Początkowo wszystko szło jak najlepiej. Zniknął problem niepożądanej ciąży i nie chcianego dziecka. Pary, które pragnęły mieć potomstwo, zgłaszały się do specjalnych placówek leczniczych, gdzie podlegały wszechstronnym badaniom. Pozytywny wynik badań upoważniał do otrzymania porcji aktywatora i spłodzenia potomka – pod kontrolą oczywiście, aby aktywator został użyty przez osoby, którym przysługiwał. Chodziło też o to, by skład tej substancji, będący ścisłą tajemnicą, nie został przez kogoś rozszyfrowany – bo tylko jego ścisła reglamentacja zapewniała skuteczność metody. Badania kandydatów na rodziców także nie budziły społecznego sprzeciwu. Każdy wszak pragnąc mieć dziecko chciał, aby było zdrowe fizycznie i psychicznie.
Odmowa udzielania zezwolenia, umotywowana możliwością powikłań fizycznych lub dziedzicznych obciążeń u potomstwa, przyjmowana była zwykle pozytywnie. Były oczywiście próby obejścia zarządzeń. Zdarzały się kradzieże aktywatora przez pospolitych przestępców, jednak uczeni stanęli na wysokości zadania pod względem moralnym i żaden biochemik nie dał się wciągnąć w aferę nielegalnej produkcji tej substancji. Jak wszystko, co trudno dostępne, aktywator stał się przedmiotem pokątnych spekulacji i na czarnym rynku osiągnął zawrotne ceny, jednakże te drobne przecieki nie groziły naruszeniem ogólnego stanu.
Wyniknęła jednakże zupełnie nowa sprawa. Powszechność badań kandydatów na rodziców, obejmujących także badania genetyczne, spowodowała niepokojące odkrycie. Wśród badanej populacji stwierdzono poważną liczbę niepożądanych mutacji genetycznych, spowodowanych zapewne rozlicznymi czynnikami mutogennymi, występującymi w przemysłowych środowiskach owych czasów – skażeniami chemicznymi i promieniotwórczymi, działaniem pól elektromagnetycznych i tak dalej. – Specjaliści od genetyki uderzyli na alarm, podając równocześnie propozycję rozwiązania problemu. Powszechna antykoncepcja była okazją do oczyszczenia populacji ludzkiej z owych genetycznych obciążeń. Zaproponowano, by spośród ogółu ludzkości wydzielić pewną liczbę jednostek w wieku reproduktywnym, genetycznie "czystych" – i tylko tym ludziom udzielić zezwolenia na rozmnażanie.
Z badań wynikało, że liczba takich absolutnie pewnych jednostek, w przedziale wieku od zera do czterdziestego roku życia, wynosi około dziesięciu procent całej ludzkości. Gdyby zatem stymulować rozród tej grupy tak, aby każda kobieta urodziła przeciętnie czworo dzieci, a równocześnie zakazać rozmnażania się pozostałym, genetycznie niepewnym – to po okresie rzędu osiemdziesięciu lat cała populacja składałaby się z potomstwa owej najwartościowszej genetycznie grupy spośród całej ludzkości.
Ten projekt wzbudził już wiele kontrowersji i dyskusji, jednakże zwyciężył racjonalny pogląd, dający się wyrazić stwierdzeniem, iż jeśli już i tak istnieje konieczność ograniczenia i regulacji urodzeń, to niech prowadzi ona do optymalnych skutków. Na pewno lepiej będzie, jeśli za sto lat ludzkość stanie się czysta genetycznie, pozbawiona wad życia w nowoczesnym społeczeństwie – a zatem nie ma nad czym dyskutować.
Wydano odpowiednie zarządzenia, dziewięćdziesięciu procentom ludzi odmówiono prawa do rozmnażania się (w praktyce dotyczyło to tylko ludzi w wieku reprodukcyjnym, a więc mniej więcej połowy lej liczby), natomiast pozostałe dziesięć procent zostało zobowiązane do dźwigania ciężaru podtrzymywania gatunku homo sapiens. Nie za darmo oczywiście. Ustalono wiele przywilejów dla ludzi posiadających czworo i więcej dzieci. Przywileje te, siłą rzeczy niedostępne pozostałej grupie, budziły zazdrość – choć wszyscy bez wyjątku mieli zapewnione znacznie wiece; niż minimum środków egzystencji i nawet – wobec postępów automatyzacji – praca nie była już w owych czasach obowiązkiem. Dla przeciętnego człowieka jednakże nie jest ważny bezwzględny standard życia lecz porównanie swoich warunków warunkami życia innych ludzi. Tak więc – wobec powszechnej osiągalności innych dóbr -- posiadanie dziecka siało, się dla wielu synonimem luksusu i pozycji społeczne i. Przepisy były jednak twarde i tylko nielicznym "nieuprawnionym" udało się czasem zdobyć aktywator nielegalną drogą. Część ludzkość, obarczona obowiązkiem rozrodu, sprawowała się na ogół dobrze, pobudzona systemem mądrze obmyślonych bodźców ekonomicznych. Jak wynikało z prognoz, w ciągu najbliższych kilku dziesięcioleci liczba ludności świata powinna ulec pewnemu zmniejszeniu – w związku ze stopniowym bezpotomnym ubywaniem owych dziewięćdziesięciu procent, przy niewielkiej jeszcze liczbie rozmnażających się. Miało to dać pewien "oddech" ludzkiej cywilizacji, pozwalając na przygotowanie warunków do życia dla maksymalnej, planowej liczby ludzi. Projektowano przeprowadzenie w tym czasie generalnej modernizacji miast, które – wobec wykorzystania ogromnych terenów wokół nich dla pokrycia płytkami Grilla – stały się jedynymi ośrodkami przebywania ludzi. Całe przetwórstwo, przemyśl energetykę – ze względu na oszczędność terenu i zwartość miejskich aglomeracji – umieszczono we wnętrzu miast. Miały się one stać samowystarczalne pod każdym względem, korzystając z otaczających je wkoło pól energochłonnych Grilla.
Niestety zaszły poważne komplikacje. Ludność świata, jak się wkrótce okazało, zamiast maleć – zaczęła nawet trochę wzrastać, mimo ścisłego przestrzegania zasad systemu regulacji urodzeń. Ograniczono wiec nieco liczbę zezwoleń na prokreację i gorączkowo przystąpiono do badania tego niespodziewanego zjawiska. Po kilku miesiącach sprawa się wyjaśniła. Długo trzymano to w tajemnicy przed opinią publiczną. Okazało się mianowicie, że zastosowana substancja, powodująca zahamowanie płodności, działa wprawdzie skutecznie, ale… nie na wszystkich! Nie działa ona w około dziesięciu procentach przypadków, i to – o zgrozo! – na ludzi noszących w swych komórkach rozrodczych najbardziej wynaturzające mutacje genetyczne! Wynikało stąd, że oprócz owych dziesięciu procent starannie wyselekcjonowanych, zdrowych fizycznie i wysoce inteligentnych – w równym stopniu, choć bez aktywatora, a zatem bez kontroli – rozmnaża się dziesięcioprocentowa część populacji, obejmująca ludzi silnie obciążonych genetycznie, z dziedzicznymi wadami lub o niskiej inteligencji, a nawet wręcz debilnych. Na mocy wydanych przepisów ludzie ci korzystali z przywilejów dla wielodzietnych, i rozmnażali się z dużym zapałem. Wśród sfer naukowych (należących rzecz jasna do owej uprzywilejowanej grupy rozrodczej) powstał niesamowity popłoch. Co teraz robić? Poszły w ruch komputery, które bez trudu wymodelowały sytuację na najbliższe stulecie i dały straszliwa w swej wymowie odpowiedź: przy obecnej dynamice rozrodu za osiemdziesiąt lat społeczeństwo składać się będzie w połowie z potomków owej "najgorszej genetycznie grupy, w połowie zaś z potomków grupy "najlepszej". Grupa "średnia" – około osiemdziesięciu procent wyjściowego stanu liczebnego populacji – zniknie w tym czasie, wymierając bezpotomnie. Przy tym za owe osiemdziesiąt lat zaludnienie osiągnie stan przekraczający nieco planowaną, możliwą do wyżywienia liczbę osób… A w latach następnych wzrost zaludnienia będzie oczywiście jeszcze większy!
Sytuacja przedstawiała się fatalnie. Rozpatrzono kilka wariantów postępowania – wszystkie jednak nie wytrzymywały krytyki z uwagi na skutki.
A więc po pierwsze – można było zrezygnować z całego programu, cofnąć priorytety za wielodzietność: spowodowałoby to spadek urodzeń w grupie pierwszej (genetycznie prawidłowej) i trzeciej (genetycznie silnie skażonej). Obniżyłoby to dynamikę wzrostu ludności, lecz stworzyłoby – choć nieco później – tę sarną fatalną strukturę populacji: połowa ludzi będzie genetycznie silnie obciążona. Gdyby przy tym nadal zapobiegać mieszaniu się obu grup – prowadziłoby to do coraz większego ich zróżnicowania; wymieszanie zaś spowodowałoby, że po paru pokoleniach już nikt nie byłby genetycznie bez zarzutu.
Wariant drugi: dopuścić normalne, żywiołowe rozmnażanie się wszystkich grup, także i tej średniej: ale w tym przypadku wracamy do punktu wyjścia: trzeba szukać nowego sposobu regulacji urodzeń. A tego uczeni chcieli za wszelką cenę uniknąć.
Wariant trzeci: silnie ograniczyć rozmnażanie grupy pierwszej i całkowicie drugiej. Skutek: przeludnienie nastąpi niezbyt prędko, lecz gwałtownie wzrośnie odsetek ludności dziedzicznie obciążonej, potomków trzeciej "najgorszej" grupy.
Nie podjęto żadnych decyzji i na razie pozostawiono w mocy obowiązujące zasady. Narzędzie regulacji przyrostu i czystości genetycznej, jakim miała być "powszechna" antykoncepcja, okazało się nieskuteczne właśnie wobec tych, których miało przedmę wszystkim wyeliminować…
Szukano przez wiele dziesięcioleci nowej substancji, ograniczającej rozmnażanie także tej trzeciej grupy. Trwało to do czasu, aż liczebność obu grup o pierwszej i trzeciej – zrównała się, a grupa druga zniknęła w sposób naturalny. Nastąpiło, mówiąc w uproszczeniu, rozszczepienie populacji. Równocześnie świat stanął na granicy możliwości demograficznych. Należało przedsięwziąć coś radykalnego.
I wtedy znalazł się sposób. Nie taki wprawdzie, jakiego szukano, lecz skuteczny. Nie poddawano go publicznej dyskusji – wręcz przeciwnie, zachowano w ścisłej tajemnicy. Znała go tylko nieliczna grupa uczonych i ludzi odpowiedzialnych za politykę demograficzną. Ta grupa właśnie wprowadziła w życie nowy projekt regulacji liczby ludności. Czy był dobry i humanitarny – trudno ocenie. W każdym razie był jedynym możliwym posunięciem, przynoszącym zamierzony skutek. Potajemnie wybudowano na Księżycu samowystarczalne osiedla dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Wyselekcjonowano z pierwszej grupy pewną liczbę osób – głównie uczonych najwyższych szczebli i ich rodziny, także wszystkich, którzy wiedzieli coś o nowym programie, aby we własnym interesie zachowali tajemnicę.
W krótkim czasie wciąż w tajemnicy przerzucano tych ludzi na Księżyc. Ostatni spośród nich opuszczając Ziemię wprowadzili do atmosfery i wód nowo odkrytą substancję. Nie ograniczała ona wprawdzie możliwości rozrodu trzeciej grupy genetycznej, powodowała jednak, że u wszystkich, którzy ją wchłonęli, powstała dziedziczna skłonność do płodzenia potomstwa prawie wyłącznie płci męskiej. Liczba rodzących się dziewczynek osiągała zaledwie około jednego procenta ogólnej liczby urodzeń. Poza tym uciekinierzy zabrali ze sobą tajemnicę aktywatora, uniemożliwiając tym samym dalszy rozród grupy pierwszej. Tak więc wybrańcy ukryli się w swej arce, zsyłając potop na pozostałych. Trzeba przyznać, że ten potop nie miał cech gwałtownego kataklizmu. Nikogo nie pozbawiono prawa do życia – wręcz przeciwnie: pozostawiono działające, obliczone na wiele lat samoczynnego funkcjonowania urządzenia dostarczające żywność, zabezpieczające pomoc medyczną, zapewniono wszystkim klimatyzowane pomieszczenia mieszkalne, usunięto wszystko, co mogłoby zagrażać życiu ludzkiemu – broń, materiały wybuchowe, trucizny, nawet środki komunikacji indywidualnej, będące – przy braku dostatecznego nadzoru nad ruchem – poważnym źródłem zagrożenia życia… Uciekinierzy zamierzali spokojnie poczekać, aż ziemska ludzkość dożyje kresu.