Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dla przyjemności. W Jarkowskim się nie kocham. Poza tym, dobrze, mogę ci powiedzieć, Jarkowski ma lepsze rozeznanie w ludziach, niż w koniach, głównie zajmuje się bukmachera- mi i tym całym towarzystwem dookoła. Inny zakres, inne podejście, przy czym jego poglądy nie działają rozweselające. W przeciwieństwie do twoich.

– Rozumiem, korzyść dodatkowa. Chcę jeszcze wiedzieć, co chłopczyk powiedział. Ten wystraszony.

– Nic na temat. Najpierw trzeba się z nim zaprzyjaźnić. Trochę potrwa.

Konieczność czekania zirytowała mnie nieco. Nigdy nie lubiłam czekać.

– Widzi mi się, że więcej mam szansę dowiedzieć się od Miecia i to na poczekaniu – powiedziałam z rozdrażnieniem. – O ile Miecio się ubzdryngoli chociaż trochę, bo na całkiem trzeźwo pewnie słowa nie powie. Bierz te szpargały, jutro mi oddasz, tylko wcześnie, bo się zacznę denerwować…

* * *

Miecio z uporem czepiał się pasztetu. Pod niebiosa wynosił jego jakość, zachęcając do konsumpcji i miał najzupełniejszą rację, pasztet był rewelacyjny. Mnie jednakże gnębiły potrzeby nie tylko cielesne i twardo trzymałam się tematu. Przez pół przyjęcia rozmowa biegła zdecydowanie dwutorowo, bo Maria poparła mnie dopiero, kiedy Honoracie skończyła się nadziewana papryka. Skomasowane wysiłki przekroczyły wytrzymałość Miecia.

– No dobrze, jest mafia, jest – powiedział z irytacją. – Działa ona, ta mafia. Ale nie każdy musi do niej należeć, istnieje wolność wyboru, to czy to się nie wydaje pocieszające? Co byście jeszcze chciały?

– Chciałybyśmy, żeby wcale nie było mafii – poinformowała go Maria.

– Też masz wymagania! W tych warunkach? Ciesz się, że nie ma przymusu…

– Ciekawa jestem, za co Kujawski dostał takie grzmoty piętnaście lat temu – przerwałam mu. – Pogotowie go odwiozło, przypadkiem byłam przy tym. Jeszcze wtedy robił za kandydata. Wiem, że to nie ma nic do rzeczy, bo tamte mafie i ta mafia to są zupełnie różne sprawy, ale ciekawa mogę być, nie? Wiesz coś o tym?

– Kujawski dostawał grzmoty z reguły za to, ze był, chociaż mówił, że go nie będzie – odparł Miecio bez namysłu. – Nigdy inaczej.

– Bolek zapomina, że miał nie lecieć – przyświadczyła Maria. – Sam mi się skarżył kiedyś, że musiał zwrócić pieniądze, bo go poniosło. Jak koń idzie, to on leci.

– Bez żadnych pieniędzy miało go nie być, a przyszedł pierwszy. On źle ocenia konie albo siebie, z dobrego serca mówi jakiemuś, że go może nie liczyć…

– Waldemarowi na przykład…

– A niechby! Swojemu rodzonemu szwagrowi też tak mówił. No i wały dostał parę razy, bo gość go nie grał, a on przyszedł.

– I myślisz, że piętnaście lat temu też tak było?

– Piętnaście lat temu, to ja nawet jestem pewien. Innym mogło się przytrafić odwrotnie, dali siebie i klops i raz czy drugi jakiś nerwowy po ryju im nakładł, ale Bolek nagminnie paskudzi ustaloną grę.

– Komu? – spytałam gniewnie.

– Tym graczom parszywym, taka ich mamusia jakaś niedobra.

– Tym, co wierzą w głupie gadanie – wtrąciła Maria. – Sama ich odsądzasz od czci i wiary. Dostają ze stajni porządek bez Bolka. Lecą grać za miliony, a Bolek jest pierwszy albo drugi.

– Tyle to ja sama wiem od wieków i zwracam wam uwagę, że kiedyś ten numer robił Mełnicki. Jeśli leciał robiony porządek, Mełnicki bez pudła pchał się w środek i bardzo dużo pieniędzy na to wygrałam. Teraz bym chciała wiedzieć nieco dokładniej, kto z kim te konszachty uprawia.

– Wszyscy ze wszystkimi…

– Ten Władzio taki, z krzywym nosem – przypomniała sobie nagle Maria. – Ile on już pieniędzy przegrał na informacje, to ludzkie pojęcie przechodzi. Dostaje konie od Brodawskiego…

– Przecież Brodawski to głupek!

– Wcale nie głupek – zaprotestował Miecio energicznie. – Może do jazdy głupek, ale tak ogólnie nawet ma coś w tym czerepie!

– Nie wiem, co ma w czerepie, bo Władzio chodzi przegrany…

– To samo ma w czerepie, co i wszyscy. Tak jak byście nie wiedziały, ile warte ich informacje! Układają sobie, a Bolek im psuje…

– Czy tam w gole jest ktoś wygrany? – wtrąciła się Honorata, z zainteresowaniem słuchająca naszej pogawędki.

– Ja osobiście takiego nie znam – odparł Miecio.

– Może jeden – powiedziała równocześnie Maria. – Taki średni, łysy i dookoła łysiny ma loczki. Już parę razy podejrzałam, jak gra, czasem cienko, czasem grubo, ale jak rąbnie mocniej, zawsze trafia. Nie wiem, z kim on ma sitwę.

Postać z loczkami pasowała mi do Błażeja Figata, jedynego faceta, którego nazwisko udało mi się poznać. Maria nazwiska nie znała, uzgodniłyśmy szczegóły, wyszło, że to ten sam.

– Chodzi mi po umyśle, że on jest z MSW – oznajmiłam. – Kiedyś, wiem na pewno, MSW kazało zrobić gonitwę dla siebie i prawdę mówiąc, jest to jedyny wypadek, co do którego mam pewność, że poleciała robiona gonitwa. Potrzebowali pieniędzy na jakieś cele uboczne, to było jeszcze po dwadzieścia złotych, a płacili przeszło osiemdziesiąt. Fuks przyszedł, wszyscy się dziwili, że tak mało, a oni wzięli połowę pieniędzy z toru. Poza tym, wygranych znam dwóch.

– Kogo?!

– Jeden był taki nieduży, łysawy blondyn, cichy i spokojny, nie wiem, jak się nazywał, ale wiem co wygrał, bo patrzyłam mu na ręce, a on się nie krył. Grywał tylko pewniaki i zdarzało się, że przez cały dzień grał jeden raz. Grubo. Przez dwanaście lat wyniósł z tego toru mieszkanie spółdzielcze, domek letniskowy nad Bugiem, skuter, samochód i umeblowanie. Byłam przy tym i widziałam to na własne oczy, a w dodatku miał szczęście. Raz się pomylił, w pięciu koniach, zapomniał, że jest w jedną stronę i zagrał jeden dwa. Za późno się zorientował, nie mógł zmienić, więc dograł dwa jeden, dwójka to był bity faworyt. Przyszła mu ta pomyłka, jeden dwa i zapłacili 250 złotych za dwadzieścia, więc od razu wziął dwadzieścia pięć tysięcy. Potem przestał przychodzić, więc już tego nie przegrał, a drugi jest Jurek.

– Który Jurek? – zainteresował się podejrzliwie Miecio.

– Ten co siedzi przede mną. Raz mu się tylko zdarzyło przegrywać przez dwa lata, bo złe w niego wstąpiło i grał na informacje, mówiłam jak do głupiego, żeby przestał i wreszcie posłuchał. Znów gra wyłącznie na własne pomysły i po każdym sezonie jest mniej czy więcej, ale zawsze do przodu. Czasem nawet dużo.

Zamilkłam, bo przypomniałam sobie, że przyszłam tu dowiadywać się czegoś, a nie udzielać informacji. Maria zwróciła mi uwagę, że podobno mój syn też z tego interesu wychodził wygrany, przyświadczyłam, Honoratę zaciekawiło, skąd oni na to przegrywanie biorą pieniądze i wyjaśnienie wyrwało mi się samo.

– Co do jednego, mogę ci powiedzieć. Prokurator to był, znałam go osobiście. Strasznie wygrywał w pokera i grał specjalnie po to, żeby mieć co przegrywać na wyścigach. Na wyścigach przegrywał jeszcze straszniej. Mieciu, nie schodź mi z tematu, co z tą mafią?

– Z którą? – zachichotał Miecio jadowicie. – Tam ich jest ze trzy.

– Może być z każdą po kolei. Wolisz w końcu mnie czy gliny?

– Wolę gliny, bo ty jesteś nieobliczalna.

– Bo cię przewiozę! – zagroziła mu nagle Maria.

– Co…?

– Przewiozę cię! W pośpiechu! Miecio przeraził się śmiertelnie.

– Nie! To są groźby karalne! Precz, diablico! Honorka, zrób coś, one stosują tortury trzeciego stopnia!

– Związanego – podsunęłam, zanim Honorata zdążyła się odezwać. – Zostaniesz jej wepchnięty do samochodu, przemocą albo podstępem i zrobi rekord trasy do Błonia.

– Dlaczego akurat do Błonia? – zdziwiła się Honorata.

– Bo w tamtą stronę jest najciaśniej. Miecio przeżyje pełnię szczęścia.

Miecio z oburzenia i zdenerwowania zaczął gulgotać. Ciągle nie mógł darować Marii jazdy, jaką go uczęstowała, kiedy oboje się dokądś śpieszyli i małym fiatem wyprzedzała volkswageny, nissany i mercedesy, dokonując na jezdni szatańskich sztuk. Zawsze jeździła szybko, a tym razem podobno przeszła samą siebie i Miecio wielkim głosem modlił się o drogówkę albo też inne zmiłowanie boże. Poprzysiągł, że tego nie zapomni i robił wrażenie jakby przysięgi w pełni dotrzymywał.

– To ja już wolę, żeby on wszystko powiedział – zadecydowała Honorata. – Pamiętam, że potem, jak ona go przewiozła, był zdenerwowany przez trzy dni. Mieciu, mów o mafii. Ja też chcę usłyszeć.

Miecio poniechał gulgotania. Wzniósł toast za cudowne ocalenie i trochę się uspokoił.

– O jednej mafii wie cały świat – oznajmił.

– Z pominięciem mnie – wypomniałam. – Stanowię wyjątek. Dołącz mnie do świata.

– Bo w tym uzdrowisku ciągle jesteś zajęta i z nikim nie gadasz. Poza tobą, wszyscy wiedzą, że jest takich trzech z Łomży, co mieszkają we Włochach. Łomżyńska mafia…

– O łomżyńskiej mafii słyszałam, owszem – wtrąciłam. – Podobno istnieje w Nowym Jorku.

– W Nowym Jorku widocznie inny odłam. Może filia. Tutaj ci trzej działają i mogę ci powiedzieć jak, proszę bardzo. Żadna tajemnica. Po pierwsze, to oni właśnie płacą za ciemnienie koni i taki, na przykład, Rowkowicz jest u nich na żołdzie. Niektórzy inni też są na stałym etacie, a niektórzy na pracach zleconych. Ty myśl logicznie, do Gomorka albo do Sarnowskiego przyleci facet i pcha mu do ręki pięć milionów, żeby go nie było. Oni też potrafią liczyć, jak wygra dostanie 180 tysięcy, jak przegra dostanie pięć milionów, to co mu się więcej opłaca?

– Szczególnie jak jedzie na koniu bez szans – dołożyła kąśliwie Maria.

– Za takie bez szans też płacą? – zdziwiłam się.

– Przeważnie – potwierdził Miecio. – Pojęcia o tych wyścigach nie mają żadnego, prymitywy denne, ja nawet nie jestem pewien, czy oni umieją czytać. Nie sami lecą, tylko pośrednika wysyłają. Usuną z gonitwy jednego czy dwóch, a na pozostałe grają tak idiotycznie, że to się w głowie nie mieści.

– Mnie się nie mieści w głowie to, co teraz mówisz. Dlaczego idiotycznie?

– Bo grają na to, co im dadzą. A dżokeje, w porozumieniu z bukmacherami, pilnują bardzo starannie, żeby wybrać takie coś, co na pewno nie przyjdzie. Ściśle biorąc, jednego konia dają im z sensem, a drugiego bez i na przykład dwie niedziele temu dali im Daniele. Te ćwoki grały Daniele.

15
{"b":"89190","o":1}