Co robić? Zejść tam zaraz, zatrzasnąć pokrywę cylindra i pędzić na oślep w niewiadomą przyszłość tej planety? Bo przecież nie uda się niczego cofnąć, odwrócić… Cofnąć?
Przeklęte niech będą diabelskie sztuczki starego "Mefi". Nie, teraz jeszcze tego nie zrobię. Dni czy nawet tygodnie nie odgrywają żadnej roli. Mogę uczynić to w każdej chwili… Nie chcę tego zrobić, jeszcze nie… Czyżbym bał się tej szczególnej, dziwnej nieśmiertelności, której widać przeląkł się sam jej wynalazca?
A Yetta? Może i ona przelękła się trwania, może zapragnęła przeżyć swoje normalne, ludzkie życie w jakimś dowolnym, wcześniejszym czy późniejszym czasie – zamiast trwać praktycznie poza czasem? Może, nie wierząc w mój powrót po tylu latach i widząc ku czemu zmierza ludzkość, uznała, że dalsze odraczanie życia nie ma sensu? Jeśli spotkała kogoś, jeśli z nim pozostała – czy mam prawo ją potępić?
Jeśli jednak jest tutaj, w tych piekielnych zakamarkach pełnych potępionych skazańców – znajdę ją…
Wracaliśmy w milczeniu. Mark szedł przodem, oświetlając drogę. Nie pytał o nic. Czy mógł znać tajemnicę podziemi Instytutu? Jego poszukiwania w planach miasta, błądzenie po podziemiach, nim znaleźliśmy wejście, mogły być pozorowane… Ale jaki cel mogłoby mieć takie udawanie?
Nie wiem dlaczego, opadły mnie niejasne podejrzenia, domysły… W pewnej chwili gotów byłem podejrzewać Marka i jego towarzyszy, przypisywać im winę za nieobecność Yetty w cylindrze… Co powodowało te podejrzenia? Zastanawiałem się nad tym. Doszedłem do wniosku, że ten człowiek, jeden z kilku mieszkańców luksusowego schronu, zupełnie nie pasuje do tutejszej rzeczywistości, zajmując w niej wraz z towarzyszami jakąś szczególną pozycję… Czyżby był nie z tego czasu, podobnie jak ja? Nie był "kosmakiem" ani przybyszem z Luny. Kim był? Skąd wziął się w tym wynaturzonym społeczeństwie? Jeśli z przeszłości, to w jaki sposób przebył dystans czasu od swojej epoki do dziś?
Gdy opuszczałem Ziemię, istniała jedna tylko metoda przesunięcia życia ludzkiego w przyszłość: anabioza, osiągalna w stanie hibernacji. Jednak już wówczas, ze względu na problemy techniczne, wynikające z jej stosowania, do hibernacji uciekano się w pojedynczych przypadkach i to głównie w celach medycznych – dla krótkotrwałego utrzymania pacjenta w stanie utajonego życia, w oczekiwaniu na zabieg operacyjny. Poza tym hibernowano astronautów w czasie ich podróży. Sam przecież w czasie mojej dwustuletniej nieobecności postarzałem się zaledwie o kilkanaście lat dzięki temu, że podróż w obie strony odbyłem w anabiozie. Efekty relatywistycznej konstrukcji czasu nie miały w naszej podróży decydującego znaczenia – szczególnie podczas powrotu, odbywanego z prędkością znacznie mniejszą od zaplanowanej.
Mark najwyraźniej nie pasował do teraźniejszości. Jeśli wiedział o cylindrze… Nie, nonsens. Nie mógł wiedzieć…
Postanowiłem raz jeszcze postawić pytania, na które nie uzyskałem dotychczas odpowiedzi. Wydawało mi się, że szczegółowe odtworzenie dziejów Ziemi, ludzkości czy choćby tego miasta pozwoli mi natrafić na jakiś punkt zaczepienia, ślad pozwalający dociec, co się stało z Yettą.
W schronie zastaliśmy jeszcze dwóch jego mieszkańców. Przyjęli mnie
– podobnie jak Mark – ciepło i z zainteresowaniem. Obaj byli w wieku Marka – po sześćdziesiątce, lecz w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Cyryl – wysoki, dobroduszny, o dużej, lekko łysiejącej głowie – był biologiem; drugi szczupły i nieduży, imieniem Noam, przedstawił się jako specjalista od demografii. Zaspokoiwszy ich ciekawość, odpowiadając na pytania o Osiedla na Księżycu i o przebieg naszej wyprawy, zapytałem o to, co interesowało mnie najbardziej.
Noam okazał się skłonny do rozmowy na ten temat.
– Już w połowie dwudziestego pierwszego wieku – powiedział
– a więc w czasach, które znasz, a nawet wcześniej jeszcze pojawiły się dwa problemy: przeludnienie i niedobory żywności. Wprawdzie modernizacja procesów wytwórczych łagodziła sytuację, oddalając o dziesięciolecia perspektywę powszechnego niedożywienia ludności Ziemi, lecz granice możliwości zaczynały się rysować dość wyraźnie i konkretnie. Trzeba było pomyśleć o dalszej przyszłości.
Proponowano kilka sposobów zaradzania nadciągającej groźbie. Jeden z nich – ograniczenie liczby ludności Ziemi i ustalenie tak zwanego zerowego przyrostu naturalnego – proponowano już dawniej, w końcu dwudziestego wieku; drugi sposób miałby polegać na ekspansji ludzkości poza Ziemię i poza Układ Słoneczny. Kilka wypraw międzygwiezdnych – takich jak ta, w której uczestniczyłeś – miało między innymi na celu rozpoznanie możliwości kolonizacyjnych na planetach innych słońc. Jedna z wypraw, notabene, natknęła się na planetę znakomicie nadającą się do zasiedlania przez ludzi. Wysłano nawet sporą grupę pionierów – osadników, jednakże koszt przedsięwzięcia był niewspółmierny do efektu. Opinia publiczna domagała się poświęcenia większych funduszów na ulepszenie produkcji białka i węglowodanów, sprzeciwiając się topieniu ich w oceanie Kosmosu. Tak więc ekspansja poza Ziemię okazała się dość iluzoryczną metodą polepszenia sytuacji ludnościowej na Ziemi. Owszem, koloniści mogliby zagospodarować inne planety i dać na nich początek nowym gałęziom ludzkości, jednak masowa emigracja stała się praktycznie niewykonalnym przedsięwzięciem.
– A co się stało z tymi kolonistami, których udało się wysłać? – wtrąciłem.
– Przez kilkanaście lat borykali się z trudnościami, nie wiodło im się najlepiej. Potem z nieustalonych przyczyn kontakty rozluźniły się, wymiana informacji stała się rzadka i uboga… Zresztą wkrótce potem Ziemia wkroczyła w okres kryzysu, o którym chcę ci właśnie opowiedzieć. Wówczas to całkowicie niemal zaniechano przedsięwzięć astronautycznych, zredukowano do minimum fundusze na te cele, a cały wysiłek nauki skupiono na problemach ziemskich…
Tak więc dla przeciwdziałania groźbie głodu i przeludnienia wszczęto akcję w dwóch zasadniczych kierunkach; wzmożonej, intensywnej produkcji żywności i stabilizacji liczby mieszkańców Ziemi. To był początek procesów, które doprowadziły do sytuacji, jaką dziś oglądasz…
– Niezbyt się to udało, jak sądzę – wtrąciłem. – Chyba popełniono jakieś niewybaczalne błędy?
– Być może, gdyby ich nie popełniono, byłoby równie źle. Ale dziś trudno to ocenić… Jak wiesz, procesy demograficzne charakteryzują się dużą bezwładnością. Oznacza to, że przedsięwzięcia demograficzne owocują z opóźnieniem co najmniej dwóch generacji, a więc prawie półwiecza… Już w końcu dwudziestego wieku oszacowano dość trafnie granice możliwości globu ziemskiego w zakresie zapewnienia warunków do życia rosnącej liczebnie populacji. Tyle że futurolodzy jak zwykle nie doceniali tempa przemian. Horyzont przybliżył się gwałtowniej, niż się spodziewano. Pod koniec dwudziestego pierwszego wieku, a więc w czasie gdy twoja wyprawa powinna była wrócić z Dżety, ponownie wymodelowano i przeanalizowano tendencje dalszego rozwoju sytuacji ludnościowej i stwierdzono, że nadeszła ostatnia chwila dla podjęcia radykalnych decyzji.
Prace trwały zresztą od dawna i już w drugiej połowie dwudziestego pierwszego wieku uczyniono pierwszy krok. Powstał, opracowany przez światowe centrum badań demograficznych, program stabilizacji zaludnienia Ziemi. Chodziło o to, by w sposób radykalny kontrolować liczbę urodzeń i nie dopuścić do wzrostu ludności Ziemi ponad pewien docelowy poziom maksymalny. Równocześnie trwały prace w wielu dziedzinach, zmierzające do uzyskania dostatecznej ilości "czystej" energii, a także produktów żywnościowych i innych podstawowych materiałów.
Wobec widocznego w perspektywie najbliższych dziesięcioleci wyczerpania się surowców energetycznych – zdecydowano się w pełni wykorzystać energię Słońca. Już wówczas istniały techniczne możliwości wykorzystania trzydziestu procent energii słonecznej, docierającej do powierzchni Ziemi, poprzez zamianę jej na energię elektryczną. Powstał jednak dylemat: baterie słoneczne umieszczone na znacznych obszarach powierzchni Ziemi zajęłyby miejsce lasów, pastwisk i upraw rolnych, wykorzystujących wprawdzie tylko około jednego procenta energii Słońca padającej na dany obszar, lecz produkujących tak istotną dla życia ludzi biomasę, a także regulujących zawartość tlenu, dwutlenku węgla i pary wodnej w atmosferze oraz stosunki wodne w glebie.
Problem rozwiązano, o czym przekonałeś się zapewne lądując poza miastem. Dziś praktycznie nie ma już roślinności, upraw rolnych, lasów i łąk. Cały obszar lądów poza miastami pokryty jest płytkami Grilla. Nie są to zwyczajne fotoogniwa. To niezwykle pomysłowy wytwór ludzkiej technologii: zintegrowane elementy przetwarzające energie słoneczną, które działają jak liście roślin zielonych, lecz ze znacznie większą wydajnością. Pochłaniają one w dziewięćdziesięciu kilku procentach energie promieniowania Słońca; połowa z tego zużywana jest na produkcje energii elektrycznej, około jednej trzeciej na fotosyntezę. Ponadto płytki pełnią wszelkie funkcje liści – a wiec pochłaniają dwutlenek węgla, wydzielają tlen i parę wodną, a także zbierają wodę opadową z całego obszaru. Wynalazek ten ukształtował w znacznej mierze naszą obecną sytuacje, lecz nie tylko on.
Drugim przedsięwzięciem, podjętym na wielką skalę, stała się powszechna antykoncepcja jako metoda regulacji urodzeń. Istota jej polegała na tym, że wszyscy ludzie zamieszkujący Ziemię poddani zostali działaniu pewnej substancji organicznej, która spowodowała modyfikację kodu genetycznego w obrębie komórek rozrodczych. Modyfikacja ta, przekazywana dziedzicznie na potomstwo, powoduje "blokadę zapłodnienia". Tak więc wszyscy stali się w zasadzie "na co dzień" niezdolni do spłodzenia potomstwa. Odblokowanie możliwości zapłodnienia uzyskuje się przez doraźne podanie innej substancji – aktywatora, uczynniającego komórki rozrodcze na pewien krótki okres. Powszechne zastosowanie takiej blokady daje więc możliwość regulacji liczby urodzeń poprzez racjonowanie aktywatora. Metodę przyjęto jako jedyne wyjście z grożącej sytuacji demograficznej. Jej wprowadzenie nie wywołało specjalnych oporów ze strony ludności Ziemi, albowiem nie krzywdziła ani nie wyróżniała nikogo, nie naruszając też innych podstawowych funkcji biologicznych człowieka. W ostatnich dziesięcioleciach dwudziestego pierwszego wieku przeprowadzono więc operację "blokady prokreacji", wprowadzając ową substancję do wody pitnej i atmosfery na całej kuli ziemskiej. Sytuacja ludnościowa zdawała się być opanowana.