! Ale musiała mieć lekki tor…
Przypomniałam sobie, że miałam mówić o robionych gonitwach, a nie wspominać wzruszające wydarzenia. Opamiętała się.
– Mówiłam, że należy mi zadawać pytania! – wytknęłam wyrzutem. – Uczciwie uprzedzałam, że mogę się rozpędzić. Na czym stoimy?
– Na tych punktach do wnioskowania. Teraz powinno by po siódme.
– Po siódme, te nagrody i te pieniądze, które oni wszyscy uzyskują za zwycięstwo, od lat budzą śmiech pusty i trwogę. Policzcie sobie, za pierwsze miejsce w przeciętnej gonitwie dżokej dostaje dwieście tysięcy i nic więcej, nawet tej chwały w statystyce. Przychodzi do niego jakiś i daje mu dwa albo i trzy miliony, żeby nie przyszedł pierwszy. To co ten dżokej jest Anachoreta? Derwisz? Święty Franciszek? Bierze dwa miliony już go nie ma, Zyski z wygranych są groteskowe, chyba że gra sam na siebie, ale jeśli jest faworytem, niewiele zyska…
– A wolno mu grać?
– W zasadzie nie ma przepisu, że nie, ale istnieje dżentelmeńska umowa, że pracownicy nie grają. I co z tego? Do kasy pójdzie jego siostra, szwagier, kumpel… Ryzykowne o tyle, że jak mówiłam, oni wzajemnie swoich koni nie znają, ten jaki! drugi z innej stajni może okazać się lepszy. Bywa, ze do celownika idą z dziką zaciętością, widać, w oczy bije, że każdy się pcha jak szaleniec. Może to i robione, ale dziwnie robione. Po ósme, na ludzkie gadanie nie wolno zwracać uwagi, bo ten cały tłum jest poszkodowany na umyśle. Tysiąc wypadków było takich, że przyszedł fuksowy porządek, krzyk się podniósł, że robione i butelkami od piwa w okna rzucali, tymczasem ja to miałam wytypowane, bo tak mi poprzedniego dnia wieczorenr wyszło w domu. To co, ja tę gonitwę robiłam, czy jak? Z kariery koni wynikło, że wygrać powinny te dwa, te dwa wygrały, mogę wam pokazać, na programach mam to pozapisywane…
– I tak grałaś?
– E tam. Ja typuję doskonale, ale gram idiotycznie. Nie mówiąc już o tym, ze jakiś mi mówi w wielkiej tajemnicy: „w czwartej gonitwie dają trójkę”. Trójka mało, że wychodzi, strzela z programu, sama mogłam mu ją dać, a ten mi zwierza wielki sekret, poufny komunikat ze stajni. Zahamowania umysłowe. Po dziewiąte…
– Będę mógł obejrzeć te pani programy? – przerwał Józio Wolski z wyraźną chciwością.
– A proszę bardzo. Dzisiaj?
– Dzisiaj to bym tylko spojrzał, a w ogóle chciałbym pożyczyć. Razem z notatkami.
– Na długo?
– Nie, tydzień chyba wystarczy,
– Tydzień może być – przyzwoliłam łaskawie. – Po dziewiąte, uczciwość gonitwy sprawdza się po wypłacie. Tu już potrzebne są lata doświadczeń wyścigowych. I dostrzegam osobliwe zjawisko…
Zatrzymałam się. Zastanowiłam się nad tym osobliwym zjawiskiem. Przed laty umiałam bezbłędnie przepowiedzieć wysokość wypłaty, myliłam się o grosze, zgadywałam porządek i triplę. Uświadomiłam sobie nagle, że ostatnimi czasy kompletnie mi to nie wychodzi, prawie wszystkie wypłaty zaskakują mnie in plus albo in minus. Może coś w tym jest…?
Postanowiłam powiedzieć im o tym bardzo porządnie, przystępnie, wytłumaczyć lepiej, niż sołtys krowie na miedzy, bo rzecz mogła okazać się ważna.
– Widzi się najpierw konia w programie – rzekłam powoli. – Można odgadnąć, że będzie to faworyt i ludzie będą go grali. Widzi się następnie, co się dzieje w kasach i co grają. Na jakiegoś tam konia wiszą zerowe bilety, nikt go nie rusza, wszyscy się pchają na faworyta. Przychodzi nagle ten fuks od zerowych biletów, powinni zapłacić majątek, powiedzmy sześćdziesiąt tysięcy górą. Płacą dziesięć. Znaczy, ten niezwykły fuks został
. Przez kogoś ostro zagrany. To samo w porządkach i triplach, fuks, grane zupełnie co innego, wypłata powinna być monstrualna, a tu chata. Ledwo przeciętna. Ktoś zagrał. Dzisiaj zaistniało właśnie takie zjawisko…
Opowiedziałam im o koniach po Derczyku i o tej drugiej tripli, która spadła dziesięciokrotnie. Przy okazji przypomnieli mi się Sarnowski i Białas. Pomyślałam, że taśma mu się skończy, a ja ciągle będę w początkach tej epopei.
– Dysproporcje w wypłatach, góra, porządek i tripla – powiedziałam. – Wysoka góra, wysoka tripla, tymczasem bywa dziwnie, góra owszem, a tripla niska. Albo odwrotnie, góra mała, a tripla idzie w miliony, ale to drugie można zrozumieć.
– Bo co to znaczy?
– Ktoś kończył jakimś koniem, innego akurat zaniedbał, gra go wysoko górą, żeby się zabezpieczyć. Przegra triplę, ale wygra pojedynczo. Jasne, że wtedy ta góra spada, ale tripla zostaje, bo na to już jego gra nie ma wpływu. Triplę gra się z wyprzedzeniem o jedną gonitwę, to znaczy na przykład od czwartej można zagrać przed trzecią i nic później.
– Zaraz – powiedział major Józio. – Ja to powtórzę dla sprawdzenia, czy dobrze zrozumiałem. Przychodzi coś, czego nikt nie gra, i za to coś powinni zapłacić bardzo dużo. Płacą mało. To znaczy, że ktoś zagrał… jak? W tajemnicy?
– Nie da rady grać całkiem w tajemnicy, bo wszyscy patrzą wszystkim na ręce. Ale mógł w ostatniej chwili, w jednej kasie, bardzo wysoko.
– Czy z tego należy wnioskować, że zostało to ułożone, a on o tym wiedział?
– Niby można, ale ja bym głowy nie dała. Wstrzymuje mnie wydarzenie, w którym sama uczestniczyłam i którego do dziś dnia nie rozumiem. Przychodził mianowicie kiedyś taki Hindus, z ambasady chyba, bardzo nobliwy, przyprowadzał ze sobą parę żon i mnóstwo dzieci. Raz się przytrafiła gonitwa, w której szło dziewięć koni, dwulatków, w tym jeden debiut. Inne już biegały. Wybrałam sobie z paddocku trzy sztuki, jedynka, dwójka i siódemka, i zagrałam je w kółko, dwójka to był właśnie ten debiut, co przeoczyłam. I ta dwójka przyszła pierwsza, za nią jedynka, dwa jeden. Pojęcia nie mam, co ludzie wtedy grali, ale do kasy stały dwie osoby, Hindus i ja, każdy z nas do innej. Ja zagrałam za dwadzieścia złotych i dostałam dwa tysiące dwieście, a Hindus zagrał za dwa tysiące i wziął wszystkie pieniądze z toru. Był to jego ostatni pobyt, więcej się tam nie pokazał. Nie rozumiem tego wcale.
– Dlaczego? Może to było właśnie takie robione…?
– W dziewięciu dwulatkach?! Primo niemożliwe, a secundo, gdyby było robione, wiedziałoby o tym pół toru, a nie jeden Hindus. Wytłumaczenie mogłoby istnieć tylko jedno, mianowicie, ze on wszystko grał po dwa tysiące. Stawkę miał taką. W tej gonitwie też mógł grać piętnaście porządków po dwa tysiące i trafić przypadkiem, innego wyjaśnienia nie widzę. I taki przypadek może się przytrafić zawsze i każdemu.
– To, co mi pani tu zadaje, to jest, zdaje się, łamigłówka…
– Możliwe. Lada chwila zacznie pan rozumieć, dlaczego ja nie mam zdania. Otóż, po któreś tam… Które wypada?
– Dziesiąte.
– Po dziesiąte. Dżokej spada z konia, częściowego, powiedzmy, faworyta. Krzyk na torze, specjalnie zleciał! Szczególnie na płotach to było, pojechałam kiedyś z Jeremiaszem na tor, patrzyłam z bliska. Konie idą z szybkością prawie 60 kilometrów na godzinę. Leci ich wielka kupa, wszystkie mają kopyta, zleciałby pan pod te kopyta dobrowolnie? Paru dżokejów już w szpitalu leżało, paru przestało jeździć, paru ma trwały uraz. Ja poważnie wątpię, czy oni spadają specjalnie.
– Też bym wątpił. Zaraz. Od czego zależy wysokość wypłaty?
– W grze?
– W grze.
– Od wpłaconych pieniędzy. Nie wtedy jest wysoka wypłata, kiedy przyszedł koń mało grany, tylko wtedy, kiedy nawalił koń grany przez tor. Z czegoś musi spaść, jeśli rozumie pan, co ja mówię. Bez faworyta nie ma fuksa. Jeżeli grają różne rzeczy, wypłata jest przeciętna.